Jak w końcu jest z kształceniem na studiach historycznych?
Zachęcamy również do zapoznania się z opinią Tomasza Leszkowicza
Niedawno na łamach Histmag.org ukazał się emocjonalny tekst Anity Brzyszcz krytykujący sposób nauczania historii w Polsce na uczelniach wyższych. Autorka podnosi, że polska historiografia nie może wyzwolić się spod wpływów Rankizmu, a studenci nie dowiadują się właściwie niczego na temat trendów jakie wpłynęły na naukę historyczną w XX w. Tekst wywołał żywą dyskusję Czytelników naszego portalu. Zwolennicy i przeciwnicy tez Autorki kolejno wspierali je i obalali. Ukończyłem tę samą uczelnię, co Autorka i mam daleko odmienne doświadczenia. Znam wielu z obecnych wykładowców oraz ich podejście metodologiczne i dydaktyczne. Mógłbym zatem wykazać, w których miejscach Autorka jest co najmniej niesprawiedliwa dla moich niegdysiejszych nauczycieli i obecnych kolegów. Uważam to jednak za bezcelowe. Trudno bowiem polemizować z osobistymi doświadczeniami, zawiedzionymi nadziejami, do których Autorka, jak każdy z nas, ma prawo.
To, co budzi mój sprzeciw to jednak daleko posunięte uogólnienia, którymi posługuje się Anita Brzyszcz. Wynikają one, jak mniemam, z faktu, że traktuje ona edukację wyższą jako jeden spójny system, którym ta nie jest. Nazwa resortu nadzorującego działalność szkół wyższych jest myląca. W dużej mierze odpowiada on za jakość badań naukowych. Dydaktyka jest sprawą indywidualną każdego ośrodka (choć ocenianą przez MNiSW). A zatem programy różnią się między sobą w zależności od uczelni, na których są wykładane. To jednak nie wszystko. Bywa, że w ramach jednego ośrodka na różnych wydziałach proponowane są te same lub bardzo podobne do siebie kierunki. Każdy wydział określa swój własny program, swoje własne standardy i profil konkretnego kierunku. Stąd np. możliwe jest organizowanie w ramach jednej uczelni takich programów jak stosunki międzynarodowe, międzynarodowe stosunki gospodarcze etc. Należy jednocześnie zauważyć, iż nie jest to specyfika polska. Na prestiżowym University of London mamy np. możliwość studiowania International History zarówno w London School of Economics and Political Sciences oraz w King’s College. Ten drugi oferuje jednocześnie kierunek War Studies & History. Jest to typowe dla Akademii rozumianej jako archipelag indywidualności.
Kolejną rzeczą, jest fakt istnienia w Polsce tzw. szkół lub przynajmniej ich pozostałości. Oznacza to, iż poszczególne uczelnie i instytuty specjalizują się w odmiennych dziedzinach konkretnej dyscypliny. I dlatego np. w Krakowie, Lublinie, Poznaniu mamy liczące się ośrodki metodologiczne (prof. prof. Krzysztof Zamorski, Jan Pomorski, Ewa Domańska), w Toruniu archiwistyczny, a w Łodzi historiograficzny (kiedyś prof. Andrzej F. Grabski, dzisiaj prof. prof. Rafał Stobiecki, Jolanta Kolbuszewska), bizantynologiczne (np. prof. Maciej Kokoszko), czy dyplomatyczny (prof. prof. Radosław Żurawski vel Grajewski, Dariusz Jeziorny, Sławomir Nowinowski). Dla każdego ośrodka możemy znaleźć kilka takich obszarów specjalistycznych. Dla tych już wymienionych nawet więcej.
Nie zapominajmy przy tym, że wykład czy konwersatorium mają charakter autorski. Oznacza to, iż przedmiot może np. nosić tytuł Historia powszechna XIX w., ale to zainteresowania wykładowcy determinują jego treść. I tak, gdybym miał się odwołać do własnego przykładu, mój wykładowca tego przedmiotu koncentrował się na różnych aspektach funkcjonowania Monarchii Habsburskiej. A ja, gdy to wykładam, większą wagę przywiązuję do ekonomicznej i geopolitycznej roli imperiów oraz emocjonalnych aspektów sprawowania władzy. Nie uważam, aby którekolwiek podejście było lepsze.
Zarzuty Anity Brzyszcz nie mogą zatem odnosić się do wszystkich, czy nawet większości uczelni w Polsce, bo nie ma jednego systemu, który by nad tym czuwał. I, chciałbym to podkreślić, dzięki Bogu, bo pluralizm jest istotą funkcjonowania Akademii.
Należy przyznać Autorce rację, gdy mówi o pewnym zapóźnieniu w polskich badaniach historiograficznych. Nie jest to jednak zapóźnienie cywilizacyjne, a raczej brak powszechnej refleksji metodologicznej. Polscy badacze z jednej strony bazują na rzetelnych wymogach warsztatowych wywodzących się od Leopolda von Ranke, co Brzyszcz uważa za przeżytek. Jest to o tyle krzywdzące, iż Rankizm nie jest, jak podnosi autorka, koncentracją badań na sferze politycznej, a krytyczną, wewnętrzną i zewnętrzną analizą źródła. Historia polityczna (czy poprawniej dyplomatyczna w tym kontekście) jest jedynie głównym przedmiotem zainteresowania Rankego. W dodatku badanie tego obszaru nie jest przeżytkiem. W niedawno opublikowanej w Polsce pracy Brendana Simmsa (jednego z najpoczytniejszych brytyjskich historyków) Ranke stanowi jeden z istotniejszych punktów odniesienia. Badania nad dziejami dyplomatycznymi zajmują wciąż wielu historyków (wystarczy wspomnieć coroczne spotkania British International History Group) czy seminaria LSE-Sciences Po.
Nie jest prawdą, jakoby polska edukacja uniwersytecka nie odnosiła się do osiągnięć humanistyki, a zwłaszcza historiografii w XX w. Przecież osiągnięcia np. Bronisława Geremka i jego uczniów czerpały garściami ze szkoły Annales. A czy Jerzy Jedlicki nie wzbił się na wyżyny historiografii europejskiej swoimi studiami nad społeczeństwem i ideami? Andrzej Chwalba z kolei badał wieloaspektowo społeczeństwo polskie i rosyjskie m.in. pod kątem takiego zjawiska jak korupcja. Nawet w ramach historii dyplomatycznej obserwujemy eksperymenty. Przykładem jest chociażby ostatnia nagrodzona praca Andrzeja Macieja Brzezińskiego poświęcona działalności Oskara Haleckiego w Lidze Narodów. Eksploruje ona nieznane dotąd obszary aktywności państwowej w tej organizacji. I jest to praca unikalna nawet na tle światowym. Są to jednak lokalne szkoły i indywidualne, często intuicyjne poszukiwania badaczy, którzy niechętnie dzielą się swoimi refleksjami metodologicznymi na piśmie. Nie odnoszę jednak wrażenia, iż strzegą tu jakiegoś sekretu. Świadczy to raczej o wysoce zindywidualizowanym charakterze badań, a czasem zapewne i wewnętrznym poczuciu historyka o jego braku kompetencji do formułowania przemyśleń metodologicznych.
Lubisz czytać artykuły w naszym portalu? Wesprzyj nas finansowo i pomóż rozwinąć nasz serwis!
Jeśli chodzi o mitologizację naszych dziejów, to uniwersytety mają na nią wpływ mniejszy niż zakłada Autorka. Odbywa się ona na poziomie szkolnym i popkulturowy (popkulturowo-publicystycznym). Swego czasu bardzo głośno było o sporze między akademikami a historykami Instytutu Pamięci Narodowej. Tych drugich posądzano właśnie o zbyt mało krytycyzmu (czyli niespełnianie Rankejskiego postulatu) w stosunku do źródeł, uleganie własnym emocjom i poglądom. Przy czym opinia ta była jedynie częściowo zasadna. Niemniej, Akademia była wówczas, i jest po dziś dzień, przedstawiana jako bastion historii zobiektywizowanej. Nie jest to oczywiście do końca zasadna konstatacja.
Niemniej można było zaobserwować, iż badacze, którzy publikowali bardzo dobre, rzeczowe książki i artykuły w wydawnictwach uniwersyteckich poza nimi pozwalali sobie na bardziej zideologizowane wywody. Jeśli jednak Autorce wydaje się, iż jest to typowo polska przypadłość, to muszę ją rozczarować. W samej Wielkiej Brytanii w zależności od własnych poglądów gospodarczych i politycznych historyka, jego opinia na temat rządów Margaret Thatcher jest odmienna. Skoro jednak byliśmy w stanie przełknąć w Polsce tak krytyczną wobec Józefa Piłsudskiego książkę, jak ta autorstwa Kazimierza Badziaka to chyba nie jest aż tak źle.
Nie chciałbym, aby czytelnik odniósł wrażenie, że punktuję Anitę Brzyszcz, która ma prawo do swojej opinii i odczuć. Chciałbym jednak, abyśmy ocenę jakości nauczania historii, niezależnie od obszaru badawczego, formułowali w szerszym kontekście. Autorka ma rację, że szereg kwestii nie jest w Polsce badanych, albo nie ma należytej reprezentacji. Tylko ostatnią rzeczą jaką bym chciał to narzucanie badaczom co mają badać. Właśnie to tłumaczy częściowy odwrót w ostatnich latach od dziejów społeczno-gospodarczych. Przecież w okresie PRL był to jeden z głównych obszarów zainteresowań badawczych. Czy Autorka o tym nie pamięta? Przecież jeśli sprawdzimy nazwiska wybitnych polskich historyków ostatnich 60 lat, to na ogół znajdziemy na nich właśnie badaczy dziejów społecznych, gospodarczych, kulturowych. Wśród ważnych historyków doby PRL mamy, obok wspomnianych Geremka czy Jedlickiego, Witolda i Marcina Kulów. Możliwości do bardziej obiektywnej oceny wydarzeń politycznych z XIX i XX w. otworzyły się natomiast stosunkowo niedawno i doprawdy trudno dziwić się badaczom, że z tego korzystają.
Autorka ma rację, że polska historiografia zbyt mało czerpie z osiągnięć innych nauk i należy domagać się, aby historycy większą wagę przywiązywali ustaleń filologów, kulturoznawców, politologów, socjologów czy ekonomistów. Są jednak osoby, które to robią, a na Uniwersytecie Łódzkim wcale nie mało.
Zwróćmy także uwagę, że programy studiów się wciąż zmieniają. To, co było aktualne rok, temu teraz już może nie być. To nie jest sytuacja sprzed dwudziestu lat, gdy programy były jeszcze stabilne. W okresie moich studiów program się zmieniał trzykrotnie. Raz wymusiło to przejście na system boloński. Innym razem zmiana ilości zajęć do wyboru. Teraz zapewne jest jeszcze inaczej. Nie dotyczy to jednej uczelni, ale większości, gdyż muszą one wciąż odpowiadać na zainteresowania studenta oraz modyfikować programy pod kątem kompetencji miękkich, aby student łatwiej odnalazł się na rynku pracy, czy na dalszym etapie edukacji.
Na koniec pozostaje jeszcze kwestia indywidualnych oczekiwań i predyspozycji studenta. Niestety, ale polska szkoła (poza pewnymi wyjątkami) wciąż tkwi w modelu nauczania historii koncentrującym się na datach i nazwiskach. Nie jest to wyłącznie zasługą nauczycieli, ale centralnego systemu (tak tutaj on funkcjonuje), który wręcz wymaga kształcenia uczniów w ten sposób. Jednocześnie nauczyciele lubią serwować własne poglądy (co nie jest niczym niewłaściwym) jako jedynie słuszne (co jest już naganne). Student na uczelni nie tylko ma prawo do dyskusji z wykładowcą, ale wręcz jest to jego obowiązek. Problem polega na tym, że szkoła nie uczy tego w stopniu wystarczającym. Wykładowcy różnie sobie z tym radzą. Czasem to problem mniejszy, czasem większy. Zależy od ośrodka, a często i wieku kadry. Często nie pozwala to studentom rozwijać skrzydeł.
Należy jednak uczciwie dodać, że student wybierający historię na pytanie, co chciałby studiować często odpowie: po prostu historię (sam tak mówiłem, bo chciałem być nauczycielem). Pewnym ewenementem byli chyba zawsze historycy wojskowości, którzy od początku wiedzieli czego chcą. Tymczasem osoby wybierający inne kierunki studiów często wybierają te uczelnie, o których wiedzą, że mają dobrą interesującą ich specjalizację. Poszczególnym ośrodkom można zatem zarzucić, że wciąż tkwią w XX w. i nierzadko oferują studiowanie po prostu „historii” zamiast „historii gospodarczej” czy innego bardziej specjalistycznego obszaru. Pozwoliłoby to uniknąć dużej części bolączek systemu bolońskiego, na który słusznie utyskuje Anita Brzyszcz. Warto jednak, aby humaniści także bardziej świadomie podejmowali decyzję o wyborze uczelni. Obszary zainteresowań badawczych i publikacje kadry są publikowane na stronach internetowych instytutów. Można wejść i sprawdzić, jaka opcja badawcza przeważa. Tylko, że czasem to nie wystarczy. W ramach jednego instytutu jedna katedra/zakład będzie lepsza z dziejów gospodarczych (np. XIX), inna ze społecznych (np. nowożytność), a jeszcze inna politycznych (np. dwudziestolecie). Wówczas pozostaje, niestety, łut szczęścia. Jednak, jak to czasem bywa, może go zabraknąć.
Celowo nie odniosłem się do części zarzutów. Z częścią się zgadzam (europocentryczny charakter edukacji) inne uważam nierealistyczne (przemycanie ideologii – każdy ma przecież jakieś poglądy, tylko musi dopuszczać inne). Nie uważam, aby edukacja historyczna na studiach była wolna od błędów. Wręcz przeciwnie. Ma wiele wad. Autorka jednak przestrzeliła wynosząc swoje osobiste doświadczenie do skali problemu ogólnokrajowego. Tymczasem różnorodność komentarzy do jej tekstu pokazuje, iż sytuacja nie jest tak jednoznaczna.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.