Jarosław Molenda – „Przedkolumbijscy żeglarze i odkrywcy Ameryki” – recenzja i ocena

opublikowano: 2012-04-26, 10:45
wolna licencja
Temat podróży i odkryć geograficznych przed Kolumbem zawsze żywo mnie interesował. Spodziewając się fascynującej przygody po morzach i oceanach w towarzystwie starożytnych lub średniowiecznych żeglarzy, sięgnęłam po gruby tom Jarosława Molendy „Przedkolumbijscy żeglarze i odkrywcy Ameryki”. Dawno nie przeżyłam takiego rozczarowania.
reklama
cena:
100,00 zł
Wydawca:
Bellona
Rok wydania:
2011
Okładka:
Miękka
Liczba stron:
632
Format:
16.5x23.5cm
ISBN:
978-83-11-11867-6

Cena książki waha się w przedziale 75–100 zł. Zdarza się, że sześciusetstronicowa książka tyle kosztuje, ale wydawca nie dopilnował kilku kwestii technicznych. Po pierwsze, miękka oprawa i klejenie. Tak obszerny tom bez odpowiedniego zabezpieczenia rozpadnie się szybko bez szczególnej pomocy ze strony czytelnika. Po drugie, czytelnika zaskakuje duża czcionka. Gdyby ją zmniejszyć, oczy nie odczułyby różnicy, a książka z pewnością nie osiągnęłaby takich rozmiarów, a co za tym idzie, jej koszt mógłby spaść. Po trzecie, niezrozumiała regulacja marginesów. Wewnętrzny ustawiono wyjątkowo szeroko, co można jeszcze wytłumaczyć względami praktycznymi, ale zewnętrzny jest wyjątkowo wąziutki, co powoduje, że wzrok podczas czytania ześlizguje się z tekstu. Z drugiej strony nie mogę narzekać na oprawę graficzną. Kolorowe ilustracje cieszą oko, które dostosowane są do tematyki tekstu. Podobać się może też żółtawy papier ekologiczny.

Czas skupić się na tekście, a jest z nim źle. Zdumiewający jest język autora. Tekst zawiera błędy gramatyczne (gdzie była redakcja?), nieporadne zdania, zupełne pomieszanie poziomów stylistycznych. Obok niechlujstwa językowego pojawia się niechlujstwo myślowe – trzeba uważać na błędy merytoryczne. Następujące po sobie akapity to powódź faktów, które zdaje się łączyć tylko droga skojarzeń. Czasem znienacka są urozmaicone serią pytań retorycznych. Autor żongluje jednostkami miar i wag wszystkich państw i czasów na Ziemi, często nie podając żadnego ekwiwalentu znanego przeciętnemu Polakowi. Co chwilę ludy, osady lub zjawiska pojawiają się w tekście bez uprzedniego wskazania ich znaczenia, pochodzenia lub chociaż czasu istnienia. Z drugiej strony wiele zagadnień powtarza się aż do znudzenia.

reklama

Autor ma zapewne szeroką wiedzę na temat egzotycznych miejsc i ludów, ale jest to wiedza płytka. Przy formułowaniu tekstu nie dostrzega on właściwie różnicy między źródłami, opracowaniami naukowymi i popularnonaukowymi. Nie radzi sobie z materiałem, brak mu dyscypliny badawczej i pisarskiej. Na przykład rozdział V „Narkotykowi baronowie w epoce brązu?” łączy się z epoką brązu tylko w kółko powtarzanym stwierdzeniem, że w ciałach mumii egipskich stwierdzono obecność nikotyny. Poza tym rozdział traktuje w większości o współczesnych uprawach koki w Ameryce Południowej i o hiszpańskiej nomenklaturze tematu. Do tego autor stawia hipotezy we wszelkich dziedzinach np. w kulturoznawstwie lub botanice, które zdecydowanie nie należą do jego kompetencji.

Autor szeroko krytykuje „oficjalną i mocno skostniałą naukę”. W pewnych kwestiach nie można mu odmówić racji. Naukowcy podążają czasem za utartymi schematami, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Mając wąski horyzont badawczy, nie dostrzegają procesów wielkoskalowych. Zdarzają się też próby blokowania rewolucyjnych prac badawczych. Czuję jednak głęboki wewnętrzny sprzeciw wobec formy polemiki, jaką prezentuje autor. Nie sposób wyśledzić jego argumentów lub toku wywodu, a żeby wyjaśnić wszystkie nieścisłości w jego tekście, należałoby napisać osobną książkę.

Jedynymi fragmentami, które można uznać za wartościowe bez większych zastrzeżeń, są opisy statków poszczególnych ludów: Irlandczyków, Wikingów, Chińczyków, plemion afrykańskich czy Polinezyjczyków. Są one szczegółowe, barwne, z naznaczeniem plusów i minusów rozwiązań technicznych, zajmują jednak niewiele miejsca i nie są w stanie uratować książki.

Moją wyobraźnię rozpalają również osiągnięcia Thora Heyerdahla, zagadkowe liście koki w żołądku faraona czy możliwości techniczne chińskiej dżonki, i z wypiekami na twarzy przeczytałabym przystępną książkę, która dotyka zbliżonych tematów. Wydaje mi się, że Jarosław Molenda, podróżnik i autor kilku innych książek, miałby wiele fascynujących historii do opowiedzenia. Niestety „Przedkolumbijscy żeglarze i odkrywcy Ameryki” to książka, która może jedynie znużyć czytelnika i zrazić do przedstawianych przez autora poglądów.

Redakcja: Michał Przeperski

Korekta: Dagmara Jagiełło

reklama
Komentarze
o autorze
Sabina Barbara Banasiak
Studentka MISH na Uniwersytecie Warszawskim (kierunki: filologia klasyczna, historia, kultura Wschodu starożytnego). Absolwentka klasy dwujęzyczno-matematycznej XIV LO we Wrocławiu. Była prezes Koła Starożytniczego. Interesuje się głównie językami mniej lub bardziej martwymi (greka od mykeńskiej do koine, hetycki, łacina, akadyjski) oraz systemami pisma, które zazwyczaj wyszły już z użytku (różne odmiany pisma linearnego, klinowego, alfabety fenickie, greckie, italskie, itd.). Chce się zajmować Egeą epoki późnego brązu. Uwielbia podróże i taniec. Gra w brydża. W wolnych chwilach szuka planet w kosmosie.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone