James Harkin, „Trendologia” – recenzja i ocena
„Instancje sprawujące ówcześnie władzę w Ameryce Północnej i Europie – przede wszystkim administracja George'a Busha w Ameryce, „nowa” Partia Pracy pod wodzą Tony'ego Blaira czy prezydentura Jacques'a Chiraca w Francji – zaczęły wydawać się słabe i niestabilne, jakby wkrótce miały ustąpić miejsca czemuś innemu. Nowe pokolenie politycznych przywódców – nie tylko David Cameron w Wielkiej Brytanii, ale także Nicolas Sarkozy we Francji i Barack Obama w Stanach Zjednoczonych – z pewnością osiągnęły jedno: wprowadziło nieco intelektualnej viagry do politycznej debaty” - pisze James Harkin. O tej politycznej viagrze właśnie jest ta książka.
Składają się na nią definicje 75 wybuchowych idei współczesnej humanistyki przedstawionych w uszeregowanych alfabetycznie raczej krótkich (cała książka ma niewiele ponad 180 stron) hasłach. Wśród nich jest między innymi: cyfrowy maoizm, libertariański paternalizm, polityka „mam cię” oraz slaktywizm.
Wszystkie hasła wyjaśnione są w miły, zabawny i uroczy sposób, który dla mnie bywa niekiedy irytujący. Wiele osób (nie tylko autor, ale redaktor, składacz, grafik) pracowali nad tym, by ta książka była cool, jazzy i fresh. Do tego stopnia, że ostatnie kilkanaście stron zajmuje brudnopis, w którym można zapisywać swoje własne idee.
Warto zwrócić uwagę na jedną sprawę. James Harkin – autor omawianej książki – jest współpracownikiem „Guardiana” i „Financial Timesa”, na łamach których przedstawia czytelnikom aktualne trendy w świecie idei. Nie jest w tym odosobniony. Takich przewodników mają także między innymi „New Yorker” oraz „The New York Times”. Dlaczego poza Edwinem Bendykiem nie ma ich w polskich mediach? Trudno mi odpowiedzieć.
Przyznam, że pierwotnie myślałem, że „Trendologia” jest czymś w rodzaju „upgreadowanej” wersji „Słownika” Kopalińskiego. Uzupełnioną świeżą wiedzą księgą, którą koniecznie trzeba mieć na swojej półce, by zajrzeć do niej w kłopotliwej sytuacji w poszukiwaniu znaczenia jakiegoś słowa. Myliłem się. Książka Jamesa Harkina jest raczej pasjonującym przewodnikiem po naszej niewiedzy, który powinien inspirować do wytężonej pracy nad tekstami źródłowymi.
Co więcej ten – jak głosi podtytuł - „niezbędny przewodnik po przełomowych ideach” pokazuje, jak daleko jest polski uniwersytet od modnych idei z najmodniejszych uniwersytetów. Uświadamia nam, że jesteśmy na dalekiej prowincji.