Jarosław Wojtczak: Bitwa pod Fallen Timbers złamała kręgosłup konfederacji indiańskiej i podważyła wiarygodność Brytyjczyków w oczach Indian
Magdalena Mikrut-Majeranek: Jest Pan indianistą, znawcą i miłośnikiem historii Wielkiej Brytanii i obu Ameryk, a w Pana dorobku znajduje się kilkanaście książek poświęconych dziejom Indian. Skąd jednak takie zainteresowanie? Pewnie zaczęło się od lektury książek Karola Maya i słynnych przygód Winnetou, a później doszedł do tego „Ostatni Mohikanin”?
Jarosław Wojtczak: Rzeczywiście, moje zainteresowania wywodzą się z czasów dzieciństwa. W wieku 9-10 lat zacząłem czytać książki, a pierwsze, które trafiły do moich rąk, to były te o tematyce przygodowej, w tym indiańskiej. Dziś jestem członkiem Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, na bazie którego powstało też Polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Indian. W Polsce jest około 500 aktywnych miłośników kultury i historii Indian Ameryki Północnej, a to dość mało jak na 38-milionowy kraj. Znacznie większą popularnością cieszy się ta tematyka u naszych sąsiadów, Niemców, Czechów, a nawet Rosjan.
M.M.-M.: Pana najnowsza publikacja „Fallen Timbers 1794” to kolejna z serii „Historyczne Bitwy”. Akcja książka zaczyna się jednak nie w roku 1794, ale zdecydowanie wcześniej…
J.W.: Książka poświęcona jest stosunkom oraz konfliktom amerykańsko-indiańskim w drugiej połowie XVIII wieku. To celowy zamysł z mojej strony, ponieważ chciałem potraktować tę książkę jako kontynuację tytułu, który ukazał się wiele lat temu w cyklu „Historyczne Bitwy”. Mam tu na myśli książkę Aleksandra Sudaka „Detroit 1763”, która przybliża realia wojny lat 1763-1765, nazywanej wojną Pontiaka. Uczestniczyły w niej indiańskie plemiona znad Wielkich Jezior i z doliny Ohio, które walczyły z Anglikami.
Moja książka opowiada o wydarzeniach, które nastąpiły później. W planach mam jeszcze jedną publikację poświęconą Tecumsehowi, wodzowi północnoamerykańskiego plemienia indiańskiego Szaunisów.
M.M.-M.: Tecumseh, jeszcze jako mało znacząca postać, pojawia się na polu walki już podczas bitwy pod Fallen Timbers (Zaporą z pni), choć wtedy przywódcą Indian był wódz Niebieski Kaftan.
J.W.: Niebieski Kaftan to współplemieniec Tecumseha, nieco starszy i bardziej zasłużony. Tecumseh był w pewnym sensie jego następcą i kontynuatorem walki o tożsamość narodową Indian.
M.M.-M.: Spotkałam się też z określeniem „Wojna Małego Żółwia”, które używane jest zamiennie z nazwą Wojna z Indianami Północnego Zachodu. Czego konkretnie dotyczy?
J.W.: Mały Żółw to wódz Indian z plemienia Miami, zamieszkującego tereny dzisiejszego stanu Indiana. To jemu przypisuje się stworzenie konfederacji, czyli sojuszu plemion żyjących na terenie Ohio, dlatego też zdecydowano się na nazwanie tej wojny indiańsko-amerykańskiej jego imieniem. W wyniku serii porażek zwątpił w możliwość pokonania Amerykanów i zaczął opowiadać się za pokojowym rozwiązaniem konfliktów pomiędzy plemionami indiańskimi a Stanami Zjednoczonymi.
Co więcej, odmówił też współpracy z Tecumsehem, a podjął ją z rządem Stanów Zjednoczonych. Z tego też powodu ci najbardziej wojowniczy, nieprzejednani wodzowie pozbawili go funkcji naczelnego wodza i zastąpili Niebieskim Kaftanem. Czasami faktycznie używa się tego pojęcia „Wojna Małego Żółwia”, ale odnosi się ono bardziej do lat 1790-1791, kiedy Indianie pokonali dwie armie amerykańskie. Podczas bitwy pod Fallen Timbers Mały Żółw był już pozbawiony wpływu na skonfederowane plemiona.
M.M.-M.: Wspomniał Pan o konfederacji. Indianie w obliczu zagrożenia postanowili się zjednoczyć i połączyć siły przeciwko Amerykanom.
J.W.: Można przyjąć, że była to forma luźnych sojuszy plemion indiańskich. Jednakże nie wszystkie plemiona się zjednoczyły. Nawet w obrębie jednego plemienia byli ludzie niechętnie nastawieni do sąsiadów, którzy nie chcieli wspólnie walczyć z białymi. Możemy zatem mówić o konfederacji w ogólnym tego słowa znaczeniu. Nie obejmowała ona jednak absolutnie wszystkich członków plemion tworzących indiański sojusz.
M.M.-M.: Jak wyglądały układ sił i uzbrojenie – zarówno armii amerykańskiej, jak i Indian podczas bitwy pod zaporą z pni?
J.W.: Przewaga techniczna była po stronie amerykańskiej, ponieważ to ona dysponowała muszkietami, artylerią, nowoczesną bronią palną. Natomiast Indianie używali broni tradycyjnej w postaci łuków, noży, tomahawków, toporków, które nadawały się do wali wręcz. Mieli też broń palną, w którą zaopatrywali ich Brytyjczycy z Kanady. Amerykanie mieli niewątpliwie przewagę – byli dobrze zorganizowani i posiadali taktykę. Potrafili też walczyć w szyku pod rozkazami przełożonych. Tymczasem wojownik indiański był stworzony do walki indywidualnej. Często walczył dla siebie. Wodzowie mieli tylko ogólną władzę, wydawali dyspozycje, ale wszystko zależało od pojedynczego wojownika.
Tym sposobem podczas bitwy po jednej stronie stawał regularny, dobrze wyszkolony żołnierz, a po drugiej – gromada indywidualistów. Wynik walki można było przewidzieć. Indianie wykorzystywali jednak znajomość terenu, umiejętność zastawiania zasadzek. Początkowo odnosili nawet sukcesy, rozbili przecież dwie armie amerykańskie, które wysłano przeciwko nim do Ohio. Jednakże w momencie, kiedy znalazł się dobry dowódca, który wyciągnął wnioski z poprzednich porażek, stało się to, co nieuniknione.
M.M.-M.: Przypomnijmy, pierwszą z porażek Amerykanie ponieśli jesienią 1790 roku, kiedy armię prowadził do boju generał Josiah Harmar. Bitwa skończyła się bolesną porażką w lasach nad rzeką Maumee. Z kolei druga z nich miała miejsce we wrześniu 1791 roku. Armia dowodzona przez generała Arthura St. Clair’a przegrała w starciu z Indianami nad rzeką Wabash. Porażkę tę określa się mianem jednej z najbardziej dramatycznych bitew w historii Stanów Zjednoczonych.
J.W.: Była to najcięższa porażka Amerykanów, jaką kiedykolwiek ponieśli w walkach z Indianami, ponieważ zginęło aż 800 żołnierzy amerykańskich. Czytelnik, który chociaż troszeczkę zna historię Stanów Zjednoczonych, pamięta pewnie postać słynnego generała George’a A. Custera i bitwę nad Little Bighorn, stoczoną 25 czerwca 1876 roku pomiędzy żołnierzami 7 Pułku Kawalerii USA a Indianami, głównie Siuksami (Dakotami), pod wodzą Szalonego Konia. Bitwę tę wygrali Indianie, a Amerykanie ponieśli dotkliwe straty. Zginęło wówczas 260 osób. A w przypadku rzeki Wabash mamy aż 800 martwych Amerykanów. Bitwa ta do tej pory była słabo znana w naszej historiografii. Mam nadzieję, że moja książka przybliży ten temat i pozwoli zrozumieć to, co działo się na froncie indiańskim.
M.M.-M.: Po dwóch sromotnych porażkach poniesionych przez armię amerykańską podczas wojny z Indianami Północnego Zachodu pojawił się jednak dowódca, któremu udało się przechylić szalę zwycięstwa na stronę Amerykanów. Był to generał Anthony Wayne.
J.W.: Tak, był cenionym dowódcą, który zdobył sporo doświadczenia podczas wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Nazywano go Szalonym Antkiem, ponieważ potrafił atakować z wielką odwagą i osiągać sukcesy w walkach z Brytyjczykami. Cechowała go też agresywność. Potrafił jednak wyciągać wnioski z porażek swoich poprzedników, analizował taktykę i dzięki temu nie dał się rozbić. W ten sposób osiągnął sukces.
M.M.-M.: Kazał też zbudować fort na terenie poprzedniej, przegranej bitwy, a więc w bardzo symbolicznym miejscu.
J.W.: Tak, a przynajmniej bardzo blisko tego miejsca, bo to ten sam rejon Ohio. Dziś mówiąc o Ohio, mamy na myśli stan, jednakże w czasie bitwy pod Fallen Timbers, była to po prostu kraina geograficzna, obejmująca także część sąsiednich stanów Indiana i Illinois. Konflikt koncentrował się blisko linii Wielkich Jezior. Indianie uważali ten teren za swoją twierdzę, a Amerykanie wydzierali im kawałek po kawałku. Nadciągali z południa, od rzeki Ohio, która była jedyną drogą wodną, a jednocześnie szlakiem transportowym, którym mogli przerzucać ze wschodu wojska i zaopatrzenie.
M.M.-M.: A jakie znaczenie dla historii Indian i Amerykanów miała bitwa pod Zaporą z pni?
J.W.: Sama bitwa była tylko epizodem, ponieważ trwała krótko, obie strony poniosły niewielkie straty i w sensie militarnym mogła niewiele znaczyć. Miała jednak ogromne znaczenie w sensie politycznym, ponieważ przede wszystkim złamała kręgosłup konfederacji indiańskiej i podważyła wiarygodność Brytyjczyków w oczach Indian, którzy w tamtym czasie byli sprzymierzeńcami Indian. Zawód, jaki ich spotkał sprawił, że stosunki indiańsko-brytyjskie już nigdy nie wróciły do takiego poziomu, na jakim znajdowały się wcześniej. Indianie załamali się i w kolejnych latach oddali większą część swojego kraju, dzięki czemu Stany Zjednoczone powiększyły swoje terytorium, dochodząc do linii Wielkich Jezior. Kolejny etapem rozrostu kraju był zakup Luizjany od napoleońskiej Francji, do którego doszło w 1803 roku.
**M.M.-M.: Jakie były skutki wojny z Indianami Północnego Zachodu? **
J.W.: 2 sierpnia 1795 roku w forcie Greenville podpisano traktat, który praktycznie kończył wojnę. Indianie zgodzili się na oddanie ziemi, o którą toczył się konflikt. Część z nich przeszła do rezerwatów, część wycofała się dalej na Zachód, do Illinois, na tereny, które później próbował zjednoczyć Tecumseh, ponieważ to tam zawiązała się nowa konfederacja, która zastąpiła tę stworzoną przez Małego Żółwia. Tecumseh zebrał ocalałe plemiona do nowej walki, która rozstrzygnęła się w 1811 roku w bitwie nad rzeką Tippecanoe. Indianie ponieśli wówczas kolejną porażkę. Otworzyła ona Amerykanom drogę do rzeki Missisipi. Opanowali też tereny położone w okolicach dzisiejszego miasta Chicago i dokończyli marsz na Zachód. W wyniku tego państwo amerykańskie podwoiło swoje terytorium.
Cofnijmy się do roku 1775, kiedy wybuchła wojna o niepodległość Stanów Zjednoczonych. Zakończyła się w 1783 roku podpisaniem traktatu pokojowego w Wersalu. Na jego mocy powstało państwo sięgające od Atlantyku do gór Appalachów. Składało się z 13 stanów, powstałych na bazie 13 brytyjskich kolonii, które zbuntowały się przeciwko Londynowi. W międzyczasie powstały cztery kolejne stany, a Ohio, na terenie którego rozgrywały się opisane w książce wydarzenia, w 1803 roku stało się 17. stanem Unii. W miarę przesuwania się kolonizacji amerykańskiej na Zachód i zdobywania nowych terenów, spychania Indian, powstawały kolejne stany. Pamiętajmy, że dziś jest ich 50. Obszar Stanów Zjednoczonych dynamicznie się rozrastał. Najpierw kosztem Indian, a potem kosztem południowego sąsiada czyli Meksyku, kiedy to w połowie XIX wieku Amerykanie w wyniku wojny zajęli ponad połowę jego terytorium. Na terenie należącym wcześniej do Meksyku powstały kolejne amerykańskie stany: Kalifornia, Teksas, Nowy Meksyk, Arizona, Nevada oraz częściowo Utah, Kolorado i Wyoming.
M.M.-M.: Czy bitwa pod Zaporą z pni była ostatnią taką wielką bitwą stoczoną z Indianami Północnego Zachodu?
J.W.: Wojna z Indianami Północnego Zachodu trwała do 1795 roku, ale nie była ostatnią, ponieważ w 1811 roku wybuchła wojna z konfederacją stworzoną przez Tecumseha. Później, w latach 30. XIX wieku, w Illinois i Wisconsin, nad rzeką Missisipi, toczyła się jeszcze wojna z innym wodzem indiańskim - Czarnym Jastrzębiem i to ona była praktycznie ostatnią dużą wojną prowadzoną z Indianami z tego regionu.
M.M.-M.: A jaka była rola Jerzego Waszyngtona, uważanego za ojca narodu amerykańskiego, w konflikcie, który tlił się między Amerykanami i Indianami?
J.W.: Nie zapominajmy, że Jerzy Waszyngton był pierwszym prezydentem Stanów Zjednoczonych (1789–1797). Pełnił swój urząd osiem lat, czyli przez dwie kadencje. Opisywane w książce wydarzenia rozgrywały się właśnie w czasie jego prezydentury. W systemie amerykańskim prezydent jest naczelnym wodzem armii. Chociaż sam nie brał osobiście udziału w walkach, był de facto decydentem i osobą, na którą spadał splendor ze zwycięstw, pomijając bezpośredniego zwycięzcę, czyli generała Anthony’ego Wayne’a.
M.M.-M.: Wojna przeciwko rdzennej ludności amerykańskiej uformowała nowoczesny naród amerykański?
J.W.: I tak, i nie. Jeżeli spojrzymy na pierwsze lata konfliktu, czyli końcówkę XVIII wieku i początek XIX wieku, to możemy powiedzieć, że wojny miały pewien wpływ na naród amerykański, ale kiedy działania przeniosły się dalej na Zachód, za rzekę Missisipi, to ci którzy mieszkali na Wschodzie nie mieli już w ogóle kontaktu z Indianami. Indian już tam praktycznie nie było – albo zostali zabici, poumierali od chorób przzywleczonych przez białych, albo uciekli na zachód lub do sąsiedniej Kanady. Co innego ludzie mieszkający na tak zwanych Kresach, czyli na Dzikim albo Dalekim Zachodzie. Wspomniała Pani „Ostatniego Mohikanina”. James Cooper pisał tę książkę w latach 20. XIX wieku, w okolicach Nowego Jorku. Tam, gdzie mieszkał i na terenach, które opisywał, Indian już właściwie nie było. Pisał w dużej mierze na podstawie wspomnień innych osób oraz dostępnej dokumentacji historycznej, ale podejrzewam, że sporo sam zmyślił, aby ubarwić całą historię
Dziękuję serdecznie za rozmowę!