Jan Guillou — „Krzyżowcy. Droga do Jerozolimy” – recenzja i ocena
Jak wszyscy Skandynawowie, Szwedzi są niezwykle dumni z możliwości swojej małej ojczyzny, ale wyróżniają się najsilniejszym chyba, na tle Duńczyków, Norwegów i Finów, poczuciem tożsamości. Te żółto-niebieskie flagi z krzyżem w schludnych ogródkach, ten silny i nieraz wściekły nacjonalizm... Szwecja to kraj piękny, ale i paranoiczny, o czym najlepiej świadczy twórczość innego sławnego ich współczesnego pisarza, autora kryminałów Henninga Mankella.
Na czym jednak polega przewaga Jana Guillou nad stwórcą komisarza Kurta Wallandera? Na pewno nie na umiejętnościach pisarskich, literacko obydwaj są mistrzami. Postawiłabym hipotezę, że Szwedzi (na tej samej zasadzie, na jakiej uciekają zimą na przykład na Majorkę) wolą jednak czytać powieści, których akcja nie jest osadzona w ich ojczystym kraju. Wolą od niego odpocząć; każdy potrzebuje kontrastów dla równowagi, ludy Północy tęsknią za Południem.
Spójrzmy na okładkę pierwszego tomu trylogii o krucjatach. Na drewnianym, poplamionym winem stole leży żelazny miecz z owiniętą płótnem rękojeścią. Obok niego coś, co wygląda jak rzędy ogniwek od kolczugi. Tło jest bordowe, a tytuł pierwszego tomu brzmi Uägen till Jerusalem. Droga do Jerozolimy.
Para głównych bohaterów powieści to wychowanek klasztoru, którego mistrzem i przewodnikiem jest brat Guilbert, templariusz i wojownik, oraz jego ukochana Cecylia, która zapłaciła wysoką cenę za chwilę namiętności. Jej rycerz wyruszył do Ziemi Świętej, pokutować przez dwadzieścia lat za grzech, a ona, brzemienna i pohańbiona, została zamknięta za klasztornym murem. Na ile potrafię to ocenić – idealny schemat fabularny, zdolny udźwignąć fabułę trzech tomów, aż do nieuchronnego szczęśliwego zakończenia. Chociaż nie, odwołuję tę ostatnią uwagę – powieści historyczne bywają rozmaite. Jest Ken Follet i jego Filary ziemi, ale jest też nasz lokalny as, Andrzej Sapkowski, i jego trylogia husycka, gdzie Jutta ostatecznie umiera na rękach Reynevana. Trzeba więc zaczekać, aż Marian Kalinowski przetłumaczy na polski dalszy ciąg opowieści o krzyżowcach, by poznać tę zagadkę.
Kilku rzeczy dowiadujemy się jednak już z pierwszej części. Jan Gulliou znakomicie uchwycił psychikę człowieka średniowiecza, potrafił zrozumieć i oddać w powieści jego surowe potrzeby i tęsknoty. Ludzie, chłopi i rycerze, plebs i najwyższa arystokracja, wyruszali na krucjaty z rozmaitych powodów, tworzących niezwykle skomplikowany splot. Była w tym i prymitywna chęć mordów i nienawiść do obcej (i wyższej w tym czasie, co gorsza) religii i kultury – stąd Królestwo Jerozolimy musiało w końcu upaść, mimo zażartej obrony, a w szczątkowej formie przetrwało do XVI wieku jedynie na Cyprze. Była tęsknota za lepszym i bogatszym życiem w cieplejszym klimacie, znalezienia dla siebie własnego miejsca pod słońcem, poza zatłoczoną i cyklicznie doświadczaną wszelkiego typu klęskami Europą. Kontynentem cierpiącym od całego spektrum przeciwności: od przeludnienia i głodu, poprzez zarazy i powodzie, aż do zwyczajnych wojenek feudalnych.
Były wreszcie te najbardziej naiwne marzenia o never-never land, Ziemi Księdza Jana, krainie, gdzie mieszkają ludzie o jednym oku na czole i ogromnych uszach. Wszystkie te motywacje złożyły się na odzew w 1095 roku, gdy Urban II rzucił iskrę na synodzie w Clermont. I zapłonął ogień, który przez kilkaset lat miał trawić znaczną połać świata.
A krucjaty są chyba, obok Świętej Inkwizycji i palenia czarownic, jednym z ulubionych argumentów wrogów Kościoła katolickiego i ogólnie chrześcijaństwa w wydaniu europejskim. Co więcej, tego zarzutu w zasadzie nie da się podważyć, bo cóż znaczą nawet przeprosiny Jana Pawła II wobec jednej tylko rzezi Jerozolimy? To było szaleństwo, nawet jeśli święte. W zasadzie – tym gorzej, bo prymitywni grabieżcy epoki nowożytnej, chociażby ci od sacco di Roma w 1526, przynajmniej nie udawali, że kierowało nimi coś więcej, niż żądza mordu i rabunku.
Tak zwraca się do jednej z bohaterek mądry ksiądz: „Można by pomyśleć, moja droga Sigrid, któraś tyle uczyniła dla nas, trudzących się w winnicy Pańskiej tutaj, w Varnhem, iż Pan okazał wobec ciebie wielką surowość (...). Wszakże nie sposób też pominąć tego, że ciężkim grzechem jest złamanie świętego ślubu złożonego Panu Bogu, choćby stało się tak w trudnej chwili.” Za każdy grzech się płaci, stosownie do winy, chrześcijaństwo (niezależnie od rytu) to jedna z najsurowszych religii, ufundowana na Męce i Śmierci.
Ale nad wszystkim przecież jest Miłość, największa i najważniejsza z cnót ewangelicznych. A zanim ona doczeka się spełnienia, są Wiara i Nadzieja. Ostatnie zdanie pierwszego tomu brzmi wszak: „Bóg powinien otoczyć opieką wojownika takiego jak Arn.”
Zredagował: Kamil Janicki