Jak Polacy zesłani na Syberię spędzali Wigilię?

opublikowano: 2021-12-24, 10:02
wolna licencja
Wigilia to czas spędzany najczęściej na wspólnej kolacji w rodzinnym gronie. Jak ten dzień obchodzili w XIX wieku Polacy zesłani na Syberię? Oto poruszające wspomnienia opublikowane w Stanach Zjednoczonych przez Polkę zesłaną do Czerdynia.
reklama
Wigilia na Syberii, obraz Jacka Malczewskiego 

Było to w roku 1864. Od siedmiu miesięcy byliśmy już wygnańcami, skazanymi na osiedlenie w miasteczku Czerdyniu w permskiej gubernii. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, pierwsze, które mieliśmy spędzić na obczyźnie. Kolonia nasza polska nie przechodziła dotąd liczby czterdziestu osób.

Zima rozpoczęła się już od września i z całą surowością północną rozwijała się, darząc nas w grudniu mrozami przeszło 35-stopniowemi. Czuliśmy się zmarznięci, zgnębieni i w miarę zbliżających się świąt, coraz częściej wylatywaliśmy myślą do kraju, gdzie teraz wszechmocnie panował Murawiew, który myśl całą wytężał, aby zgładzić z pamięci ludzkiej imię narodu, co ośmielał się kochać swobodę i krew swą nieść za nią w ofierze.

W tym stanie ducha powitaliśmy pewnego poniedziałku (tj. w dniu przynoszącym nam raz na tydzień pocztę), niespodzianą wieść, że na samą wigilię przyprowadzą do Czerdynia etapem sto osób wygnańców, przeważnie szlachty zaściankowej z tych, którym Murawiew spalił zaścianki, skonfiskował ziemię i dobytek, i których z wiosną 1863 roku wysłał był na osiedlenie do gubernii samarskiej, a dziś przenieść rozkazał na mieszkanie do gubernii orenburskiej i permskiej.

Łatwo pojąć, jak wielkie poruszenie wieść taka sprawiła w jednostajnem życiu naszem, tembardziej, że tym razem sprawnik Pozorkiewicz bez najmniejszej ceremonii zrzucił ciężar całego kłopotu z głowy swojej i wezwawszy do siebie starszyznę naszej kolonii, oświadczył, że przybywających na święta rodaków naszvch oddaje od razu sercom i głowom naszym, zezwalając na samodzielne obmyślenie dla nich mieszkań, żywności i wigilijnego przyjęcia, słowem uszczęśliwił nas tanim kosztem, za co mu jednak serdecznie wdzięczni byliśmy wszyscy.

Pochód na Syberię, obraz Artura Grottgera

Trzeba więc było pomyśleć nie na żarty o rozmieszczeniu takiej drużyny. Zamianowano mieszkania u majętniejszych naszych rodaków, głównie jednak przyrządzono chwilowy spoczynek na czas świąteczny w dużym, żółtym domu zwanym kolonią, gdzie jednocześnie w wielkiej sali o czterech oknach odbyć się miała wigilijna wieczerza, na którą przyjść mieli wszyscy ci, co nie prowadzili kuchni u siebie i co jednocześnie ciekawi byli powitać owych nowych przybywających z daleka, etapem, ziomków.

reklama

Na gospodarzy, mających przegotować wigilię, wybraliśmy p. Ksawerego Lineburga, z gubernii suwalskiej i p. Michała Falkowskiego, młodego obywatela powiatu dziśnieńskiego. Pan Hipolit Wesołowski, kuchmistrz z Warszawy, ofiarował się na usługi rodaków, na gospodynię wybrano pannę Świętorzecką Józefę i ta miała dokonać wielkiego obowiązku religijno-narodowej pamiątki przełamania z wszystkimi tradycyjnego opłatka.

Po pracowitem urządzeniu wszystkiego i załatwieniu składowem sprawunków, doczekaliśmy nareszcie dnia wigilii Bożego Narodzenia. Dzień był tak mroźny, że do samego prawie południa mgła trzymała miasteczko jak w powiciu – niemniej jednak wygnańcy nasi chodzili po ulicach, gdy nadszedł etap, z ludźmi w więziennych ubraniach, na prostych furmankach. Byli tam starcy, kobiety, dziewczęta, młodzież, dzieci, wszystko to pod eskortą oficera i żołnierzy, z tobołkami zwaliło się do kolonii, rozlokowując się na podłodze w ubocznych pokojach i rozgrzewając się herbatą w oczekiwaniu wigilijnego posiłku.

Z nastaniem pierwszej gwiazdy zdążać zaczęli wszyscy do kolonii. Stołów w sali ustawiono trzy, w innych pokojach ustawiono je także w miarę możności. Ścisk co chwila stawał się większy. Z miasta przybyli księża wygnańcy. Najstarszym wiekiem i znaczeniem Bernardyn, ks. prowincyał Zefiryn Zarębski, z księdzem Gwardyanem Maryanem Mysińskim przybyli najpierwsi, za nimi wszedł ks. kanonik Michał Nowodworski, późniejszy biskup płocki, dalej księża Tadeusz Godlewski, Tomaszewski, Józef Czarnecki, Edmund i Piotr Macyńscy. Był już i stary p. Jerzy Brynk, po powrocie z ciężkich robót z Nerczyńska za sprawę Szymona Konarskiego, budzący ogólne uszanowanie swą sędziwą postacią. Przy nim widniała zgnębiona cierpieniem twarz Michała Kołłba, któremu rozstrzelano w kraju syna oficera.

reklama

Pięćdziesiąt wigilijnych wieczorów minęło od owej pamiętnej czerdyńskiej uczty, a jednak ani jedna odtąd nie przeszła bez tego, by się w umyśle i sercu mojem nie uprzytomniło to wszystko, co czuło się i przeżyło w ten pamiętny wieczór. Wybladłe twarze nowoprzybyłych, znękane podróżą i wspomnieniem, zapisały się na zawsze w umyśle moim. Jedliśmy niby podawane potrawy, ale byliśmy wpatrzeni w twarze i usta opowiadających. Matki, które wywiozły z kraju po kilkoro dzieci, dziś zalane łzami opowiadały, jak przywoziły po dwa trupy od razu na nocleg do stepu. Szlochały, opowiadając tortury serc macierzyńskich na widok konających na wozach dzieci swoich, a niejedna w rozpaczy opłakiwała utracone wszystkie swoje maleństwa. Był to jeden ciąg opisów, który by i kamienne wzruszył serca! Towarzystwo przybyłe składało się przeważnie z zagrodowej szlachty. Byli tam mieszkańcy spalonego z kretesem zaścianka żmudzkiego Leplany, była szlachta z Pieniaszek. gub. grodzieńskiej prużańskiego powiatu, przeważną jednak cześć stanowiła szlachta powiatu rohaczewskiego, z gub. mohylewskiej. Były tam rody Kontowtów, Antosewiczów, Butkiewiczów, Żółtków, Boryczewskich, Cebrzyńskich, Grochowskich itp., a wszyscy opowiadali przebyte męczarnie.

Popalono im domy, zabudowania i dobytek, wyprowadzono ich poza rodzinną okolicę, gdzie kazano przypatrywać się dziełu zniszczenia. Osady Pieniaszki palił wojenny naczelnik Kremer, stawiając mieszkańcom za całą winę współczucie ich dla powstańców. Całemi zaściankami przewieziono szlachtę do gub. samarskiej, gdzie w kilka tygodni po przybyciu zjawił się u nich „wysoki dygnitarz” z Petersburga, mający dokonać podzielenia ich ziemi. Urzędnik ten zebrał wszystkich zesłańców i przeczytał im papier, z którego szlachta dowiedziała się, że mają im dać ziemię w guberni samarskiej, „na wodworenje” (osadzenie na ziemi). Z tego wszystkiego zrozumiała szlachta tylko tyle, że osiedlając się na nowem miejscu, stać się miała nowymi „dworjanami”! Tego było zanadto! Oświadczyli też z całą stanowczością, że są starą szlachtą ί nikt Im odziedziczonych praw odebrać nie może, tak jak nikt ich nie zmusi do brania ziemi. „Oddajcie ją komu chcecie, ale nie nam, których ojcowie zdobywali szlacheckie klejnoty, przelewając krew w obronie polskiej naszej ojczyzny”.

reklama
Na zesłanie w Sybir, obraz Witolda Pruszkowskiego

Urzędnik wysłuchał odpowiedzi i z niczem odjechał. Zdał sprawę przebiegu „wodworenja” litewskiemu wielkorządcy Murawjewowi i ten, za „zuchwalstwo”, rozkazał szlachtę wywieźć etapami do gubernii orenburskiej i permskiej. Przy tych opowiadaniach zapał i energia rozjaśniały twarze biednych męczenników. Czuli się zwycięzcami i byli nimi naprawdę, bo dzięki temu oporowi, ukazem wierzbołowskim z 1867 roku, wrócili wszyscy do kraju, ocalając honor, heroldyę i swoją narodowość. Ziemi jednak swojej nie odzyskali nigdy – rozdano ją w nagrodę dobrze zasłużonym „diejatielom”.

Wracaliśmy do domów około północy. Dźwięczały nam w uszach opowiadania, brzmiały śpiewy szlachcianek, które po skończonej wigilii raczyły nas pieśniami. W zanadrzu niosłam kawałek opłatka z tej pamiętnej pierwszej wigilii wygnańczej. Przy zapalonej świecy rozejrzałem się w nim i zdziwienie moje było wielkie: z całego arkusza opłatka ocalało piękne, nienaruszone zniszczeniem serce, odciśnięte na opłatku. Pod wrażeniem wszystkich opowiadań, słyszanych tego wieczora, widok tego serca zdał mi się odpowiedzią na wszystko, co w umyśle moim się przekołatało w tej poważnej życia godzinie. Tak, było to jakby odbicie serca polskiego, tego wspaniałego, wielkiego serca, którego złamać ani czas, ani prześladowania, ani zadawane przez wroga katusze nic zdołają. Bo to jakby znak widomy, że serce prawdziwie miłującego ojczyznę Polaka przetrwa wszystko i zawsze wyjdzie z prób hartowne jak stal, wierne obowiązkom swoim do ostatniego swego tchnienia...

To serce na opłatku, schowane ze czcią, posiadam do dnia dzisiejszego – stanowi ono dla mnie jedną z moich najdroższych pamiątek.

Wygnanka.

Artykuł pierwotnie ukazał się w czasopiśmie Dziennik Chicagoski, v. 30, n. 301, 24 grudnia 1919, pod tytułem „W noc wigilijną na wygnaniu. (Wspomnienie z czasów Murawiewa)”.

POLECAMY

Kupuj świetne e-booki historyczne i wspieraj ulubiony portal!

Regularnie do sklepu Histmaga trafiają nowe, ciekawe e-booki. Dochód z ich sprzedaży wspiera działalność pierwszego polskiego portalu historycznego. Po to, by zawsze był ktoś, kto mówi, jak było!

Sprawdź dostępne tytuły pod adresem: https://sklep.histmag.org/

reklama
Komentarze
o autorze
Mat. pras.
Ten news powstał w oparciu o informację prasową lub inne materiały poddane opracowaniu redakcyjnemu.
Jakub Jagodziński
Redaktor portalu Histmag.org. Doktor nauk humanistycznych w zakresie archeologii. Mediewista, etnolog i antropolog kultury. Pracownik Działu Naukowego Muzeum Archeologiczno-Historycznego w Elblągu. Autor artykułów naukowych i monografii: „Goście, kupcy, osadnicy. Kontakty Słowian Zachodnich i Skandynawów w epoce wikingów”. Miłośnik podróżowania, odwiedził 40 państw na pięciu kontynentach.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone