Jaki jest prawdziwy Wielkopolanin?
Mateusz Balcerkiewicz: Podczas lektury „Wiwat! Sagę Wielkopolską” przyszło mi do głowy, że nie można napisać takiej książki, nie kochając tego, o czym się pisze. Skąd u pana miłość i pasja do historii pana małej ojczyzny – Wielkopolski?
Marek Hendrykowski: Trafnie pan to nazwał – mała ojczyzna. W moim najgłębszym poczuciu ja, który nie urodziłem się w Wielkopolsce, czuję się Wielkopolaninem i Poznaniakiem. Czuję bardzo silny związek, taki biograficzny, emocjonalny. Niezwykle wysoko stawiam tę krainę w krajobrazie polskim, mając świadomość, jak wiele wydarzyło się w ciągu tego półwiecza, o którym piszę, i w jak dramatycznych okolicznościach wykształciła się ta nowoczesna wielkopolskość na całym obszarze. Nie chodzi tylko o region. Region musi mieć ściśle wyznaczone granice. Chodzi raczej o terytorium kulturowe. W tym sensie Wielkopolska i Poznań nie mają granic. W mojej wyobraźni one się nie zamykają i nie mają końca. Dlatego opisuję Wielkopolskę jako część nie tylko Polski, ale też jako integralną część Europy. To jest jedna z najwspanialszych krain Europy Środkowo-Wschodniej, z akcentem na „środkowość.” Wielkopolska, jak rzadko które miejsce na ziemi, zasługuje na pamięć organiczną. Na taką pamięć, w której bardzo wiele spraw, od kuchni i życia rodzinnego poczynając, a na wydarzeniach militarnych kończąc, wytworzyło pewną jakość. Trzeba mieć jej świadomość. I o tej jakości moich tysiąc stron traktuje.
W książce poznajemy wielu różnych bohaterów, ale najważniejszy jest bohater zbiorowy – ludność Wielkopolski ze swoim unikalnym charakterem i sposobem bycia. Jaki jest ten modelowy Wielkopolanin?
Gdybym planował wykład akademicki, byłby to pewnie semestr mówienia. Tytułem anegdoty zacytuję coś nie do końca cenzuralnego, co usłyszałem tutaj, w Warszawie, od jednego z Wielkopolan, którzy w stolicy pracują od bardzo W pewnym momencie podczas rozmowy z nią zauważyłem: „no ale tutaj w Warszawie jest mnóstwo pracujących Poznaniaków”. Na co mój rozmówca odpowiedział mniej więcej w te słowa: „Ależ tak, oczywiście! Powiem więcej – bardzo dobrze, że tu są, bo inaczej bez nich wszystko by się roz...” tutaj nie dokończę wyrazu, bo wszyscy wiemy, o czym mowa. W cudzysłowie „wrodzone” – ponieważ to jest kwestia wychowania, a nie genów – cechy Wielkopolan, takie jak odpowiedzialność, były są i będą na wagę złota.
A co Wielkopolanina różni od innych Polaków?
Nie chciałbym mówić o tym, co go różni, bo
doszlibyśmy do wniosku, że jest jakiś konflikt. Raczej czym się Wielkopolanin
wyróżnia. Powiedziałbym że, z takich niezwykle istotnych cech, na pewno
odpowiedzialnością. Nie przypadkiem w Poznańskiem działa coś takiego, że słowo
odpowiada rzeczy, a rzecz słowu. Jeśli się dało słowo – coś musi się stać, to
punkt honoru i „nie ma zmiłuj”. Czy w innych częściach Polski to obowiązuje?
Może tak, może nie. Ale w Wielkopolsce obowiązuje jako istota rzeczy. Nie wolno
złamać danego słowa. To zresztą ułatwiało ogromnie Piłsudskiemu i innym
dowódcom dowodzenie pułkami wielkopolskimi. Bo tam gdzie szli do boju – „nie ma
zmiłuj”, jeśli trzeba było zdobyć twierdzę tak potężną i trudną jak Bobrujsk –
to ją wzięli. Przy tej okazji warto może postawić sobie
pytanie – jak to się stało, że właśnie w Wielkopolsce powstanie okazało się
zwycięskie? Na kartach „Wiwat! Sagi Wielkopolskiej” dałem na to złożoną, ale
moim zdaniem prawdziwą, wiarygodną odpowiedź, na czym to polegało.
Powstanie wielkopolskie okazało się zwycięskie, choć ten chwalebny czyn stał się też przyczyną pewnych antagonizmów między Poznaniem a Warszawą w pierwszych latach niepodległości.
Skoro pan o to zagadnął, konspiracja wielkopolska w moich oczach była absolutnym majstersztykiem, z intrygującą kontynuacją. Kiedy rozmawiam z mieszkańcami stolicy i zagaduję o Szare Szeregi, słyszę „no jak to, przecież wiadomo, to był warszawski patent na konspirację”. Pytam wtedy, czy zdają sobie sprawę z tego, że w 1915 roku, w czasie I wojny światowej w Gorzycach pod Czempiniem urodził się ten, który Szare Szeregi zorganizował i który nimi dowodził. A ten ktoś to rdzenny Wielkopolanin, szóste dziecko wielkopolskiego chłopa, nazwiskiem Florian Marciniak – pierwszy dowódca Szarych Szeregów. To coś mówi, to wiele mówi! Jeśli chodzi o Powstanie Wielkopolskie, a także o to, co działo się pod zaborem pruskim wcześniej, to Wielkopolska konspiracja to wzór tego, jak należy mobilizować zbiorowość w pewnym bardzo istotnym celu, który jest dalekosiężny, którego jeszcze nie widać, ale który będzie. Czego to wymaga? Jakiej pracowitości, jakiego organicznego porozumienia... Organizacja to jest inna specjalizacja Wielkopolan. Jeśli powierzyć komuś organizację, to na pewno osobie, która się tam wychowała i zdobyła odpowiednie wtajemniczenie.
Jak Wielkopolanie postrzegali Józefa Piłsudskiego i jak się do niego odnosili?
Na kartach „Wiwat! Sagi Wielkopolskiej” czytelnik znajdzie na ten temat w kilku miejscach, myślę że bardzo ciekawe i zaskakujące, rozważania. W świadomości Poznaniaków Piłsudski tak się bał kontaktów z Wielkopolanami, że nigdy do Poznania nie przyjechał. To jest całkowita historyczna nieprawda! Ja opisuję te wizyty Piłsudskiego. Były trzy, za każdym razem ważne historycznie. Ale najważniejsze jest, zacytowane przeze mnie, zapisane w dziennikach majora Eustachego Beresteckiego in extenso, przemówienie Piłsudskiego o Wielkopolanach, wygłoszone podczas przyjęcia w Zamku Poznańskim w obecności generałów Dowbor-Muśnickiego, Hallera i innych. Padły piękne słowa. Ja zaś staram się ten historyczny antagonizm, o którym pan wspomniał, wyjaśnić, bo wiele tutaj narosło nieporozumień. Relacje Piłsudski – Wielkopolska opisuję od samego początku, a ten „sam początek” to jest oczywiście uwięzienie Piłsudskiego w Magdeburgu. Ten doniosły temat dostał ode mnie osobny rozdział pod tytułem „Brygadier”, powracam do niego i rozwijam go, bo pomaga objaśnić jak Poznań ma się do Warszawy, a Warszawa i Poznań do Krakowa i vice versa. Swoisty charakter naszej ojczyzny wynika z różnorodności części, z których się ona składa. I żadnej z nich nie wyeliminowałbym za nic, bo to jest nasze wspólne bogactwo.
Poznaj zapomniane losy Wielkopolan. Kup książkę „Wiwat! Saga Wielkopolska”!
W pana książce szczególną rolę odgrywają postacie kobiece. Wkłada pan wiele wysiłku, aby wydobyć na światło dzienne ich dokonania.
To prawda. Przypuszczam, że jak byśmy policzyli postaci, które występują na kartach „Wiwat! Sagi Wielkopolskiej”, kobiet będzie zapewne więcej niż mężczyzn. Nie przypadkowo. Z niesamowitą satysfakcją odkrywałem, jak ogromną rolę w tym, co się stało między 1870, a 1920 rokiem odgrywały wówczas w Wielkopolsce kobiety. Żebyśmy to sobie jakoś wyobrazili postawię pytanie: Ilu mężczyzn, urodzonych na ziemiach wielkopolskich, zginęło w I wojnie światowej w armii niemieckiej? Odpowiedź znamy, ale tylko w przybliżeniu, ponieważ nikt na świecie nie jest w stanie tego dokładnie policzyć. Z różnych względów, choćby dlatego, że wielu z nich pochodziło z rodzin mieszanych, polsko-niemieckich, wielu nosiło niemieckie nazwiska, choć byli w swoim poczuciu Polakami. Otóż ta liczba stawia włosy na głowie. Mówi się o 70, a nawet 80 tysiącach poległych. Proszę sobie wyobrazić, że Wielkopolska miała wtedy jakieś 2, może 2,5 miliona mieszkańców. Niemal każda wielkopolska rodzina straciła przynajmniej jednego mężczyznę. Jak ogromna rola przypadała wtedy kobiecie utrzymującej rodzinę, starającej się ją uratować, walczącej samotnie o to by przetrwać, przeżyć. Poświęcam kobietom sporo miejsca, przeznaczam dla nich szereg osobnych rozdziałów.
Licząca prawie tysiąc stron powieść jest ogromną skarbnicą wiedzy o
historycznych postaciach, wydarzeniach i miejscach związanych z Wielkopolską,
także tych niekoniecznie największych i najważniejszych. Skąd czerpał pan
materiały do książki?
Na pewno pisarska wyobraźnia odgrywa tu pierwsze skrzypce, ale ja bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, sięgam do najróżniejszych archiwów. W trakcie pisania, ilekroć komuś mówiłem, że piszę „Sagę Wielkopolską”, natychmiast otwierały się serca, natychmiast słyszałem „a może zainteresowałoby pana, że ja mam wspomnienia kogoś”, albo na przykład listy z wojny, z frontu i tak dalej, i tak dalej. Nie mogę powiedzieć, że istniało jakieś jedno bezcenne źródło. Przeciwnie, moim bezcennym źródłem był bezlik źródełek, z których czerpałem inwencję dla pisarskiej weny. To, co znajduje się na kartach „Wiwat! Sagi Wielkopolskiej”, jest fikcją literacką, włącznie z postaciami historycznymi. Tylko że to jest tak pomyślane, że Czytelniczko i Czytelniku, na dole każdej stronnicy, gdzie to było potrzebne, znajdziesz odwołanie, takie zakorzenienie w czymś, co naprawdę się zdarzyło i miało miejsce. Tak wyglądało zbieranie materiałów, a reszta była wielką radością, ale i mozołem pisania czegoś, co wydawało mi się nie do skończenia. Jednak gdzieś na horyzoncie zawsze jest ta ostatnia kropka. Chciałbym powiedzieć jeszcze o czymś innym – gdyby nie tak szerokie grono ludzi ogromnie życzliwych temu projektowi literackiemu, to „Wiwat! Sagi Wielkopolskiej” byśmy nie mieli. Mam tu na myśli i Fundację Tu Wielkopolska, która jest u samych początków tego projektu oraz poznański Dom Wydawniczy Rebis, który jest na jego końcu i który zmaterializował dzieło w sposób, który mnie po prostu zupełnie oszołomił. Jest to przepiękna edytorska robota.
A czy dziś w Poznaniu i całym regionie nadal wyczuwalny jest ten unikatowy, wielkopolski charakter?
Uważam, że rolą pisarza jest przywracać pamięć o przeszłości. I to jest moja głębsza odpowiedź. Ani pan, ani ja nie jesteśmy w stanie zmierzyć poziomu wielkopolskości dzisiaj – we współczesnych mieszkańcach Wielkopolski. Ale, jak sądzę, po zainteresowaniu „Sagą” będzie widać, czy nie zdarzy się tak, że poruszyłem jakąś bardzo ważną strunę. Liczę na to, że ta wielkopolska struna została tutaj jakoś dotknięta i że jej echo dotrze do bardzo wielu ludzi, którzy powiedzą „ależ to jest coś wspaniałego, to co mamy w Wielkopolsce”! Było kwestią odwagi pisarskiej sięgnąć do tego tematu, bo mamy taką sytuację, że o Krakowie napisano pewnie 500 różnych powieści, o Warszawie 1500, a o Poznaniu? O Wielkopolsce? Ciężka sprawa. Wiedziałem, że to wymaga osobistej determinacji i odważyłem się. Dzisiaj widzę, że było warto.
Materiał powstał we współpracy reklamowej z Domem Wydawniczym Rebis.