Jean-Marie Gustave Le Clèzio – „Rewolucje” – recenzja i ocena
Akcja wydanej ostatnio w Polsce powieści francuskiego noblisty rozpoczyna się w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, gdy ciotka głównego bohatera – Jeana Marro – snuje opowieść o świecie, który istnieje tylko w jej pamięci. Oboje mieszkają na południu Francji. Ówczesna rzeczywistość, w której żyje kilkunastoletni Jean, to przygotowania do matury, wizyty u ciotki Cathy, przyjaciele, z których najbliższy zginie w czasie wojny w Algierii i prześladowania Arabów. Niezdecydowany co do swoich planów, postanawia wyjechać do Londynu na studia medyczne. Opuszcza w końcu i to miasto. Przez jakiś czas mieszka w Paryżu, aby następnie wyjechać do Meksyku. Tam dowiaduje się o studenckim maju 1968 roku we Francji i sam jest świadkiem buntu we wrześniu tego samego roku w Meksyku. Szukając sobie miejsca w różnych zawodach i u boku różnych kobiet trafia wreszcie na Mauritius.
Narrację historii Jeana przerywają zapiski Jeana Eudesa Marro, urodzonego w Bretanii w 1774 roku, który w 1792 zaciąga się jako ochotnik do republikańskiej armii. Jego entuzjazm dla rewolucyjnych idei szybko ustępuje jednak rozczarowaniu wobec wojskowej rzeczywistości i wprowadzonemu terrorowi. Obawiając się jakobinów, wraz z żoną opuszcza Francję i udaje się na Mauritius, zieloną wyspę położoną z dala od świata, który jest mu znany. Po latach spokoju przychodzi kolejna zmiana – Mauritius spod panowania francuskiego dostaje się w ręce Brytyjczyków. Jean z żoną i dziećmi budują posiadłość Rozilis, która zapewnia im możliwość spokojnego życia i staje się domem dla kolejnych pokoleń rodziny Marro.
Wydawałoby się, że na podwójnej narracji Le Clèzio zakończy mieszanie w głowie czytelnikowi. Jeżeli jednak przyjrzeć się tekstowi lepiej to okazuje się, że są tu obecne trzy, nie zaś dwie narracje. Trzecia bowiem należy do ciotki Catherine, która opowiada o ostatnich latach upadłego w na początku XX wieku Rozilis, które musiała opuścić. Jej historia jest więc nicią łączącą obu Jeanów Marro, splata ich losy do tego stopnia, że ich „rewolucje” zdają się być podobne.
„Rewolucje” są powieścią wielowątkową i wielowymiarową, która przypomina, jak wiele powiązań istnieje w obrębie nie tylko rodziny, ale każdej wspólnoty, jakiej człowiek jest częścią w każdym momencie swojego życia. Le Clèzio wychodzi poza opowieść, którą niektórzy zwykli nazywać rodzinną sagą. Jest to bowiem kilka historii, z których każda napisana jest inaczej – innym stylem i innym językiem. A jednak wszystkie je łączą nie tylko tytułowe rewolucje, ale również poszukiwanie swojego miejsca i poczucie, że bohaterom brakuje pewnej przynależności. Dopiero dwudziestowieczny Jean Marro odnajduje wewnętrzny spokój.
Język, jakim posługuje się noblista, sprawia wrażenie układania się w obraz impresjonistyczny. Gdy patrzymy na niego z bliska, widzimy tylko poszczególne kolory, kształty, wydarzenia. Dopiero z daleka, po ogarnięciu całości, staje się jasne, że nic nie jest tu przypadkowe, źle umiejscowione, a wszystko układa się w poetycki i przejmujący obraz, delikatny zarazem i gdzieniegdzie mocnej akcentowany. Widać także wątki biograficzne autora.
Jego matka była Francuzką pochodzącą z Mauritiusu, a ojciec angielskim chirurgiem. Le Clèzio, podobnie jak Jean Marro, przebywał pewien czas na południu Francji (a ściślej mówiąc w Nicei, co każe sądzić, że początek „Rewolucji” ma miejsce właśnie tam, chociaż nazwa nigdy nie jest wymieniona), w Londynie czy Meksyku, gdzie mógł również widzieć zamieszki we wrześniu 1968 roku. Jean Marro pracował tam jako nauczyciel, Le Clèzio parał się jakiś czas także tym zawodem, tyle, że w USA. Zawsze intrygująca pozostaje odpowiedź na pytanie, jak wiele ze swoich doświadczeń i cech autor przekazuje bohaterom. W przypadku „Rewolucji” wydaje się, że wiele. Choć jednak nigdy nie wiemy tego do końca.
Korekta: Agnieszka Kowalska