Jerzy Adam Kowalski – „Homo eroticus” – recenzja i ocena
Autor nie jest specjalistą w zakresie podjętej tematyki. Studiował on nauki polityczne i psychologię na Uniwersytecie Warszawskim, ukończył także studia podyplomowe w zakresie dziennikarstwa, z którym w dużej mierze związał swoją karierę zawodową. Tym, co łączy go z badaniami nad seksualnością, jest fakt, że pełni on funkcję prezesa Zarządu Fundacji Instytut Badań Seksualnych z siedzibą w Opolu, gdzie zajmuje się popularyzacją wiedzy. Mamy do czynienia z debiutem książkowym Kowalskiego.
Czy jest to debiut udany? Już na wstępie zaznaczyć muszę, że ocena „Homo eroticus” jest dla mnie kwestią dość skomplikowaną. Założenia teoretyczne, jakie przyjmuje autor, są bowiem dalekie od moich poglądów naukowych. Za właściwą uważam antropologiczną koncepcję autonomii kultury wobec uwarunkowań biologicznych, Kowalski natomiast prezentuje wizję opartą na socjobiologicznej teorii koewolucji genetyczno-kulturowej (choć nie stosuje takich pojęć). W konsekwencji zamiast bliskiego mi postrzegania zachowań seksualnych oraz seksualności jako konstruktów kulturowych, w omawianej pracy spotykamy się z uwydatnianiem – w moim mniemaniu zdecydowanie przesadnym – biologicznych, a ściślej: ewolucyjnych determinantów ludzkiego życia seksualnego. Przechodząc do zasadniczej recenzji pracy, pozostawię jednak na boku nierozstrzygalne spory paradygmatyczne. Muszę jednak sformułować zasadnicze zastrzeżenie: w mojej opinii większość zaprezentowanych przez Kowalskiego interpretacji to hipotezy bardzo ciekawe, lecz nieweryfikowalne.
Tematem książki są dzieje zachowań seksualnych homininów na liczącej kilka milionów lat przestrzeni czasowej obejmującej proces antropogenezy, pradzieje Homo sapiens oraz cywilizacje starożytnej Mezopotamii, Azji Mniejszej, Lewantu i Egiptu.
Realizując ten ambitny zamiar, Kowalski wykorzystuje osiągnięcia wielu nauk, m. in. prymatologii, paleoantropologii, antropologii kulturowej, archeologii czy psychologii. Rozpoczyna on swój wywód od prezentacji organizacji społecznej i zwyczajów seksualnych człowiekowatych: szympansów zwyczajnych, szympansów karłowatych (bonobo), goryli, orangutanów i gibonów, jak również pawianów (należących do rodziny makakowatych), które zajmują niszę ekologiczną identyczną z tą, w której żyli przodkowie człowieka. Przechodząc do gatunków wymarłych, autor charakteryzuje problematykę dymorfizmu płciowego oraz hipotetyczny kształt życia społecznego i seksualnego Ardipithecus ramidus, który pojawił się ok. 4,4 mln lat temu, a następnie przechodzi do omówienia podobnej tematyki w odniesieniu do głównych gatunków australopiteków (4,2-1,4 mln lat temu). Dalej pisze Kowalski o gatunkach z rodzaju Homo: Homo habilis (2,6-1,8 mln lat temu), Homo erectus (1,9 mln-200 tys. lat temu), wreszcie Homo sapiens (od ok. 200 tys. lat temu). Niewiele uwagi poświęcił autor neandertalczykom, wskazując jedynie na ich krzyżowanie się z kromaniończykami.
W kolejnym rozdziale omówione zostały „rewolucje seksualne paleolitu”, a mianowicie takie zmiany, jak rozszerzenie okresu receptywności seksualnej poza czas rui, ukrycie oznak owulacji oraz ukształtowanie współczesnego garnituru trzeciorzędowych cech płciowych, piersi i ust. Następnie Kowalski przechodzi do prezentacji początków społecznych uwarunkowań ludzkiej seksualności, takich jak obrzędy inicjacji chłopców i dziewcząt, intymność (związana z pojawieniem się budownictwa mieszkalnego) oraz małżeństwo. Dalej rozważony został problem matriarchatu (w powiązaniu z kultami kobiecości i płodności), przy czym autor ostatecznie stwierdza, że nie można rozstrzygnąć, czy tego typu organizacja społeczna występowała, czy nie. Kolejną kwestią są przemiany form małżeństwa, od hipotetycznych małżeństw grupowych przez poligynię (monogamię jednostronną), poligynię z instytucją głównej żony, warunkową obustronną monogamię aż do nominalnej i faktycznej monogamii obustronnej.
Szczególnie ciekawe wydały mi się dwa kolejne rozdziały: „Czy musimy kochać?” oraz „Miłość pod lupą psychologów”. Autor przedstawił w nich ewolucyjne uwarunkowania uczucia, przedstawił różne definicje i koncepcje miłości, a wreszcie jej współczesne modele psychologiczne. Kowalski utrzymuje, że miłość u człowieka nie jest biologicznym imperatywem:
Doznawanie miłości zapewne nie stało się, przynajmniej na razie, częścią ludzkiej natury, nie jest częścią naszego niezbędnego wyposażenia biopsychicznego. Jest raczej przywilejem, szansą i możliwością. Czy wszyscy możemy kochać, czy też zdolni są do tego tylko niektórzy z nas? Trudno to rozstrzygnąć. Miłość to zjawisko niezwykle zindywidualizowane. […] Jest to stan psychiczny stopniowalny, o skali wartości bardzo rozległej, ubarwiony w dodatku tak rozmaitymi jakościami w poszczególnych punktach swego kontinuum, że bez dużej przesady możemy powiedzieć, że nie ma dwu identycznych miłości. […] Świat bez miłości istniał, w wielu kulturach istnieje nadal i zapewne równie dobrze mógłby bez niej obyć się w przyszłości. Opinie mówiące o jej nieodzowności w życiu człowieka można by przeto uznać za przejaw nadmiernej egzaltacji przewrażliwionych, rozkochanych pisarzy. I wcale nie jest wykluczone, że wprowadzenie na przykład totalnej, nieograniczonej czasowo swobody seksualnej we współczesnym społeczeństwie mogłoby pogrzebać romantyczną miłość w tej formie, jaką znamy.
Ostatni rozdział, prezentujący w sposób pobieżny problem erotyki w cywilizacjach starożytnych, jest w moim mniemaniu najsłabszą częścią pracy.
Jako historyk chciałbym uwypuklić uwagi dotyczące właśnie mojej dziedziny. Autor twierdzi na przykład, że w mitologicznych tekstach sumeryjskich można odnaleźć świadectwa przetrwałej do czasów historycznych pamięci o styczności człowieka kromaniońskiego z neandertalczykiem, w tym także o krzyżowaniu się obu gatunków/podgatunków (s. 78). Śmiem jednak twierdzić, że postacie przedstawiane w nich jako dzicy i niecywilizowani koczownicy są po prostu dzikimi i niecywilizowanymi koczownikami, a nie osobnikami Homo (sapiens) neanderthalensis.
Zawarte w pracy interpretacje opowieści biblijnych są, w mojej opinii, pretensjonalnymi racjonalizacjami. Przekaz o Adamie i Ewie przedstawia Kowalski jako świadectwo małżeństwa raptownego (powstałego przez porwanie kobiety) i odłączenia się od grupy rodowej, a powstałe w wyniku tego czynu poczucie winy i wyrzuty sumienia są, jego zdaniem, podłożem idei grzechu pierworodnego (s. 179-180). Z kolei odwołując się do historii Sodomy, autor stwierdza, że może to być odbicie wydarzeń z czasu święta rozpusty, zapożyczonego przez mieszkańców miasta ze znającej takie obrzędy kultury asyryjskiej. Pojawienie się obcych przybyszów miało wzbudzić zrozumiałe zainteresowanie, ponieważ „stosunek z nimi mógł się wydawać jakąś odmianą i atrakcją mieszkańcom, którzy najwyraźniej byli już przesyceni i znużeni seksem z dobrze znanymi współmieszkańcami tej niewielkiej w końcu osady” (s. 143). Pomijając fakt, że nie potrafię odnaleźć w odnośnych fragmentach Biblii żadnego potwierdzenia zaprezentowanych interpretacji, nie wydaje mi się słuszne doszukiwanie się w każdym micie echa realnych wydarzeń.
Za niebywałe kuriozum należy uznać podanie łacińskiej nazwy prawa pierwszej nocy jako „ius prima nocet” (sic!) zamiast „ius primae noctis” (s. 175). Błędem podobnego kalibru jest utożsamienie bóstw uranicznych i tellurycznych (s. 163), podczas gdy pierwsze są bóstwami związanymi z niebem, a drugie z ziemią.
Ponadto uwagę zwracają błędne datacje. Początki piśmiennictwa sytuuje Kowalski pod koniec III tys. p.n.e. (s. 240), podczas gdy miało to miejsce tysiąc lat wcześniej. Pojawienie się Hetytów na arenie dziejów datuje autor na XXVIII w. p.n.e. (s. 285), czyli o około 800 lat za wcześnie. Z kolei według przyjmowanych przez większość badaczek i badaczy wersji chronologii starożytnego Bliskiego Wschodu Kodeks Hammurabiego należy datować nie na XVII (s. 174), lecz na XVIII w. p.n.e.
Mankamentem pracy jest jej heteronormatywność. Właściwie brak tu rozważań nad dziejami zachowań homoseksualnych, nie licząc pojedynczych wzmianek. Tymczasem wystarczy wziąć do ręki chociażby klasyczne prace „ojca socjobiologii” Edwarda O. Wilsona, aby przeczytać, że homoseksualizm, będący zjawiskiem starszym niż ludzkość, jest rzeczą normalną w sensie biologicznym, to znaczy, że jest określonym, przynoszącym korzyść zachowaniem się, które wyewoluowało jako ważny element pierwotnej organizacji społecznej ludzi. Badacz stał na stanowisku, że jest to cecha genetycznie uwarunkowana, która odgrywa istotną rolę w procesie doboru krewniaczego, zwiększając szanse przetrwania i reprodukcji krewnych jednostki homoseksualnej poprzez jej zachowania altruistyczne oraz specyficzny, często wysoki status społeczny. Brak tutaj miejsca, aby tytułem uzupełnienia treści „Homo eroticus” dokładnie przedstawić ewolucyjne interpretacje homoseksualizmu; szkoda, że przestrzeni do tego typu rozważań nie znalazł w swojej książce Kowalski.
W pracy nie brak stwierdzeń zadziwiających, niepełnych czy po prostu nieprzemyślanych. Autor pisze na przykład: przedstawiciel któregoś z ludów pierwotnych [określenie to jest zresztą błędem terminologicznym – K.F.] byłby bezbrzeżnie zdumiony, gdyby mu oznajmiono, że pośladki, piersi lub usta mogą być podniecające i mogą mieć jakieś znaczenie seksualne. Przecież gdyby tak było, ich mężczyźni nie radziliby sobie z nieustającą erekcją, ponieważ panie nie mają tam w zwyczaju zasłaniania swoich wdzięków, czyniąc wyjątek tylko dla okolicy sromowej (s. 110-111). Otóż wydaje mi się, że gdyby w istocie tak było, mężczyźni nie reagowaliby wzwodem na widok każdej nagiej piersi.
Pracę wzbogacają 22 ilustracje i wykresy. I tu jednak nie ustrzegł się autor błędów. W tekście przywołuje on treść ryciny 18, podając błędny numer – 16 (s. 244). Figurkę Wenus z Dolních Věstonic podpisuje zaś jako pochodzącą z Dolnich Mestovic (s. 153).
Na wyróżnienie zasługuje warstwa językowa „Homo eroticus”. W pracy popularnonaukowej kwestią szczególnie istotną jest posługiwanie się językiem barwnym i przystępnym, a jednocześnie prezentowanie omawianych zagadnień w sposób na tyle precyzyjny i niestrywializowany, aby tekst nie zatracił swoich walorów naukowych. Z tego zadania Kowalski wywiązał się nad wyraz dobrze. Narracja wciąga od samego początku, a książkę czyta się jednym tchem.
Ogólna ocena pracy nie jest łatwa. Z jednej strony autor wykazuje znajomość literatury przedmiotu i sprawnie się nią posługuje, z drugiej jego własne interpretacje są w dużej mierze, delikatnie rzecz ujmując, dyskusyjne. Pomimo wymienionych przeze mnie licznych zastrzeżeń, stwierdzić należy, że książka Kowalskiego jest niezłym tekstem popularnonaukowym, choć daleko jej do poziomu znanych mi książek tego typu dotyczących ewolucji człowieka. Sądzę jednak, że chociażby z racji tego, iż jest to pierwsza polska próba ujęcia dziejów ludzkiej seksualności w perspektywie ewolucyjnej, warto po nią sięgnąć. Poza tym sama tematyka jest niezwykle fascynująca. Czyż nie warto dowiedzieć się na przykład, po co ludziom usta?
Redakcja: Michał Przeperski