Jak Sowieci tropili przywódców III Rzeszy
Walki w Berlinie trwały jeszcze przez cały dzień 1 maja. Oddziały, które kierowały się ku Reichstagowi pod osłoną czołgów, doszły do Bramy Brandenburskiej. Widzieliśmy już kolumnadę tej bramy i gmach Reichstagu z prawej strony od niej. Żałowaliśmy, że nie możemy przedrzeć się do samej siedziby Hitlera, którego mieliśmy schwytać.
W nocy 1 maja wróciłem na miejsce swojego poprzedniego noclegu, ponieważ tam działała łączność WCz.
Dodzwoniłem się do szefa sztabu frontu, M.S. Malinina, który opowiedział, że dziś na stanowisko dowodzenia generała Czujkowa przybył szef sztabu wojsk lądowych III Rzeszy, generał Krebs, w celu nawiązania rozmów z głównodowodzącym o zawieszeniu broni…
Niemiec okazał testament Hitlera – który się zastrzelił – przekazujący pełnię władzy admirałowi Dönitzowi. Dokument podpisał Hitler i świadkowie. Malinin dodał od siebie: „Niestety, Iwanie Aleksandrowiczu, żywego już go nie schwytasz”.
Zrobiło mi się jakoś nieswojo, że Hitler mi umknął. Spytałem, kiedy odebrał sobie życie. Szef sztabu odpowiedział, że jeszcze 29 kwietnia. „W czyim imieniu przyszedł ten Krebs?”. M.S. odpowiedział: „Bormanna i Goebbelsa, zastępców Führera, by prowadzić z Armią Czerwoną rozmowy o zawieszeniu broni”.
Czujkow zameldował Żukowowi o przybyciu Krebsa i jego pełnomocnictwach do prowadzenia negocjacji „na zasadzie równości” w imieniu legalnego rządu niemieckiego, reprezentowanego przez Bormanna i Goebbelsa. Gieorgij Konstantinowicz oddelegował na rozmowy z nim do Meklenburga [prawdopodobnie chodzi o Magdeburg – przyp. tłum.] Wasilija Daniłowicza Sokołowskiego, swego zastępcę.
Sokołowski oświadczył Krebsowi, że nie może być mowy o żadnych negocjacjach – wyłącznie o bezwarunkowej kapitulacji. Niemiec poprosił, by towarzyszący mu pułkownik von Dufving osobiście przekazał tę wiadomość Goebbelsowi. Prosił następnie o umożliwienie połączenia z Goebbelsem w Kancelarii Rzeszy, który następnie nakazał Krebsowi, by powrócił w celu naradzenia się nad sytuacją. W tym czasie nasze wojska na potęgę ostrzeliwały Berlin. Na kilku ulicach ukazały się białe flagi.
Nad ranem 2 maja nasza artyleria jeszcze bardziej nasiliła ostrzeliwanie niemieckiej stolicy. Około godziny 4 rano zjawił się pułkownik von Dufving i w imieniu komendanta garnizonu berlińskiego, generała armii Weidlinga, przekazał decyzję o kapitulacji podległych mu wojsk, a sam poddał się z całym sztabem.
W sztabie generała Czujkowa pojawił się zastępca Goebbelsa, który poinformował, że jego szef z całą rodziną odebrał sobie życie, a ich czołowy propagandysta Fritzsche gotów jest zwrócić się przez radio do walczących jeszcze oddziałów niemieckich i ludności cywilnej, by zaprzestały oporu.
Postawiliśmy określone warunki, które Fritzsche skrupulatnie spełnił, i w południe 2 maja Berlin skapitulował.
Jeszcze rankiem tego dnia nasi żołnierze najpierw otoczyli Reichstag, obstawili budynek czołgami, po czym zaczęli się zbliżać do samego gmachu.
Kiedy weszliśmy do środka, strzelanina już ustała. Niektórzy nasi piechurzy dla pewności postrzeliwali krótkimi seriami.
Zewnętrznie Reichstag niczym szczególnym się nie wyróżniał wśród sąsiednich budynków, prócz szklanej kopuły i wielkich okien. Wokół poniewierały się wybite ramy okienne i szkło. Lejów po pociskach nie można było zliczyć. Artylerzyści się postarali.
W środku okazało się, że przez kopułę musiał wpaść ciężki pocisk artyleryjski, który wybuchł tuż nad podłogą i wyrwał ją całą, tworząc olbrzymi lej. Pozostały tylko niewielkie fragmenty parkietu pod ścianami.
Trzymając się za ręce, przeszliśmy po tych szczątkach podłogi do niedługiego, lecz szerokiego korytarza wychodzącego do długiej, obszernej sali z wysokim na 10–15 metrów sufitem. Na ścianach mozaika przedstawiająca rycerzy krzyżowych oraz innych. Z prawej strony niewysokie drzwiczki prowadzące do podobnej sali usytuowanej prostopadle do poprzedniej.
Weszliśmy do dużego pomieszczenia. Pod oknem wychodzącym na park stał masywny marmurowy stół, przy którym – jak się potem dowiedzieliśmy – zwykł pracować Hitler. Do tego pomieszczenia przylegał spory pokój, na prawo prowadził niewielki korytarz z trzema stopniami do góry.
Na stopniach leżał na wznak trup mężczyzny w czarnym garniturze z kamizelką. Hitler! Czarny kosmyk zwisający na czoło, słynny wąsik. Mam szczęście. Od razu znalazłem to, czego szukałem przez cztery lata. Martwy wprawdzie, ale zawsze Hitler.
Zostawiłem oficera, by pilnował ciała, i po schodkach wyszedłem do dużego parku z rzadko rosnącymi grubymi drzewami, z których wiele zostało połamanych przez wybuchy. Park również był usiany głębokimi lejami od pocisków.
Po przejściu kilkudziesięciu metrów podeszliśmy do skraju głębokiego leja. W nim wachlarzowato leżały ciała 35–40 niemieckich oficerów w mundurach SS. Niektórzy jeszcze ściskali w ręku pistolety. Rany postrzałowe albo w głowie, albo w sercu. Krwi nie widać.
Nawet w takim momencie Niemcy wykazali się żelazną dyscypliną – wszyscy się zastrzelili na komendę najstarszego stopniem, byleby nie wpaść w ręce Rosjan, którym sprawili tyle nieszczęść i których tak się obawiali. Wymusztrowani esesmani obawiali się sprawiedliwego sądu udręczonych narodów.
Na końcu ogrodu zobaczyliśmy starszego zgarbionego mężczyznę z laską. Podszedł do nas. Wiek 65–70 lat, sterany życiem, błędny wzrok. Na zadawane pytania odpowiadał powoli, z wysiłkiem, ze smutkiem w głosie.
Podprowadziliśmy go do ciała na schodach. „Führer?” – spytałem. Pokręcił głową. „Nie, Führer jest starszy”. Przykro! Pomyliłem się. Przyjrzeliśmy się nieboszczykowi – istotnie, na oko 45–47 lat, podczas gdy Hitler ukończył 56.
(Pozwolę sobie teraz na pewne odstępstwo od chronologii, by skomentować dotychczasowe zapiski.
W roku 1945 i później wielokrotnie oglądałem w gazetach i tygodnikach ilustrowanych fotografie „mojego Hitlera” w różnych pozach. Jeden z reporterów posunął się nawet do tego, że ułożył go w leju bombowym obok pozostałych oficerów i na tym tle zaprezentował czytelnikom „martwego Führera”. Inny też wykazał się nie mniejszą pomysłowością – połowę zwłok zakrył nazistowską flagą ze swastyką, sfotografował i zaprezentował szerokiej publiczności.
Tego „Hitlera” niemiłosiernie wykorzystywali liczni dziennikarze i korespondenci, którzy w niektórych publikacjach pisali o „zwłokach wyciągniętych z wykopu w podartym ubraniu” itd.).
Wróćmy do naszej opowieści. Zmartwieni niepowodzeniem poszliśmy dalej parkiem. Po przeciwległej jego stronie przy kamiennym murze wznosiła się cygaropodobna, trzymetrowa kolumna zwieńczona iglicą.
Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się, że to radiostacja z anteną. Kilka metrów dalej znajdował się niewielki zadaszony betonowy barak ze schodkami prowadzącymi w dół. Z drzwi wydostawał się gęsty, gryzący dym. Spytaliśmy starca, co to za konstrukcja. „Bunkier Hitlera” – odrzekł obojętnym tonem. Ściany bunkra masywne, prawie metrowej grubości, nieoszalowane.
Muszę powiedzieć, że nasze wielokrotne próby wydobycia czegoś od starca kończyły się niepowodzeniem. Patrzył na nas obojętnie i odpowiadał bez sensu. Nie wykluczam, że postradał zmysły w wyniku bombardowań i samobójstwa zwierzchników. Widocznie po upadku Rzeszy nic już nie robiło na nim wrażenia.
Ten tekst jest fragmentem książki Iwana Sierowa i Aleksandra Jewsiejewicza Hinsztejna „Tajemnice walizki generała Sierowa”:
Pokonaliśmy osiem schodków i weszliśmy do długiego na 15 metrów pomieszczenia o szerokości 5 metrów, w kącie dopalały się strzępy papierów. Z lewej strony ciągnęły się drewniane dwupoziomowe prycze. Na górnych leżały ciała czterech martwych dziewczynek w wieku od 4 do 13 lat (nie 5 i 6, jak pisali dziennikarze). Wyglądały naturalnie, jakby spały.
Krótki korytarzyk z prawej strony prowadził do małego pokoiku z fryzjerskim fotelem i szczypcami do zawijania włosów oraz do podobnego pomieszczenia z łóżkiem i wytartym tapczanem. Wszędzie pełno spalonych papierów i szmat. Szybko wyszliśmy na świeże powietrze.
Kolejne niepowodzenie i rozczarowanie. Miałem cichą nadzieję, że w bunkrze trafimy na zwłoki Hitlera. Rozkazałem wynieść stamtąd ciała dziewczynek.
W dniu 2 maja ponownie odwiedziłem Reichstag, lecz niczego nowego tam nie wykryliśmy. W nocy Niemcy przekazali przez radio, że zaprzestają działań wojennych i wysyłają parlamentariuszy.
Rano 3 maja zameldowano mi o zatrzymaniu czołowego niemieckiego propagandysty – Fritzschego, zastępcy Goebbelsa. Postanowiłem przepytać go osobiście.
Okazał się postawnym mężczyzną w wieku 50 lat, szpakowatym, dobrze ubranym. Trzymał się spokojnie, z godnością i nie powiedziałbym po jego zachowaniu, by poczuwał się do winy.
Postanowiłem od razu mu zakomunikować, że pozostaje jednym z winowajców rozpętanej przez Hitlera niszczycielskiej wojny, i dość oschle mu oświadczyłem: „To pan przez radio do ostatnich dni inspirował niemieckich agresorów, oświadczając, że niepowodzenia noszą chwilowy charakter, że sprawy przyjmą korzystny obrót, gdyż pojawi się nowa, cudowna broń”.
Fritzsche uśmiechnął się służalczo i pokiwał głową. „Co mieliśmy robić? Przecież Armia Czerwona już weszła do Niemiec”.
Pomyślałem sobie, że trzeba będzie go spytać jeszcze o tę cudowną broń. „O jakiej to tajnej broni mówił wasz Führer?”. Fritzsche odpowiedział: „Mój przełożony, doktor Goebbels, w szczegóły mnie nigdy nie wtajemniczał” – zapewnił mój rozmówca. Łżesz! – pomyślałem.
Następnie poszliśmy do bunkra i zeszliśmy na dół, gdzie opowiedział mi, że Hitler w ostatnich dniach bardzo rzadko z tego pomieszczenia wychodził i stąd kierował wojskami, ponieważ lotnictwo amerykańskie często bombardowało Berlin. Dodałem, że i lotnictwo sowieckie musiało berlińczykom nieźle dokuczyć. W milczeniu skinął głową.
Po wyjściu na zewnątrz usiedliśmy na powalonym przez wybuch drzewie. Łamałem sobie głowę, jak go podejść, by zdradził miejsce pobytu Hitlera, Göringa, Goebbelsa, Bormanna i innych czołowych hitlerowskich przywódców. Rzuciłem tak niby od niechcenia: „Na pewno w ciągu tych kilku ostatnich dni mieliście niezłego pietra”. „I tak, i nie” – odrzekł spokojnie. „Jak to mam rozumieć?”.
Po namyśle Fritzsche powiedział: „Ostateczny upadek Rzeszy był już dla nas oczywisty. Próby domówienia się z Amerykanami do niczego nie doprowadziły. Göring z Berhtesgaden przysłał Hitlerowi 26 czy 27 kwietnia telegram z propozycją, by zrzekł się władzy i przeszedł w stan spoczynku dla ratowania Niemiec i zakończenia wojny. Führer się wściekł i kazał Göringa aresztować. Zamiast niego na dowódcę sił lotniczych wyznaczył generała Greima, mianując go feldmarszałkiem. Do ostatniego dnia przy Hitlerze pozostawali Goebbels, Bormann, szef sztabu generalnego Krebs i ja”.
Milczał chwilę, po czym kontynuował: „Obchodziliśmy urodziny Führera 20 kwietnia, w nastroju raczej pogrzebowym niż świątecznym, mimo okolicznościowych przemówień i życzeń. Na końcu Hitler wygłosił mowę. Powiedział między innymi, że naród niemiecki nie spełnił pokładanych w nim nadziei i okazał się słaby. »Niemcy, zamiast walczyć z wrogiem, witają Anglików i Amerykanów z flagami« – podkreślił”.
Nie komentowałem, ponieważ nie chciałem przerywać toku jego myślenia. Czekałem cierpliwie.
„Tego samego dnia na naradzie postanowiono, że w Berlinie pozostaną Hitler, Bormann, Krebs i Goebbels jako naczelne dowództwo. Himmler i Ribbentrop skierują się na północ w celu nawiązania kontaktu z Amerykanami. Rozpatrzono także różne warianty obrony Berlina, również możliwość skierowania wszystkich niemieckich jednostek z zachodu na wschód, przeciwko Armii Czerwonej. Szczególne nadzieje wiązano z armią Wencka, która miała wesprzeć berliński garnizon. Okazało się, że istniała tylko na mapach i nie była w stanie przeciwstawić się Rosjanom”.
Dla mnie było jasne, że Fritzsche przeszedł szok nerwowy, mimo że starał się nadrabiać miną. Przeskakiwał z tematu na temat, długo się zastanawiał, nie kończył myśli, tarł czoło dłonią.
„W dniu 27 kwietnia Führer ożenił się z Ewą Braun, by skromna panienka oficjalnie została jego prawowitą małżonką. Następnego dnia w obecności bliskich przyjaciół sporządził testament oraz listę ministrów nowego rządu”.
„Jakie miały być obowiązki tego rządu?” – spytałem, głównie dla podtrzymania konwersacji.
Mój rozmówca się uśmiechnął, wzruszył ramionami i wyrzekł jedno tylko słowo: „Kaput”.
Kontynuując swoją myśl i usiłując naprowadzić go na właściwy tor, dodałem: „Może rządzą teraz z jakiegoś zapasowego stanowiska?”.
„Nie, przecież Maybach I i Maybach II koło Zossen wasi czołgiści zajęli jeszcze 30 kwietnia” – rzucił w roztargnieniu.
Odnotowałem sobie w pamięci, że muszę ustalić, co to były za rezerwowe stanowiska dowodzenia.
Fritzsche się zamyślił. „A przecież z nich Hitler zamierzał dowodzić wojskami, ale niestety…”. Po czym dodał, jakby coś sobie przypomniał: „Panie oficerze, po Führera przyleciał od Dönitza 28 kwietnia nowy dowódca sił lotniczych, feldmarszałek Greim, z żoną Hanną Reitsch, znanym asem lotniczym, by zabrać go na terytorium zajmowane przez wojska niemieckie. Przy lądowaniu odłamek sowieckiego pocisku moździerzowego zranił Greima w nogę. Dotarli jednak do bunkra Hitlera”.
Na marginesie, Unter der Linden jest szeroką aleją bez latarni i słupów telegraficznych, dlatego samoloty mogą na niej bezpiecznie lądować.
„Zaproponował Führerowi, by leciał wraz z nim do Dönitza, ale Hitler odmówił. Powiedział: »Dwanaście lat kierowałem z Berlina niemieckim narodem, który mi zaufał, za co pozostaję mu wdzięczny, dlatego też umrę tu, w Berlinie«. Generał Greim i Hanna Reitsch odlecieli do Dönitza. Potem nadeszła wiadomość, że Himmler usiłował porozumieć się z Brytyjczykami
o warunkach kapitulacji. Hitler się oburzył”.
Skorzystałem z okazji, by wtrącić: „I co, ten wasz Hitler ma dość wojaczki?”. Fritzsche uśmiechnął się z wyrazem twarzy „bierzesz mnie na spytki?” i ze spokojem odpowiedział: „Na pewno już go odkopaliście”, wskazując ręką w stronę bunkra.
Ten tekst jest fragmentem książki Iwana Sierowa i Aleksandra Jewsiejewicza Hinsztejna „Tajemnice walizki generała Sierowa”:
Przemilczałem, ale w skrytości ducha cieszyłem się, że doszliśmy do sedna sprawy. Wstaliśmy z powalonego pnia i poszliśmy do bunkra. Po drodze przekazałem swoim, by postarali się u pancerniaków o parę łopatek-saperek.
Wokół Reichstagu stało pełno naszych czołgów. Kiedy przyniesiono łopatki, zobaczyliśmy 5 metrów od bunkra niewielki wzgórek ze świeżo udeptaną ziemią. Fritzsche wprost wskazał na to miejsce.
Zaczęto kopać i już na półmetrowej głębokości ukazały się fragmenty brązowego garnituru, a za nimi spalona głowa i twarz, na niej niewielki występ – spalony nos. Skóra się nie zachowała, wystawały kości policzkowe. Marynarka w kolorze brązowym spalona do połowy, spodnie i buty – całe. Prawa noga wywinięta do środka, but o pogrubionej podeszwie.
„To jest mój szef ” – powiedział Fritzsche.
(Muszę dodać, że w tymże roku 1945 oglądałem kronikę filmową, gdzie ukazano „trup” Goebbelsa w porządnym cywilnym czarnym garniturze i z absolutnie nienaruszoną twarzą. Niewątpliwie – reporterska produkcja w pogoni za sensacją).
Następnie odkopano ciało w spódnicy, również ze spaloną twarzą. W klapie żakietu zakopcony znaczek partyjny.
„A to kto?” – pytam Fritzschego, który zaczął liczyć na palcach. „Sprawdźcie numer na odwrotnej stronie znaczka. Jeżeli 5, to jest Frau Magdalena, żona Goebbelsa”.
Owszem, to był numer piąty. Odnaleźliśmy więc Goebbelsa z żoną. Fritzsche objaśnił, że za dobrą pracę z niemieckimi kobietami Führer nagrodził ją złotym znaczkiem partii nazistowskiej.
Następnie wydobyto również nadpalone ciało w spódnicy, w którym Fritzsche od razu rozpoznał Ewę Braun.
Na samym dnie dołu zobaczyliśmy męskie zwłoki o spalonej twarzy i włosach, do połowy spalonej marynarce i spodniach. Fritzsche długo się im przypatrywał, a w końcu wyrzekł: „To Führer”.
Poczułem się winny, jakby to przeze mnie zbrodniarz uniknął ludzkiej sprawiedliwości. No cóż, okoliczności przeważyły.
Najważniejsze, że doszliśmy do zwycięskiego końca. Wiedząc jednak, że Moskwa domaga się wyłącznie sprawdzonych wiadomości, musiałem najpierw zweryfikować fakty i dopiero wtedy meldować do stolicy.
Zacząłem zadawać Fritzschemu pytania szczegółowe, które tłumaczył na niemiecki pułkownik Korotkow doskonale władający tym językiem. Fritzsche potwierdził, że przebywał w bunkrze do ostatnich chwil życia Hitlera i Goebbelsa, o których mu ciężko wspominać.
Po sporządzeniu testamentu i rozdzieleniu stanowisk w nowym rządzie Hitler postanowił zakończyć życie. Ewa Braun także. Führer poprosił stale obecnego lekarza, by dał mu cyjanek potasu o natychmiastowym działaniu i jednocześnie miał strzelić sobie w głowę. Poinstruował adiutantów, Lingego i Günschego, by dokładnie spalili ciała. Drugi z nich przyniósł kanister benzyny. Działo się to 30 kwietnia po południu.
„A gdzie Bormann?” – spytałem.
„Postanowił uciec. Nie wiem, czy mu się udało. Zrozumiałem z rozmowy, że będzie się trzymał czołgistów i z nimi razem wydostawał z Berlina”.
Rozkazałem, by z nastaniem ciemności zwłoki wywieziono do innego miejsca, o czym wiedzą tylko generałowie Mielnikow i Wadis, i je tam pogrzebano.
(W roku 1955 służbowo przebywałem na miejscu pierwotnego pochówku. Nasi wojskowi, niczego nie podejrzewając, zbudowali tam altankę, ustawili stoliki i podczas przerw w pracy popijali sobie herbatkę w cieniu rozłożystych drzew).
Wyprawiliśmy Fritzschego z powrotem, a sami poszliśmy do Reichstagu.
W dwukondygnacyjnych podziemiach mieściło się kilkadziesiąt gabinetów i pokojów zawalonych skrzyniami z winem, kiełbasami, konserwami, chlebem, innymi produktami. Podłoga usiana faszystowskimi żelaznymi krzyżami i wstęgami. Sterty oficjalnych papierzysk i teczek. Kilka trupów w oficerskich mundurach. Całkowita klęska!
Następnego dnia pojechaliśmy za miasto, gdzie wywieziono ciała córeczek Goebbelsa. Podprowadziłem Fritzschego i spytałem o ich imiona, jak gdybym był pewien ich pochodzenia.
Zapytany popatrzył ze smutkiem na martwą czterolatkę i powiedział: „To Heidi, niedawno trzymałem ją na kolanach wesoło szczebiocącą, to Hilda, a to Helga”, po czym smętnie pokiwał głową.
Zapytałem: „Dlaczego wszystkie imiona są na literę H?”.
„Doktor Goebbels i Magda postanowili je tak nazwać na cześć Hitlera”.
Powiedziałem że w Związku Sowieckim hitlerowcy zamordowali kilkadziesiąt tysięcy dzieci w tym wieku, nie oszczędzając niemowląt. Potem wróciłem do pytań: „Jak zmarły dziewczynki?”.
Fritzsche odpowiedział, że kiedy małżeństwo Goebbelsów postanowiło zakończyć życie, Magda wieczorem powiedziała dziewczynkom, że z powodu panującej w mieście grypy dostaną zastrzyki.
„Kto je robił?”.
„Powinien doktor Morel, lekarz Führera i innych, ale chyba wtedy już uciekł i zastrzyki dziewczynkom robiła sama Frau Goebbels”.
Co za okrucieństwo wobec własnego potomstwa! – pomyślałem. Uważali, że przyjdą Rosjanie i będą tak samo mordowali kobiety i dzieci, jak to czynili u nas hitlerowcy.
Poleciłem, by Mielnikow, zastępca szefa wydziału specjalnego frontu, kontynuował dochodzenie w sprawie Hitlera i codziennie meldował mi o wynikach.
Ucieczka Himmlera i Goringa
Przy okazji wspomnę o poczynaniach Rady Wojennej frontu w tamtych dniach.
W dniu 23 kwietnia, kiedy nasze wojska okrążyły już Berlin, a oddziały szturmowe weszły do miasta, wydano rozkaz, który głosił: „Całą władzę na terytorium Niemiec zajętym przez Armię Czerwoną sprawuje sowieckie dowództwo wojskowe poprzez wojskowych komendantów miast. Władzę wykonawczą tworzą miejscowi mieszkańcy – burmistrzowie w miastach i starostowie na wsi, którzy ponoszą odpowiedzialność przed dowództwem wojskowym za wykonanie przez lokalną ludność wszystkich rozkazów i rozporządzeń”. Dobrze powiedziane. Tak oto postępujemy z „niezwyciężonymi” Niemcami.
Ten tekst jest fragmentem książki Iwana Sierowa i Aleksandra Jewsiejewicza Hinsztejna „Tajemnice walizki generała Sierowa”:
W dniu 28 kwietnia komendant Berlina generał pułkownik Bierzarin wydał rozkaz o przejęciu pełni władzy w Berlinie przez sowiecką komendanturę wojskową.
Partia nazistowska i wszystkie jej organizacje zostały zlikwidowane, a ich działalność zakazana. Nas to cieszyło, oczywiście, ale musieliśmy pilnie odbudowywać Niemcom całą infrastrukturę – transport, sieć elektryczną, metro, usługi, handel itd.
Przy okazji podam, co Amerykanie opowiedzieli nam potem o perypetiach Himmlera i Göringa w strefach zajętych przez wojska amerykańskie i brytyjskie.
Himmler, ten oprawca narodów europejskich, postanowił się zamaskować i w ten sposób starać się uciec, by uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny. Do 21 maja błąkał się z dwoma ochroniarzami, przebrany w cywilne ubranie. Dopiero tego dnia koło Bremervörde w strefie brytyjskiej zatrzymał go pomocniczy posterunek rosyjski, złożony z byłych sowieckich jeńców wojennych, powołany dla wzmocnienia służby patrolowej.
Przy zatrzymaniu Himmler, z czarną opaską na oku, okazał legitymację na nazwisko Hiesiger. Podejrzliwi Rosjanie przyprowadzili go do brytyjskiej komendantury, gdzie od razu ujawnił swoją prawdziwą tożsamość i domagał się spotkania z marszałkiem Montgomerym, dowódcą kontyngentu brytyjskiego.
Brytyjczycy najpierw starannie go przeszukali, rozbierając do naga, i odebrali ampułkę z cyjankiem potasu. Następnie z brytyjskiego sztabu przyjechał pułkownik i nakazał ponownie przeszukać zatrzymanego. Po zakończeniu czynności poprosił Himmlera o otworzenie ust. Ten zacisnął szczęki, rozgryzając ampułkę z cyjankiem potasu. Niegodziwiec zrozumiał, że będzie musiał odpowiedzieć za swoje zbrodnie, i postanowił zakończyć życie.
Göring, przestępca numer dwa, uciekł z Berlina w czasie podejścia naszych wojsk około 20 kwietnia. Usiłował nawiązać kontakt z Eisenhowerem.
Jednocześnie 23 kwietnia wysłał telegram do Hitlera, że przejmuje pełnię władzy w Rzeszy. W nocy tego samego dnia aresztowali go esesmani na rozkaz Führera. Prowadzonego pod strażą marszałka zobaczyli oficerowie niemieckiego lotnictwa i uwolnili swego przełożonego.
Mimo że nad Reichstagiem już powiewał czerwony sztandar, Göring 9 maja posłał parlamentariuszy do dowódcy amerykańskiej dywizji z propozycją negocjacji. Amerykanin go zatrzymał i umieścił pod strażą, pozwalając na przyjazd żonie i służącym. Następnie Göringa umieszczono wraz z dwudziestoma innymi przestępcami w więzieniu w Norymberdze, gdzie odbył się słynny proces sądowy.
W dniu 1 października 1946 roku po wysłuchaniu decyzji Trybunału
o wyroku śmierci przez powieszenie ten oprawca wielu tysięcy niewinnych ludzi stchórzył i wystosował prośbę o ułaskawienie lub zamianę szubienicy na rozstrzelanie. Rada Kontroli odpowiedziała odmownie.
W dniu 15 października, kiedy konwojenci weszli do celi Göringa, by poprowadzić zbrodniarza na egzekucję, znaleziono go na podłodze w stanie agonalnym po rozgryzieniu ampułki z cyjankiem potasu. Mogła mu ją przekazać żona albo ktoś inny – jak mi opowiadał generał Malkow, którego oddelegowałem do Norymbergi dla obserwacji procesu sądowego i nadzoru nad egzekucją skazanych, Göring w więzieniu prowadził nieskrępowany tryb życia i miał możliwość przechowywania trucizny.
W celi zostawił list do komendanta więzienia w Norymberdze, pułkownika Andrewsa, dziękując za dobrą opiekę i dodając na końcu, że nie mógł pozwolić, by marszałka Rzeszy wieszano jak pospolitego przestępcę.
Jeśli chodzi o innych wspólników Hitlera w liczbie dwudziestu dwóch, w tym wojskowych, czytelnik zna materiały procesu norymberskiego, który rozpoczął się 18 listopada 1945 i zakończył 1 października 1946 roku.
Mogę przytoczyć kilka interesujących faktów na temat wykonywania wyroków Międzynarodowego Trybunału Wojskowego. Sowiecką administrację wojskową reprezentował generał Malkow, który po powrocie przywiózł fotografie powieszonych i opowiedział co nieco o zwyczajach Zachodu.
Wykonanie wyroków powierzono Amerykanom, którzy pilnowali w więzieniu hitlerowskich przestępców. Amerykanie, jak zawsze, przeprowadzili to w sposób spektakularny.
Zbudowali specjalny drewniany szafot o wysokości trzech metrów, z kwadratowym lukiem pośrodku, pod szubienicą. Po doprowadzeniu skazanemu wkładano pętlę na szyję i jeden z członków trybunału odczytywał wyrok. Po skończeniu pytał skazańca, czy ma pytania lub chce coś oświadczyć.
Po odpowiedzi „nie” stojący obok sierżant armii amerykańskiej naciskał nogą dźwignię i skazany wpadał do luku z pętlą na szyi. Po kilku minutach lekarz stwierdzał zgon, sierżant zdejmował pętlę z szyi nieboszczyka i chował do kieszeni.
Na pytanie naszego generała, po co mu ten sznur, sierżant wesoło odparł: „Panie generale, sznur z szyi wisielca przynosi młodym ludziom szczęście. Będę sprzedawał po kawałku za dolary. To dobry biznes”.
Amerykanie! Zawsze biznes.
Jak już pisałem, z Göringiem Amerykanom nie wyszło. Połknął truciznę, kiedy po niego przyszli, by zaprowadzić na szafot.
Na stole zostawił kartkę. Dziękował pilnującemu go sierżantowi za troskę i opiekę i prosił, by przełożeni nie mieli do żołnierza pretensji – marszałek Rzeszy po prostu nie mógł pozwolić, by powieszono go jak zwykłego przestępcę. Sierżant był zażenowany.
Przy oględzinach pokoju – specjalnie nazywam to pomieszczenie pokojem, nie celą więzienną, w jakiej należy przetrzymywać przestępców – znaleziono kilka cywilnych garniturów, przybory do golenia, kremy do twarzy, serwis herbaciany oraz inne przedmioty zbytku. Nieźle się urządził. Chyba za to dziękował Amerykanom.
Zwłoki faszystów palono w Monachium, w jednej z fabryk. Popiół z każdego ciała Amerykanie wsypywali do osobnej urny z nazwiskiem, po czym ich generał zaproponował wyjazd za miasto i wysypanie popiołów do kanału, by po hitlerowskich zbrodniarzach nie pozostał żaden ślad. Wszyscy się zgodzili.
Kiedy wsiadano do siedmioosobowej limuzyny, nikt nie chciał zająć miejsca obok kierowcy. Widząc to, generał Malkow usiadł na przednim fotelu. Gdy podjechali nad wodę, usłyszał za sobą jakiś hałas – zobaczył, jak amerykański generał odtrąca dłoń generała brytyjskiego, który usiłował pierwszy włożyć rękę do urny z prochami.
Jak się okazało, Anglosasi wierzą, że kto pierwszy rzuci popioły, będzie miał w życiu szczęście. Po zatrzymaniu samochodu Malkow ledwo powstrzymywał się od śmiechu, widząc, jak umazani popiołem generałowie rywalizują ze sobą w wyścigu do kanału.