Joanna Lubecka: Polskim prawnikom zawdzięczamy przedstawienie działań niemieckiego okupanta jako realizacji planu mającego na celu wyniszczenie narodu
Magdalena Mikrut-Majeranek: W książce „Niemiecki zbrodniarz przed polskim sądem” opisuje Pani rozliczenia z niemieckimi zbrodniarzami wojennymi, ale skupia się na procesach krakowskich – skąd taka decyzja? W jakiś jeszcze ośrodkach sądzono niemieckich zbrodniarzy?
Joanna Lubecka: Choć w szczegółowy sposób opisuję procesy krakowskie, to jednak tłem są nie tylko wszystkie procesy przed Najwyższym Trybunałem Narodowym, ale również system sądownictwa – zarówno w kwestii organizacji, jak i przede wszystkim prawa materialnego, czyli przepisów prawnych, w oparciu o które sądzono niemieckich oskarżonych. Przypomnijmy, że czas, w którym odbywały się procesy, był równocześnie okresem walki o władzę. Komuniści przejmowali, nie bez oporu, kolejne sfery życia publicznego, brutalnie likwidowali opozycję antykomunistyczną. Przejęcie wymiaru sprawiedliwości było kluczowe dla „ludowej władzy”.
Staram się na tym tle pokazać, jaka była idea powołania NTN, który był cywilnym sądem specjalnym, jakie cele polityczne władza chciała osiągnąć, zarówno wewnątrz kraju, jak i w polityce zewnętrznej. Dlatego tło w książce jest szerokie. Skupienie się na procesach krakowskich było podyktowane względami technicznymi. Po pierwsze, jeszcze przed pomysłem na książkę zajmowałam się rozliczaniem zbrodni niemieckich i w naturalny sposób sięgałam najczęściej po źródła do procesów krakowskich, miałam je najlepiej „przebadane”, łatwiej było sięgnąć również do źródeł pozaprocesowych, które często pokazują kulisy przygotowań.
W Krakowie mamy przecież Instytut Ekspertyz Sądowych prof. Jana Sehna, który był kluczową postacią w przygotowaniu procesów, ogromne Archiwum Kurii Metropolitalnej, w której znalazłam wiele ciekawych dokumentów, archiwum więzienia Montelupich, w którym uwięzieni byli wszyscy oskarżeni w krakowskich procesach. Po drugie, materiał archiwalny dotyczący procesów jest ogromny. Sam proces Josefa Bühlera liczy 139 teczek, a każda z nich średnio 500 stron! Akta trzeba przeglądać strona po stronie, są one często dość chaotycznie sortowane. Czytanie ich jest pracą benedyktyńską, przynosi często wiele rozczarowań, ale odnalezienie od dawna szukanego dokumentu wywołuje też ogromny entuzjazm.
Postanowiłam więc skupić się na procesach krakowskich, żeby nieco ograniczyć, zawęzić to ogromne pole badawcze. Procesy krakowskie są jednak dość reprezentatywne dla całości prac NTN, gdyż na wszystkie siedem procesów przed tym Trybunałem, aż 3 odbyły się Krakowie: komendanta KL Plaszow Amona Götha (postać, która stała się bardziej znana szerokiej publiczności dzięki filmowi „Lista Schindlera), drugi to potężny proces 40 członków załogi KL Auschwitz i trzeci Josefa Bühlera – zastępcy Hansa Franka. Na ławach oskarżonych zasiedli więc esesmani z obozów, komendanci tych obozów (wspomniany już Amon Göth, Arthur Liebehenschel), przedstawiciele administracji obozowej, ale również wysokiej rangi urzędnik administracji okupacyjnej.
Byli wśród nich zarówno prości, czasem nawet niepiśmienni esesmani, ale było też wielu z tytułami naukowymi, a nawet jeden profesor (Paul Johann Kremer). Dodam, że proces Rudolfa Hößa – komendanta KL Auschwitz, choć odbył się ostatecznie w Warszawie, w całości przygotowywany był przez Krakowską Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich. Ostatnim powodem, dla którego skupiłam się na krakowskich procesach był fakt, że adwokatami w procesach byli lokalni prawnicy. W przypadku procesów krakowskich było ich aż trzynastu. Intrygowała mnie sama sytuacja, w której adwokat musi podjąć wyzwanie i bronić zbrodniarza, mimo, iż często stracił bliskich w czasie okupacji. Rzetelna, zgodna z zasadami obrona była kluczowa, żeby określić procesy jako sprawiedliwe. Poza Krakowem procesy odbywały się w Poznaniu (Arthur Greiser), Warszawie (Rudolf Höß, Ludwig Fischer) i Gdańsku (Albert Forster).
M.M.-M.: Po zakończeniu II wojny światowej kwestia surowego rozliczenia i ukarania sprawców zbrodni okupanta niemieckiego nie podlegała dyskusji. Pojawił się jednak problem. Władze komunistyczne miały tego dokonać, a jednocześnie nie poruszać kwestii zbrodni popełnionych przez Sowietów. Jak zrealizowano ten plan?
J.L.: Proszę zwrócić uwagę, że nie osądzenie zbrodni sowieckich, nie było tylko polską specyfiką. Co więcej, nie było charakterystyczne jedynie dla państw w strefie wpływów sowieckich. Dążenia nowych komunistycznych władz Polski, całkowicie dyspozycyjnych wobec Moskwy nie były trudne do realizacji. W ówczesnych warunkach międzynarodowych nikt specjalnie nie naciskał na rozliczenie zbrodni sowieckich. Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze z założenia sądził jedynie zbrodnie niemieckie. Sprawa Katynia, która pojawiła się przed MTW została sprytnie przez Sowietów wycofana z wokandy, bez sprzeciwu aliantów zachodnich. W świadomości Polaków rozliczenie zbrodni sowieckich wobec codziennych trudności życia, zmęczenia wojną, nachalnej propagandy komunistycznej i sankcji grożących tym, którzy o tych zbrodniach mówili, spadało na dalszy plan. NTN podobnie jak trybunał norymberski został powołany do sądzenia zbrodni niemieckich. Jeśli w trakcie procesów przed NTN przywołane było państwo sowieckie, to jest to jedynie w kontekście roli Związku Sowieckiego, jako „demokratycznego i postępowego państwa, dążącego do utrwalenia pokoju”. W aktach oskarżenia eksponowane są również zbrodnie niemieckie na jeńcach sowieckich. Na arenie międzynarodowej, bezpośrednio po wojnie, sądzenie zbrodni sowieckich padło ofiarą ówczesnego układu sił.
M.M.-M.: Bohaterami Pani książki są przede wszystkim prawnicy, dzięki którym udało się ukarać zbrodniarzy. O kim należy pamiętać? Czy ktoś się szczególnie wyróżniał?
J.L.: Ta książka ma wielu bohaterów, ale z pewnością prawnicy zajmują ważne miejsce. Dodam od razu, że książka nie jest analizą prawną, lecz raczej opowieścią o procesach, w których konkretni ludzie odgrywają istotną rolę. Po przebadaniu dokumentów doszłam do wniosku, że wiedza na temat prawników, biorących udział w procesach jest nadal bardzo mała, a to przecież ich praca, ich postawa ostatecznie decyduje o tym, jak ocenimy te procesy. To właśnie polscy prawnicy jako pierwsi zebrali informacje i w szczegółach opisali mechanizmy i skutki okupacji niemieckiej. To im zawdzięczamy również koncepcję zbrodniczego systemu, a więc przedstawienie działań okupanta jako realizacji spójnego, koherentnego i konsekwentnie realizowany planu, którego celem było wyniszczenie narodu polskiego w aspekcie nie tylko biologicznym, ale również, społecznym, kulturowym i państwowym.
Moim celem nie było opisanie biogramów prawników, ale jednak pisząc książkę, starałam się/musiałam sprawdzać ich wcześniejsze kariery i przede wszystkim powiązania z komunistyczną władzą. Prawie wszyscy prawnicy biorący udział w procesach byli wykształceni w okresie międzywojennym, komuniści nie mogli być do końca pewni ich dyspozycyjności, a nowych kadr władza jeszcze nie zdążyła wykształcić. Nie we wszystkich przypadkach udało mi się ustalić te powiązania, ale ostrożnie można sformułować wniosek, że o ile sędziowie NTN w większości byli dla władzy „ludźmi pewnymi”, to w przypadku prokuratorów i adwokatów, ta pewność musiała być mniejsza. Doszłam też do wniosku, że dyspozycyjność niektórych prawników wobec nowej władzy komunistycznej nie musiała ex cathedra oznaczać, że NTN nie był sądem „sprawiedliwym”. Działo się tak dlatego, że osądzenie zbrodniarzy niemieckich było celem zbieżnym zarówno dla władzy, jak i dla środowisk prawniczych oraz szeroko pojętej opinii publicznej.
Krótko mówiąc, sądzenie zbrodniarzy było świetnym narzędziem legitymizowania nowej władzy zarówno wewnątrz kraju jak i na zewnątrz, na arenie międzynarodowej. Sprawne osądzenie mogło uwiarygodnić komunistów w oczach własnych obywateli, zapewnić poczucie sprawiedliwości, zaspokoić chęć ukarania, czasem zemsty, natomiast wobec Zachodu pokazać, że nowa władza w sposób sprawiedliwy, zgodny z zachodnimi standardami sądzi zbrodniarzy niemieckich. To były bardzo ważne aspekty. Dlatego też prawnicy musieli być odpowiednio dobrani, aby procesy przed NTN faktycznie były wiarygodne.
Wśród osób, o których piszę, na uwagę zasługuje sędzia Emil Stanisław Rappaport – najbardziej znany za granicą polski specjalista prawa międzynarodowego. Wśród prokuratorów: Jerzy Sawicki, niezwykle barwna i kontrowersyjna postać, wielki erudyta, człowiek obyty w świecie, znający biegle 7 języków. Typ celebryty. Smaczku jego biografii dodają nie do końca wyjaśnione wydarzenia czasów okupacji – rzekomej współpracy z gestapo we Lwowie. Z pewnością odegrał ważną rolę w trakcie procesów– należał raczej do prawników „pewnych” dla nowej władzy. Mimo że w latach 50. prowadzono wobec niego rozpracowanie operacyjne, to jednak nigdy nie przestał być pupilkiem władzy, a przynajmniej nie przeszkadzano mu robić kariery. Na drugim biegunie byłby Mieczysław Siewierski (oskarżał aż w 5 procesach przed NTN), który po zakończeniu procesów, sam został aresztowany i oskarżony o faszyzację życia państwowego w okresie międzywojennym. Wśród adwokatów warto wspomnieć o Stanisławie Hejmowskim, Bertoldzie Rappaporcie, Kazimierzu Ostrowskim. Wszyscy oni byli obrońcami z urzędu. Prawie wszyscy, często wielokrotnie zwracali się z prośbą o zwolnienie z obowiązku obrony, powołując się czasem na swoje żydowskie korzenie i stratę najbliższej rodziny w trakcie wojny. Większość próśb o zwolnienie została jednak odrzucona.
Myślę, że szczegółowe opracowanie biogramów, roli prawników czeka na swojego autora, być może dobrze byłoby, gdyby był to historyk prawa.
M.M.-M.: Środowisko prawnicze po wojnie było zdziesiątkowane. Mierzono się z wieloma problemami. Jak wskazuje Pani w publikacji: „Zorganizowanie dużych procesów z udziałem obserwatorów zagranicznych w zrujnowanym i wyniszczonym dwiema okupacjami kraju było ogromnym wyzwaniem logistycznym” – jak udało się to wszystko zorganizować? Jakie zadania spoczywały na barkach prawników poza ich zwyczajową pracą?
J.L.: To może nie jest najważniejszy wątek mojej książki, ale z pewnością bardzo ciekawy - pokazujący zaplecze procesów. Przyznam, że przeglądanie dokumentacji „technicznej”, obiegu pism w bardzo prozaicznych sprawach pokazywało inny wymiar procesów. Uzmysłowiło mi też, jak bardzo niewielu ludzi (nie tylko prawników), w bardzo trudnych warunkach przygotowało procesy. Przypomnijmy najpierw, że procesy były publiczne, choć reglamentowano wstęp na rozprawy poprzez wydawanie biletów (chętnych było więcej niż miejsc), a więc sale, w których się odbywały, musiały spełniać odpowiednie warunki. Ponieważ zaproszeni byli goście i obserwatorzy z zagranicy (prawnicy, dziennikarze), dlatego musiały być tłumaczone symultanicznie na cztery języki (niemiecki, francuski, rosyjski, angielski) – było to pierwsze symultaniczne i publiczne tłumaczenie w Polsce. Samo przygotowanie nowoczesnego sprzętu, znalezienie zaufanych tłumaczy było problemem. W dokumentach odnalazłam informację, że jedną z tłumaczek w procesie załogi KL Auschwitz była Maria Skibniewska – najwybitniejsza polska tłumaczka Tolkiena. Niezwykle istotną kwestią było zapewnienie bezpieczeństwa oskarżonym, ale również publiczności. Obawiano się ataków agresji, czy nawet samosądów, ale również demonstracji i zamieszek. Stąd zaangażowanie zarówno milicji, jak i funkcjonariuszy bezpieki, zapewnienie specjalnego transportu, utrzymywanie w tajemnicy trasy przejazdu itd.
Ale chyba największym wyzwaniem było przygotowanie merytoryczne procesów. Dziś trudno sobie wyobrazić przygotowanie dokumentacji procesowej, aktów oskarżenia, zakontraktowanie tłumaczy, biegłych, dotarcie do świadków bez telefonu, samochodu, sprzętu do kopiowania. W zrujnowanym kraju brakowało wszystkiego, zniszczona była komunikacja, brakowało papieru. Sekretariat NTN długo nie miał własnego telefonu, ani samochodu. Sędziowie i pracownicy administracyjni poruszali się najczęściej komunikacją miejską, czasem taksówkami, gdy np. trzeba było przewieść dużą ilość dokumentów. Samochód wypożyczano często na czas procesów od ministerstwa lub władz lokalnych. Problemem był zakup krzesła lub lampy do sekretariatu. Pomieszczenia, w których pracowali sędziowie i sekretarze były tak małe, że pracownicy sekretariatu oddawali togi sędziów i prokuratorów do przechowywania w budynkach Sądu Najwyższego, gdyż nawet na nie nie było miejsca. Proces członków załogi KL Auschwitz według pierwszych zamierzeń władzy miał się odbywać w samym Oświęcimiu, a oskarżonych miało być prawie 100 osób. O przeprowadzeniu mniejszego procesu w Krakowie zadecydowały głównie względy techniczne, logistyczne.
M.M.-M.: Losy wspomnianych prawników toczyły się dwutorowo. Jedni zaczęli współpracować z władzą komunistyczną, biorąc udział w stalinizacji wymiaru sprawiedliwości i skazując działaczy opozycyjnych, ale wielu z tych prawników także stanęło przed sądem. Dlaczego?
J.L.: Już o tym wspominałam. Niektórzy z sędziów orzekali w Specjalnych Sądach Karnych, które miały bardzo złą sławę. Wydali wiele wyroków śmierci, m.in. na członków podziemia antykomunistycznego. Innych „niepewnych”, po zakończeniu prac NTN marginalizowano, utrudniano im kariery lub tak jak Siewierskiego aresztowano. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak różne były działania państwa i tak różne postawy prawników, należałoby szukać pewnie raczej na gruncie psychologii. To pytanie, skąd bierze się zło, dlaczego ludzie stają się źli, dlaczego decydują się służyć władzy totalitarnej, towarzyszy każdej ludzkiej historii. Odpowiedzi pewnie będzie tyle, ile przypadków. Prawnicy nie są tu wyjątkiem. Być może decyzje podejmowali z przekonania, być może z koniunkturalizmu, z konformizmu, może po części ze strachu.
M.M.-M.: Czy w kraju, w którym trwała ostra walka o przejęcie władzy przez komunistów, mogły odbywać się sprawiedliwe, niezależne od nacisków nowej władzy procesy?
To główne pytanie w mojej książce. I ostrożna, zniuansowana odpowiedź na to pytanie brzmi: tak. Procesy przed NTN, choć nie wolne do nacisków, choć obarczone politycznym celem spełniały standardy sprawiedliwego sądzenia. Władzom komunistycznym zależało na legitymizowaniu się poprzez osądzenie zbrodniarzy niemieckich. Procesy musiały wyglądać wiarygodnie, obrona musiała być rzetelna, autentyczna. Adwokaci mieli w zasadzie nieograniczony dostęp do oskarżonych. Oskarżonym pozwolono odnosić się w trakcie procesu do zarzutów, dostarczano im dokumentację, materiały do pisania. Przesłuchiwali ich często śledczy znający język niemiecki (np. Jan Sehn). Musimy sobie zdawać sprawę, że te procesy były wyjątkowe na tle sytuacji w kraju. Przed NTN stanęli „oskarżeni VIP” – specjalnie dobrani, wyselekcjonowani. Odkąd wiadomo było, że staną przed NTN poprawiły się również ich warunki w więzieniach. Mieli bardzo dobrych adwokatów. O sprawiedliwym sądzeniu mogą też świadczyć wyroki – bardzo zniuansowane, solidnie uzasadnione. Nie bez znaczenia była również obecność obserwatorów zagranicznych, w tym również prawników (m.in. prokurator amerykański Telford Taylor, francuscy Yves Lemerle i główny prokurator tego Trybunału płk. Joseph Grenier).
M.M.-M.: W jakich warunkach więzieni byli niemieccy zbrodniarze wojenni? Czy zdarzały się przypadki samosądów?
J.L.: To jeden z ciekawszych wątków. Cały czas jeszcze mało zbadany, bo ciężko dotrzeć do dokumentów, a świadkowie już nie żyją. Oczywiste wydaje się, że niemieccy więźniowie, zwłaszcza podejrzani o dokonanie zbrodni mieli w więzieniach bardzo trudną sytuację. Wszędzie zdarzały się samosądy – nie tylko w polskich więzieniach (choćby słynny przypadek Oskara Dirlewangera). Egzekucję Rudolfa Hößa musiano trzymać w głębokiej tajemnicy, a ostatecznie przesunąć jej termin właśnie w obawie przed samosądem. Ale sytuacja sądzonych przed NTN była inna, niereprezentatywna dla reszty. Byli chronieni w więzieniach przed samosądami, przed nadużyciami strażników i mieli często lepsze warunki niż polscy więźniowie. Po ogłoszeniu wyroków często pilnowano, by nie popełnili samobójstwa. Oczywiście nie jesteśmy w stanie ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy zdarzały się wobec nich nadużycia, czy wymuszano na nich zeznania siłą. Nie trafiłam na takie ślady wobec oskarżonych przed NTN, ale to nie znaczy, że takich przypadków nie było.
Takie wymuszenia, również z użyciem tortur zdarzały się w procesach przed amerykańskimi i angielskimi sądami wojskowymi – piszę o tym w książce. NTN był w przeciwieństwie do sądów alianckich, sądem cywilnym, a nie wojskowym. Znalazłam też wiele pism, w których śledczy, prawnicy zwracają się do władz więzienia (w przypadku Krakowa jest to więzienie przy ul. Montelupich) z prośbą o dobre traktowanie więźniów niemieckich, m.in. udostępnienie im książek, materiałów piśmienniczych, zapewnienie warunków higienicznych, spacerów, „żeby byli w dobrej formie fizycznej i psychicznej”. Przeanalizowałam też całą dokumentację więzienną, teczki osobowe, korespondencję więźniów z rodzinami, ich skargi i prośby, także księgi ambulatoryjne. Na tej podstawie sporo można powiedzieć o warunkach więziennych. Dzięki bardzo ciekawym relacjom samych Niemców z więzienia Montelupich, które znajdują się w niemieckich archiwach, również w archiwum CIA, można choć po części zweryfikować polską dokumentację więzienną.
M.M.-M.: Przed Najwyższym Trybunałem Narodowym stanęło 49 oskarżonych, a 31 z nich skazano na karę śmierci. Czy wszystkie te wyroki wykonano? Kto znajdował się wśród oskarżonych?
J.L.: Faktycznie sądzono 49 oskarżonych. Były to w pięciu przypadkach procesy pojedynczych osób – bardzo spektakularne. Przed NTN staną Rudolf Höß komendant KL Auschwitz, Amon Göth komendant KL Plaszow, urzędnicy: Arthur Greiser, namiestnik Rzeszy w Kraju Warty, Albert Forster, namiestnik okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie i Josef Bühler sekretarz stanu w rządzie Generalnego Gubernatorstwa, zastępca Hansa Franka. W pozostałych dwóch oskarżonych było więcej: w procesie załogi KL Auschwitz przed trybunałem stanęło aż 40 oskarżonych w tym 5 kobiet, a w procesie Ludwiga Fischera - gubernatora dystryktu warszawskiego (potocznie zwanym procesem katów Warszawy), oprócz niego samego, przed trybunałem stanął Ludwig Leist – starosta miejski Warszawy, Josef Meisinger – komendant Sipo (Sicherheitspolizei) i SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS) w dystrykcie warszawskim oraz Max Daume – zastępca dowódcy pułku Orpo (Ordnungspolizei) w Warszawie. Z tych 49 osób faktycznie 31 skazano na kary śmierci, ale dwie z nich ułaskawił Bolesław Bierut (Arthur Breitwieser oraz Paul Johann Kremer), zamieniając im kary śmierci na dożywocie, a więc ostatecznie wyroki śmierci przez powieszenie wykonano na 29 osobach. Pozostałe kary więzienia oscylowały między 3 a 15 lat, ale był też jeden wyrok uniewinniający – dotyczył lekarza, naukowca Hansa Wilhelma Müncha. W przypadku kilku oskarżonych przedstawiam w książce ich dalsze losy, gdyż kilka z tych historii jest naprawdę bardzo ciekawych, m.in. właśnie Müncha, który po wielu latach zaczął opowiadać nieco inną wersję wydarzeń niż przedstawiał w krakowskim procesie. Ciekawa jest również historia Hildegard Lächert, która później była werbowana przez CIA oraz zachodnioniemiecki wywiad BND.
Po amnestii 1956 r. wszystkich niemieckich więźniów wypuszczono z polskich więzień i większość z nich wróciła do Niemiec, głównie do RFN. Niektórzy ponownie stawali przed sądami RFN, np. w tzw. frankfurckim procesie Auschwitz w latach 60-tych. Niektórzy byli świadkami w innych procesach.
M.M.-M.: W czasach, kiedy ich sądzono nie istniała jeszcze konwencja o ludobójstwie, a pierwszym orzeczeniem powołującym się na zbrodnię ludobójstwa był wyrok polskiego Trybunału (NTN) w procesie Arthura Greisera. Później zastosowano takie same zasady względem Rudolfa Hößa i Amona Götha. Przedstawienie niemieckiej okupacji jako konsekwentnie realizowanego planu eksterminacji narodu polskiego można odczytać jako sukces polskich prawników? Co zmieniało wprowadzenie wyroku za ludobójstwo jeżeli chodzi o rozliczanie zbrodniarzy wojennych?
J.L.: Polski prawnik, żydowskiego pochodzenia Rafał Lemkin już w 1944 r. wydał w Stanach Zjednoczonych książkę, w której precyzyjnie sformułował termin ludobójstwo, postulując włączenie go do prawa międzynarodowego, jednak Karta Międzynarodowego Trybunału posłużyła się terminem „zbrodnie przeciwko ludzkości”. W procesach używano więc sformułowania ludobójstwo, ale nie była to kategoria prawna, lecz raczej opis zjawiska, czynu. W sensie prawnym używano terminu „zbrodni przeciwko ludzkości”, którą współtworzył i doprecyzował Hersz Lauterpacht, brytyjski prawnik polsko-żydowskiego pochodzenia.
Z określeniem ludobójstwa był spory kłopot, gdyż w koncepcji Lemkina integralną częścią zbrodni ludobójstwa jest zamiar zniszczenia grupy etnicznej, narodowej, rasowej lub religijnej. Sprawcy należy uwodnić intencję wyniszczenia i premedytację działania. Co więcej w koncepcji ludobójstwa karalny jest już sam zamiar (tzw. dolus specialis), nawet jeśli czyn nie dojdzie do skutku. Karalność samego zamiaru oznacza również konieczność udowodnienia intencji oraz świadomego działania w celu całkowitego zniszczenia określonej przez Lemkina grupy, co w praktyce było i jest niezwykle trudne. W przypadku zbrodni przeciwko ludzkości oceniane są przede wszystkim skutki czynu, co z oczywistych względów znacznie łatwiej udowodnić. Łatwiej było więc sądzić za zbrodnie przeciwko ludzkości oraz zbrodnie wojenne. Nie znaczy to, że MTW całkowicie odrzucił koncepcję Lemkina. Argumentem obciążającym oskarżonych w procesach (również przed NTN) był fakt świadomego planowania zbrodni i potem konsekwentnego, niekoniecznie natychmiastowego jej wykonania. Uwzględniano również zarzut koordynacji różnych działań, mających na celu nie tylko fizyczne, biologiczne unicestwienie grup, ale również niszczenie podstaw ich egzystencji w aspekcie gospodarczym, społecznym i kulturowym.
Mimo iż ludobójstwo nie zostało uwzględnione w katalogu zbrodni MTW, to jednak w trakcie trwania procesu prawnicy posługiwali się tym terminem, aby określić działanie oskarżonych. Francuski oskarżyciel Auguste Champetier de Ribes w swoim wystąpieniu powiedział: „jest to zbrodnia tak potworna, tak niewyobrażalna w historii od czasów chrześcijańskich aż do narodzin hitleryzmu, że musiał zostać wymyślony termin »ludobójstwo« w celu zdefiniowania jej”. W wyroku MTW ani razu nie użyto sformułowania „ludobójstwo”. Było to pojęcie zbyt „nowe i śmiałe”, jak stwierdził jeden z sędziów MTW.
Polscy prawnicy znali koncepcję Lemkina, ale termin ludobójstwo był przez nich używany nie jako stricte prawny, lecz bardziej w celu opisania skomplikowanego, zaplanowanego procesu eksterminacji ludności żydowskiej i polskiej, który zgodnie z definicją ludobójstwa Lemkina, przejawiał się nie tylko w aspekcie biologicznym, ale również w dziedzinie kultury, edukacji, ekonomii. Użycie terminu ludobójstwo przez sędziów NTN w procesie Greisera i Götha, miało miejsce jeszcze przed orzeczeniem wyroku w Norymberdze. W kolejnych procesach Hößa i Bühlera, również użyto sformułowania ludobójstwo, lecz podkreślono inne jego aspekty. W przypadku Hößa przede wszystkim fizyczną i biologiczną eksterminację, zwracając również szczególną uwagę na eksperymenty medyczne, a w przypadku Bühlera kulturową, ekonomiczną. Koncepcja Lemkina z pewnością wskazała ścieżkę, aby bardziej całościowo popatrzeć na politykę okupacyjną, nie tylko jak na serię brutalnych działań, ale na cały zaplanowany system, w którym realizowano nie tylko biologiczne, ale również kulturowe, społeczne, państwowe.