Jakie były początki Cmentarza Powązkowskiego?

opublikowano: 2020-11-05, 14:53
wszelkie prawa zastrzeżone
Cmentarz Powązkowski w Warszawie jest jedną z najważniejszych polskich nekropolii. Spoczywa tam wiele osób zasłużonych dla naszej historii. Jakie były początki cmentarza? Skąd się wzięła nazwa bramy św. Honoraty? I kto tak naprawdę ufundował cmentarz? Uwaga: tekst dla całej rodziny!
reklama

Po lewej stronie bramy wznosiła się masywna postać wykuta z jasnego kamienia. Na głowie miała hełm rzymskiego legionisty, w lewej ręce tarczę z dziwnym emblematem, a w prawej dzierżyła rękojeść miecza, po którego ostrzu osuwało się bezwładne cielsko ogromnego węża. Napis nad wejściem głosił: Brama Świętej Honoraty. Kuba nigdy wcześniej nie przyglądał się temu posągowi. Poprzednimi razy zasłaniały go rusztowania. Widocznie był odnawiany, bo teraz rzeźba lśniła czystością.

– Ta Honorata wygląda zupełnie jak facet – przyszło mu do głowy.

Dziadek uśmiechnął się.

– Bo to jest facet.

– Święty Honorat?

– Nie. To rycerz boży, który stoi na straży cmentarza. Widzisz tego martwego węża? Symbolizuje grzech. To oznacza, że za tą bramą nie ma miejsca dla zła, bo cmentarza strzeże Opatrzność Boska, ukazana na tarczy wojownika jako oko w trójkącie.

– To znaczy, że zły człowiek nie może tu wejść?

– To znaczy, że winy spoczywających tu ludzi zostały odkupione przez śmierć Chrystusa, o czym mówi nam korona cierniowa i narzędzia Męki Pańskiej, również wykute na tarczy.

Brama św. Honoraty (fot. Adrian Grycuk; CC BY-SA 3.0 pl)

– A co to ma wspólnego ze świętą Honoratą?

– Tylko tyle, że takie imię nosiła żona fundatora, doktora Mieczysława Landsberga. Kiedy umarła w 1915 roku, zrozpaczony mąż wpadł na oryginalny pomysł jej upamiętnienia. Zamiast postawić okazały nagrobek czy kaplicę, zwrócił się do władz miasta z propozycją ufundowania cmentarnej bramy. Miastu chyba ten pomysł się spodobał, bo budowla powstała w zaledwie trzy miesiące. Zaprojektował ją znakomity rzeźbiarz, Leopold Wasilkowski, a jak się dobrze przyjrzysz, znajdziesz na cokole jego wykuty w kamieniu podpis. I tak każdy, kto tędy przechodzi, nieświadomie oddaje hołd pani Honoracie Landsbergowej.

– To sprytne – pochwalił Kuba. – Ty też mógłbyś ufundować jakąś bramę.

Dziadek nie potrafił powstrzymać się od śmiechu.

– A wiesz, Kubusiu, rozważę to, jak dostanę następną emeryturę!

Zeszli z głównej alei, żeby dotrzeć do grobu babci. Kuba dziwił się, że jest tak cicho, jakby tuż za murem nie huczała ruchliwa ulica. Słychać było tylko posapywanie dziadka, który dźwigał ciężką donicę.– No, jesteśmy na miejscu.

Zmietli z nagrobka liście, zapalili znicze. Dziadek długo ustawiał kwiaty. Kuba ułożył na gładkim granicie krzyżyk z kasztanów. Pomilczeli chwilę w zadumie.

– Myślisz, że babcia naprawdę nie wie, że ją odwiedzamy? – zapytał Kuba.

– To trudne pytanie – odezwał się dziadek po chwili zastanowienia. – Bo tak naprawdę pytasz mnie o sprawę zasadniczą: czy śmierć wszystko przerywa, czy nie. Odpowiem pytaniem: czy kochasz babcię, mimo że nie żyje?

reklama

– No pewnie.

– To znaczy, że śmierć nie kończy wszystkiego. Naszych uczuć nie zakończyła.

– No tak – zgodził się Kuba. – Ale co z uczuciami babci? Czy mogą istnieć, kiedy jej już nie ma?

– Mogą – zapewnił dziadek uroczystym tonem. – Dopóki o nich pamiętamy.

Przysiadł na ławeczce przed sąsiednim grobem, wyjął z kieszeni ściereczkę i powolnym ruchem przetarł okulary. – Dlatego lubię tutaj przychodzić – powiedział. – Bo tu się czuje te wszystkie nieumarłe uczucia. – Włożył okulary na nos, a chusteczkę z powrotem do kieszeni. – Jest taki ładny wiersz Jana Twardowskiego – dodał. – To był ksiądz-poeta...– Nie musisz mi tłumaczyć – przerwał mu Kuba. – To patron mojej szkoły.

– Tak? – zdziwił się dziadek, chociaż na pewno już o tym słyszał. – On też kochał Powązki i poświęcił im kilka wierszy. Ten lubię szczególnie: Na Powązkach warszawskich / zdziwić się uśmiechnąć / przy grobie pana Prusa / popatrzeć na wszystko / – wiewiórko przezabawna / co się tutaj dzieje / można odejść na zawsze / by stale być blisko

– Ładne – ocenił Kuba. – A kto to był Panaprus?

Dziadek Stefan spojrzał na wnuka zaskoczony.

– Dziecko! Czy chcesz powiedzieć, że nigdy ci nie pokazywałem grobu pisarza Bolesława Prusa?

– Nigdy mi nie pokazywałeś żadnego innego grobu. Zawsze chodzimy tą samą drogą, do babci i z powrotem.

– No to mamy sporo do nadrobienia! – Dziadek energicznie poderwał się z ławeczki.

Teraz, kiedy nie był już obarczony ciężką donicą, poruszał się niezwykle dziarsko. Kuba z trudem za nim nadążał.

– Dokąd idziemy? – zapytał, próbując dotrzymać mu kroku.

– Musimy się cofnąć! – rzucił dziadek przez ramię.

– Do głównej alei?– Nie, do końca XVIII wieku!

– O rany! – przestraszył się Kuba. – A może nawet na chwilę do średniowiecza...

– Żartujesz?

– Ani trochę. – Dziadek zatrzymał się na skrzyżowaniu dwóch alejek. – Zamierzam ci wytłumaczyć, skąd się wziął cmentarz na Powązkach, a żeby to zrobić, muszę zacząć od średniowiecza. Przez stulecia grzebano zmarłych w pobliżu kościołów. Najzamożniejsi mogli liczyć, że po śmierci spoczną w podziemiach świątyni, biednym pozostawały przykościelne cmentarze. Ponieważ w dawnej Warszawie były tylko trzy parafie, znajdowały się tu trzy takie cmentarze: przy katedrze Świętego Jana, na Nowym Mieście, przy kościele Nawiedzenia Najświętszej Panny Marii i w parafii Świętego Krzyża.

Katakumby Merliniego, Stare Powązki (fot. Hubert Śmietanka; CC BY-SA 2.5 pl)

Ruszyli dalej przed siebie, ale już trochę wolniej. Minęli kościół i skręcili w stronę długiego, wąskiego budynku, który dziadek nazywał katakumbami.

– Miasto rozrastało się, przybywało mieszkańców, a miejsc na cmentarzach było coraz mniej. Wolałbym ci oszczędzić drastycznych szczegółów, ale doszło do tego, że prawo do grobu przysługiwało tylko na dwadzieścia lat. Po tym czasie wykopywano kości i składano je w specjalnych pomieszczeniach w piwnicach kościołów. Od połowy XVIII wieku myślano więc o tym, żeby ze względów higienicznych chować zmarłych poza murami miasta.

reklama

Myślano i myślano, lecz dopiero marszałek wielki koronny Stanisław Lubomirski postanowił coś zrobić. Uznał, że stan przykościelnych cmentarzy zagraża zdrowiu ludności i wraz z biskupem poznańskim Andrzejem Młodziejowskim planował zakładanie cmentarzy poza miastem.

– Dziadku – nieśmiało wtrącił się Kuba. – Ty ciągle mówisz: „za miastem” i „za murami”, a przecież tu jest samo centrum.

– Teraz tak, ale w XVIII wieku miejsce, gdzie jesteśmy, leżało tuż za wałami, które kazał usypać znany nam już marszałek Lubomirski. Obawiał się szalejącej w kraju zarazy i otoczył miasto wysokim na kilka metrów ziemnym obwałowaniem, co miało ułatwić kontrolę sanitarną przyjezdnych. Jeśli ktoś chciał się dostać do Warszawy, mógł to zrobić tylko przez jedno z przejść, zwanych rogatkami. Później okazało się, że Lubomirski zdążył w samą porę, bo wały przydały się też do obrony, kiedy nastał czas powstań i wojen.

– Czyli to ten Lubomirski z biskupem założyli tu cmentarz? – Kuba wrócił do poprzedniego wątku. Zmarzły mu już nogi, a obawiał się, że dziadek nie wyplącze się z dygresji. Był niepoprawnym gawędziarzem.

– A nie, nie tak szybko! – powstrzymał go dziadek. – To nie było łatwe. W dawnej Polsce poza miastem chowano tylko przestępców, włóczęgów, samobójców albo aktorów.

– Aktorów?

– Tak. Jednym słowem – wszystkie podejrzane typy. No i ofiary zarazy. Wierni chrześcijanie uważali za zniewagę dla ciała, krzywdę dla duszy grzebanie umarłych jak psów w polu i w żaden sposób nie można ich było przekonać. Jako pierwsi, gorąco namawiani przez Stanisława Lubomirskiego i biskupów, cmentarz na polach swego folwarku Koszyki założyli księża misjonarze z parafii Świętego Krzyża. Znajdował się mniej więcej tam, gdzie teraz kościół Świętej Barbary. No wiesz, na tyłach hotelu Marriott.

– Marriott też był za miastem?

– Na przedmieściu. To znaczy Marriott jeszcze nie istniał, ale...

– To już naprawdę nie wiem, gdzie wtedy było miasto – zdenerwował się Kuba.

– Głównie na Starówce. Tamten pierwszy cmentarz mieścił się wprawdzie w obrębie wałów, ale ulokowano go w szczerym polu. Nazywano go Świętokrzyskim, nie od nazwy ulicy, ale od parafii Świętego Krzyża, która nim zarządzała. Długo stał pusty, bo ludzie podchodzili do jego umiejscowienia nieufnie. Przełom nastąpił dopiero wtedy, gdy pewien poważany dostojnik kościelny zażyczył sobie w testamencie, by pochowano go na nowym cmentarzu i polecił tę swoją ostatnią wolę odczytać publicznie z ambony w kościele. Wtedy do ludzi wreszcie dotarło, że skoro taka ważna i świątobliwa osoba dała się pochować za miastem, to znaczy, że raczej nie grozi za to wieczne potępienie. Wyprawiono mu huczny pogrzeb, który przekonał resztę niedowiarków.

reklama

Ten tekst jest fragmentem książki Zuzanny Orlińskiej,,Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”:

Zuzanna Orlińska
„Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literatura
Okładka:
twarda
Liczba stron:
304
Ilustracje:
Zuzanna Orlińska
Premiera:
23.10.2020
ISBN:
978-83-7672-935-0
EAN:
9788376729350

Jednak cmentarz Świętokrzyski był nieduży i szybko się zapełnił. Problem w tym, że poza parafią Świętego Krzyża żadna inna nie posiadała odpowiednich gruntów. Skąd wziąć teren pod kolejny cmentarz? – głowili się różni ludzie, którym leżało na sercu dobro Warszawy, między innymi sam król Stanisław August. Ale nic by nie wskórali, gdyby nie przyszła im z pomocą ta rodzina.

– Jaka rodzina? – Kuba dopiero teraz zauważył, że zatrzymali się przed jakimś nagrobkiem.

– TA rodzina – dziadek skinął głową w stronę herbu umieszczonego na nagrobku, a Kuba przeczytał pod nim: Grób Szymanowskich. Poniżej znajdowała się tablica z napisem: Melchior Korwin Szymanowski starosta klonowski fundator cmentarza i kościoła powązkowskiego zmarł 1797 r.

Kuba spojrzał na dziadka, jakby chciał powiedzieć: „No, super, to już wiem, kto założył ten cmentarz. Możemy iść do domu”. Jednak zanim zdążył się odezwać, dziadek pokręcił głową.

– Ta tablica to przykład, jak wiele nieścisłości można zmieścić w zaledwie kilku słowach.

– Nieścisłości?

– Melchior Szymanowski na pewno nie był fundatorem kościoła, bo powstał on z fundacji króla i jego brata, prymasa. Szymanowski najpewniej nie był także fundatorem cmentarza. Z tego prostego powodu, że zamiast w roku 1797, jak głosi napis, zmarł na przełomie lat 1789 i 1790, a aktu darowizny ziemi dokonano w roku 1790, jak można przeczytać troszkę wyżej, na tym samym nagrobku.

Kuba wytężył wzrok i tam, gdzie wskazywał dziadek, rzeczywiście dostrzegł ozdobne kute litery. Bardzo trudne do odczytania...

Przodkowie tej rodziny część jurydyki zwanej Szymanowem ofiarowali na smętarz publiczny roku 1790 – pomógł mu dziadek Stefan.

Grób Melchiora Korwina Szymanowskiego i jego rodziny na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie (fot. Adrian Gryciuk; CC BY-SA 2.5 pl)

– Śmieszna nazwa – smętarz – zauważył Kuba.

– Tak się kiedyś mówiło, bo to słowo kojarzyło się ze smętkiem, czyli smutkiem. Jak widzisz, nie ma tu ani słowa o Melchiorze, są tylko bliżej niesprecyzowani przodkowie rodziny.

– Ale przecież Melchior mógł podarować ziemię i w tym samym roku umrzeć, prawda?

reklama

– Mógł – zgodził się dziadek. – Zresztą nieważne, czy grunt ofiarował sam Melchior, czy jego dzieci. Ważne, że znalazł się teren, niezbyt duży, bo na początku było to trochę ponad dwa hektary. Trudno powiedzieć, dlaczego Szymanowscy pozbyli się tego skrawka ziemi. Być może dlatego, że powstałe parę lat wcześniej Wały Lubomirskiego odcięły go od reszty ich posiadłości? W każdym razie podarowali teren miastu i rozwiązali w ten sposób główny problem. Teraz potrzebne były już tylko pieniądze. Skąd wziąć pieniądze? – dziadek bezradnie rozłożył ręce.

– Też chciałbym wiedzieć – mruknął Kuba.

– Pierwszymi ofiarodawcami byli ci, którzy wpadli na pomysł stworzenia nowego cmentarza. – Dziadek wyjął telefon i szukał w nim czegoś przez chwilę. Potem zorientował się, że ma na nosie nie te okulary, zmienił je, znów pochylił się nad telefonem i wreszcie roześmiał się triumfalnie, stukając palcem w ekran. – Proszę, tu mam wszystkie liczby. Biskup Antoni Okęcki dał dwanaście tysięcy złotych polskich. Prymas Michał Poniatowski, młodszy brat króla – dziewięć tysięcy. Król Stanisław August – siedem tysięcy dwieście, a jak się zaraz okaże, znalazł też architekta. Dwaj księża, Stefan Łuskina i Karol Wyrwicz, ofiarowali wspólnie ponad sześć i pół tysiąca, a starosta piaseczyński Franciszek Ryx – tysiąc osiemset. Spokrewniony z królem generał ziem podolskich książę Adam Czartoryski szarpnął się na zaledwie siedemset sześćdziesiąt pięć złotych, ale dorzucił mnóstwo cegły na budowę. Wreszcie wszystkie trzy parafie: Świętego Jana, Najświętszej Marii Panny i Świętego Andrzeja zebrały razem kolejne dwanaście tysięcy. I to nie licząc prywatnych datków wynoszących około dwudziestu czterech tysięcy, byłoby tyle.

– Zaraz, zaraz – Kubusiowi coś nie pasowało. – Jaka parafia Świętego Andrzeja? Przecież przedtem mówiłeś, że trzecią parafią był Święty Krzyż?

Dziadek rozpromienił się.

– Czujny jesteś! Naprawdę słuchasz! Widząc jego radosną minę, Kuba przez chwilę podejrzewał, że dziadek specjalnie pomylił nazwy, żeby sprawdzić, czy wnuk uważa.

– Ale zapomniałeś, że Święty Krzyż miał już swój cmentarz Świętokrzyski. A przez ten czas powstała dodatkowa parafia, którą król stworzył dla swojego przyjaciela i powiernika, księdza Karola Wyrwicza.

– Tego, co dał ileś tam tysięcy na cmentarz?

– Sześć i pół na spółkę z Łuskiną – potwierdził dziadek. – A w sumie to było dużo czy mało? – To zależy. W ogóle dosyć dużo, ale pomyśl, że oprócz miejsca na groby na cmentarzu potrzebny był kościół do odprawiania mszy pogrzebowych, do tego celu trzeba też było zatrudnić księdza, a ksiądz musiał gdzieś mieszkać, więc i jemu należało wybudować domek. W dodatku postanowiono jeszcze wystawić tę budowlę, koło której stoimy.

reklama

– Te kata... coś tam?

– Katakumby.– I co w nich było?

– To samo, co teraz. Sam zobacz.

Cmentarz Powązkowski w Warszawie (fot. Ivonna Nowicka; CC BY-SA 3.0 pl)

Zostawili za plecami grobowiec Szymanowskich i znaleźli się w długim korytarzu z jednej strony zamkniętym ścianą, na której umieszczone były kamienne tablice. Z przeciwnej strony przez prześwity między filarami wpadało dzienne światło, lecz mimo że na zewnątrz trwało słoneczne, jesienne popołudnie, tu było szaro i chłodno. Po plecach Kuby przeszedł dreszcz. Dziadek chyba też go poczuł, bo odezwał się szeptem:

– Mówiłem ci już, że w dawnych czasach ważniejsze osoby chowano w kryptach, czyli w podziemiach kościołów. Co znakomitsi mogli liczyć na tablicę z epitafium na ścianie. Ale zanim jeszcze powstał kościółek powązkowski (nie planowano w nim obszernej krypty), wzniesiono oddzielny budynek, który miał pomieścić te najważniejsze groby. W ścianie po lewej stronie zrobiono specjalne nisze, coś w rodzaju półek. Trumny ze zmarłymi wsuwano na te półki i zamurowywano otwór, umieszczając na nim tablicę z nazwiskiem. Innym razem opowiem ci więcej, a teraz mam dla ciebie zadanie.

– Jakie?

– Tak się składa, że wielu spośród głównych ofiarodawców cmentarza spoczęło tu, w katakumbach. Spróbuj odnaleźć tablice z ich nazwiskami.

Kubie wydawało się, że to będzie łatwe, bo chyba pamiętał wszystkie nazwiska, więc ochoczo ruszył na poszukiwania.

W długim, pustym korytarzu echo zwielokrotniało jego kroki i czuł się trochę nieswojo. W dodatku okazało się, że zadanie jest trudniejsze, niż myślał. Znaczna część tablic znajdowała się za wysoko dla oczu chłopca, a te, które były niżej, miały zwykle tak pozacierane i niewyraźne napisy, że musiał wodzić dłonią po wykutych literach, żeby odgadnąć ich kształt. Dodatkową przeszkodę stanowiło metalowe ogrodzenie mniej więcej w połowie budynku. Za barierką widać było w ścianie ogromne, zamknięte drzwi, a pod nimi płonące znicze. Dziadek powiedział, że to mauzoleum pomordowanych w czasie II wojny światowej. Żeby je ominąć i przedostać się do drugiej części katakumb, Kuba musiał prześlizgnąć się za grobowcami stojącymi wzdłuż budynku.

Mimo trudności szukał wytrwale i po chwili mógł już poszczycić się pierwszymi sukcesami.

– Jest! Michał Jerzy Poniatowski! – zawołał i zaraz zasłonił sobie usta dłonią, bo jego okrzyk rozniósł się echem pod sklepieniem budynku. Czuł, że nie wypada tu tak krzyczeć.

– Świetnie. Znalazłeś królewskiego brata – pochwalił dziadek.

reklama

– O, jest i Stanisław Lubomirski – zauważył Kuba.

– To prawda, jest tu pochowany książę Lubomirski, ale to nie ten sam marszałek wielki koronny, o którym ci opowiadałem. Tym razem pudło. Szukaj dalej.

[…]

Ten tekst jest fragmentem książki Zuzanny Orlińskiej,,Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”:

Zuzanna Orlińska
„Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literatura
Okładka:
twarda
Liczba stron:
304
Ilustracje:
Zuzanna Orlińska
Premiera:
23.10.2020
ISBN:
978-83-7672-935-0
EAN:
9788376729350

W owalnym medalionie widniał wykuty w białym marmurze profil zażywnego starszego pana z wąsami.

– Kto to jest? – zapytał Kuba z rezygnacją, wiedząc, że dziadek i tak mu opowie.

Ignacy Szulc od 1839 roku przez czterdzieści sześć lat, do samej śmierci, był nadzorcą tego cmentarza i bardzo się zasłużył. Przede wszystkim uporządkował archiwum. Wyobraź sobie, że do tego czasu każda z parafii oddzielnie zapisywała zmarłych w swoich księgach parafialnych. Nie było żadnej wspólnej dokumentacji. Dlatego też teraz tak trudno nam ustalić, kto został tu pochowany w pierwszych latach istnienia Powązek. Ale Ignacy Szulc zajął się nie tylko robotą papierkową: nakazał sadzić drzewa, ustawić słupki z oznaczeniem kwater, żeby nikt nie musiał się już błąkać w poszukiwaniu jakiegoś grobu. Krótko mówiąc, z odludnego, niebezpiecznego pustkowia zrobił mniej więcej to, co widzimy dziś. A ten pomnik, z medalionem portretowym dłuta świetnego rzeźbiarza, Andrzeja Pruszyńskiego, nieprzypadkowo stanął w tym miejscu. Jak głosi tradycja, tu właśnie, naprzeciwko pierwszej bramy, dyrektor przez ponad czterdzieści lat osobiście przyjmował wszystkie pogrzeby.

Cmentarz Powązkowski w Warszawie (fot.Logofag; CC BY-SA 2.0)

Kuba jeszcze raz popatrzył na profil pana Szulca. Podobizna musiała być wierna, bo wyglądał jak żywy. Można było wyobrazić sobie, że wąsaty pan w staroświeckim stroju ze sztywnym kołnierzykiem wrzynającym się w tęgie policzki stoi z godnością przy bramie, witając kolejnego mieszkańca, który na całą wieczność przenosi się do jego włości.

– Od tej pory Powązki stawały się nie tylko coraz bardziej prestiżowym miejscem pochówku, ale także ulubionym celem spacerów Warszawiaków. Tym bardziej, że cały XIX wiek to, jak wiesz, były lata niewoli. Starano się wykorzenić język polski z instytucji publicznych, nawet szyldy sklepów musiały mieć napisy w dwóch wersjach: polskiej i rosyjskiej. W tej sytuacji tylko tablice nagrobne dawały możliwość swobodnego używania rodzimej mowy. Poza tym pochowano tu wielu znakomitych ludzi, o których Polacy chcieli pamiętać. Spacer na Powązki stawał się dla nich jedyną dostępną lekcją historii...

Kuba z pewnym niepokojem obserwował, że dziadek, nie przerywając opowieści, znów oddala się od bramy.

[…]

reklama

– Kiedy Polska odzyskała niepodległość, można było już bez przeszkód uczcić bohaterów, których pamięć przechowano przez lata niewoli. Wtedy powstał pomnik, przy którym teraz stoimy.

Zatrzymali się przed wysoką pionową tablicą. Płaskorzeźba przedstawiała kobiecą postać z głową okrytą welonem. Trzymała ona w ręku cierniową koronę, a nad nią na niebie unosił się jakiś ptak. Kuba nie rozumiał, o co tu chodzi, a dziadek, jak się okazało, wcale nie zamierzał mu tłumaczyć. – Od tego miejsca zaczniemy następnym razem – oznajmił.

– To będzie następny raz? – Kuba udał zdziwienie, chociaż już dawno się domyślił, że dziadek na jednej wycieczce nie poprzestanie. O nie. Zbyt dużo satysfakcji dało się słyszeć w jego głosie, kiedy opowiadał.

– Oczywiście! Za miesiąc. Przecież to niedopuszczalne, żeby dziecko z rodziny warszawskiej od sześciu pokoleń nie znało Powązek! A poza tym chciałbym cię przekonać, że nie ma tu żadnych zombiaków. Są tylko interesujący, zazwyczaj bardzo porządni, często wybitni, a na pewno całkowicie prawdziwi ludzie. Za miesiąc opowiem ci więcej o tym grobie, a teraz chcę tylko, żebyś rozejrzał się dookoła. Kuba posłusznie wykonał polecenie.

– Znajdujemy się w części cmentarza, która najbardziej ucierpiała w czasie II wojny światowej. Naloty niemieckie we wrześniu 1939 roku i sowieckie w roku 1942 obróciły w ruinę dziesiątki najstarszych nagrobków. Możesz przejść się tymi alejkami i zobaczyć, co z nich zostało, bo wielu nie odbudowano do tej pory.

Skręcili między groby. Rzeczywiście, sporo płyt było potrzaskanych, niektóre rzeźby nie miały głów czy rąk, a kamienne krzyże leżały przewrócone. W zapadającym zmierzchu robiło to przejmujące wrażenie.

Cmentarz Powązkowski w Warszawie (fot. Monikoska; CC BY-SA 3.0)

– W czasie okupacji Powązki odgrywały nie tylko rolę cmentarza – mówił dziadek. – W końcu nie na darmo się mówi, że działało wtedy Polskie Państwo Podziemne. W podziemnych grobowcach Powązek znalazło ono idealne miejsce do przechowywania tajnych arsenałów broni, mieściły się tu także kryjówki dla osób poszukiwanych przez gestapo i dla Żydów, którzy uciekli z getta. W powstaniu warszawskim cmentarz znów stał się terenem walk, ale na szczęście za bardzo nie ucierpiał.

Kuba spostrzegł, że zatoczyli koło między grobami i znaleźli się znów przy bramie.

– Teraz już pójdziemy – oznajmił dziadek – bo robi się ciemno. Skorzystamy z tego, że Brama Pięciu Poległych jest wyjątkowo otwarta.

– Brama Pięciu Poległych? Dlaczego tak się nazywa?

– O tym, Kubusiu, opowiem ci już następnym razem...

Ten tekst jest fragmentem książki Zuzanny Orlińskiej,,Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”:

Zuzanna Orlińska
„Miasto pamięci. Czternaście rodzinnych spacerów po Starych Powązkach”
cena:
49,90 zł
Podajemy sugerowaną cenę detaliczną z dnia dodania produktu do naszej bazy. Użyj przycisku, aby przejść do sklepu — tam poznasz aktualną cenę produktu. Szczęśliwie zwykle jest niższa.
Wydawca:
Literatura
Okładka:
twarda
Liczba stron:
304
Ilustracje:
Zuzanna Orlińska
Premiera:
23.10.2020
ISBN:
978-83-7672-935-0
EAN:
9788376729350
reklama
Komentarze
o autorze
Zuzanna Orlińska
Absolwentka Wydziału Grafiki warszawskiej ASP, ilustratorka książek, czasopism i podręczników. Zdobywczyni wielu nagród – za powieść Ani słowa o Zosi otrzymała II nagrodę w Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren, Stary Noe został wyróżniony w konkursie na Książkę Roku IBBY 2015 i zdobył nagrodę główną w Konkursie Literackim im. Kornela Makuszyńskiego, z kolei Biały Teatr panny Nehemias otrzymał wyróżnienie w konkursie Książka Roku IBBY 2017. Stworzyła stronę internetową Kiedy byłam mała, poświęconą literaturze dla dzieci i młodzieży.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone