Jenny Erpenbeck – „Klucz do ogrodu” – recenzja i ocena
Dom ten, zbudowany na brzegu Jeziora Brandenburskiego, służył za letnisko coraz to nowym właścicielom, którzy zmieniali się w zależności od koniunktury gospodarczej i politycznej. Widzimy po kolei ich wszystkich, jak z entuzjazmem budują lub przebudowują dom, wprowadzając dogodne dla siebie zmiany, by po kilku lub kilkunastu latach opuścić jego mury. W momencie przybycia są pełni wigoru, lecz przy wyprowadzce widzimy już innych ludzi. Owszem, fizycznie są to te same osoby, jednak wcześniejszy entuzjazm gdzieś się ulotnił, sprawiają wrażenie osób pogodzonych z losem, przegranych.
Książkę rozpoczyna opis warunków, które ukształtowały cały teren. Zresztą jeszcze na początku XX wieku działka ta pozostawała własnością miejscowych chłopów i nikt nawet nie przypuszczał, że powstanie tu letnisko. Jednak kiedy posiadacz działki uległ nieszczęśliwemu wypadkowi był zmuszony ją sprzedać. Nowi właściciele zdecydowali, że wybudują tu domek letniskowy, tym samym dając początek długiemu szeregowi przewijających się przezeń ludzi.
W książce nie ma prawie dialogów i dzięki temu Czytelnik odnosi wrażenie, że w całości jest ona złożona ze wspomnień. Wspomnień kolejnych właścicieli i lokatorów domu letniskowego, a w ciągu kilkudziesięciu lat przewinęło się ich tu niemało. Każdy zostawił jakiś ślad po sobie i czytając książkę czasami czujemy się tak, jakby książka ta była swoistą kroniką domu, a on sam jej narratorem. W końcu nic dziwnego, przecież sam dom jest bohaterem książki, wszak to lokatorzy przychodzą, pomieszkają kilka lat i odchodzą, on zaś cały czas trwa w tym samym miejscu.
Jest jednak ktoś, kto nie poddaje się wszelkim zawieruchom gospodarczym i politycznym i także jest wciąż obecny. To ogrodnik, który bez względu na przemijające koniunktury światowe, wykonuje swoją pracę. Niezależnie od tego, co dzieje się na świecie, koszenie trawy, przycinanie drzew czy drobne domowe naprawy ktoś przecież musi robić. Poznajemy go w czasie budowy domu, rozstajemy się z nim w chwili rozpoczęcia rozbiórki.
Jeżeli głębiej się zastanowimy nad właśnie przeczytaną książką, dojdziemy do wniosku, że ma ona jeszcze jednego bohatera. Jest nim czas. Chociaż niematerialny, to jednak niemal namacalny. Staje się tak właśnie dzięki wspomnieniom. Przecież czas, w którym zdarzyło się coś, co warto było zapamiętać, nie jest czasem straconym. Taki czas traci swój abstrakcyjny wymiar, staje się czymś ze wszech miar realnym.
Jenny Erpenbeck za pośrednictwem swojej książki zabiera nas do świata wspomnień, świata, który już przeminął. Czy jednak całkowicie i nieodwracalnie? Chyba jednak nie całkiem, skoro trwa on w pamięci ludzkiej.
Czytając „Klucz do ogrodu” nie sposób uniknąć porównań z dziełem Marcela Prousta „W poszukiwaniu straconego czasu”. Oczywiście, Proust z takiej konfrontacji wychodzi zwycięsko, jednak przegranie z arcydziełem zbytniej ujmy „Kluczowi do ogrodu” nie przynosi.
Korekta: Bożena Chymkowska