Jan Maciejewski – „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” – recenzja i ocena
Jan Maciejewski – „Nic to! Dlaczego historia Polski musi się powtarzać?” – recenzja i ocena
Jan Maciejewski przygląda się dziejom Polski przez soczewkę mimetyzmu – gesty i odruchy, często naśladowcze, próba „przelicytowania” wzorców, wreszcie: tworzenie symboli, które budowały nowoczesną tożsamość narodu. Bez zerwania z ciągłością, ale niestety bez dostatecznej refleksji nad nowoczesną i skuteczną państwowością. Wielkie symbole generują może wielki zapał do walki o szczytną ideę, jednak działają jedynie pewien czas, ale nie zawsze budują długotrwałą, państwowotwórczą energię.
I Rzeczpospolita była przecież wielką ideą, jednak u swego schyłku, toczona przez apatię, prywatę, stała się przedmiotem lekceważenia także ze strony tych, którzy z niej wyrośli. Słabość i dekompozycja państwa tylko wyostrzyła apetyty sąsiadów. I znowu wraca tu girardowska koncepcja kozła ofiarnego. Zabicie Polski uspokoiło napięcia między sąsiednimi mocarstwami. Zgoda dokonała się nad ciałem ofiary zastępczej. A ciało ofiary jest fundamentem nowego porządku. Koncepcje René Girarda są dla Maciejewskiego kluczem do zrozumienia naszej historii. I jest to perspektywa szalenie ciekawa.
Nowoczesność budowano na kontynencie w oparciu o kontrast, o wymyślanie siebie, o poczucie wyższości nad prymitywnym i irokeskim Wschodem. „Polska nie tyle „nie załapała się” do Zachodniej Europy. Jej wykluczenie z tego grona było wręcz warunkiem możliwości powstania Zachodu” – stwierdza Maciejewski. I ten obraz utrwalił się na dziesięciolecia, a nawet pokutuje do dzisiaj, stanowiąc nie tylko wymyślony, a z całą pewnością rysowany grubą kredką, obraz Polski i Polaków. Jest znacznie gorzej. Polacy sami w to uwierzyli i karmili się kompleksem wobec Zachodu, wasalnym wstydem. W ten sposób sami siebie skazują na bycie ofiarą zastępczą. Sprawcą będzie tłum, a tłum nie ponosi odpowiedzialności. Odpowiedzialność spadnie na ofiarę – to ona stanie się śmietnikiem kontynentu, emanacją wszystkich prymitywnych cech i lęków, łącznie z zabobonem, obskurantyzmem, ksenofobią. To w nią wpuszcza się własne demony by następnie ją za to łajać i karać.
Ale przecież nie jesteśmy wyłącznie więźniami podziału na cywilizowany Zachód i zacofany Wschód. Jest przecież i inny wynalazek – Europa Środkowa. Maciejewski stwierdza, że w nazwie Europy Środkowej „środek” nie oznacza bynajmniej „centrum”. Ale coś pomiędzy, może cel, w który chciałoby się trafić. I takie ujęcie nie musi nas wcale przekonywać. Spojrzymy na nie inaczej, gdy usłyszymy inną nazwę: Mitteleuropa.
Maciejewski kreśli dwa bieguny polskiego losu – pogardy i euforii, rezygnacji i najwyższego wzmożenia. Te kategorie, bliższe przecież niż nam się może wydawać, a może od wieków funkcjonujące w swoistej symbiozie, ujął Sienkiewicz w sławnych słowach pana Wołodyjowskiego „Nic to!”. I właśnie te słowa, tak bardzo dramatyczne, stanowią przyjęcie brzemienia historii (czytelnik „Trylogii” wie doskonale, że głęboko niesprawiedliwej wobec pana Michała), ale też pokornej akceptacji porządku rzeczy.
Mam przekonanie, że gdy za sto lat ktoś sięgnie po tę książkę, będzie w niej odkrywać nie tylko przemyślenia autora na temat dziejów Polski. Będzie w niej przeglądać historię lat dwudziestych XXI wieku. Oby bez trwogi i łez wylanych nad fatum.
Podchodziłam do książki Maciejewskiego z mieszanymi uczuciami. Pytanie postawione w tytule wydało mi się na tyle banalne, że zwiastowało raczej kolejną anegdotyczną opowieść, którą przyjemnie się czyta w pociągu, ale jednak wszystko już skądś znamy. Ot kolejny zbiór ciekawostek w oprawie mającej zachęcić do zakupu masowego odbiorcę. Książki nie ocenia się po okładce, ale jednak często to robimy. Ale w środku czekała na mnie niespodzianka. Znalazłam tu głęboko przemyślane, inteligentnie poprowadzone historiozoficzne rozważania na temat polskiej wielkości i niemocy, ambicji i stłamszenia. Tych samych grzechów i błędów.
Nie znaczy to, że ze wszystkim trzeba się zgadzać z autorem – zachęcałabym raczej do tego, by nie przyjmować wszystkiego bezkrytycznie. Ale jednocześnie mierzyć się z autorem tym samym orężem. To powinno dać największą, intelektualną satysfakcję. Bo „Nic to!” Jana Maciejewskiego na uważną lekturę po prostu zasługuje.