Jacek Kowalski - „Sarmacja. Obalanie mitów. Podręcznik bojowy” - recenzja i ocena
Książka Jacka Kowalskiego żywo zainteresowała mnie już samym swoim tytułem – problematyką sarmacji interesuję się bowiem nie od wczoraj. Ale po lekturze moje wrażenie nie są jednoznaczne.
W założeniu książka jest próbą zweryfikowania obiegowych opinii na temat sarmacji. Jednak tutaj pojawia się już pierwszy zgrzyt. Kowalski, co wykazał w innych swoich książkach, potrafi rewelacyjnie niuansować sam termin „sarmacji” wskazując na jego różne konotacje i niejasności zawierające się w samym terminie. Tymczasem Sarmacja obalenie mitów sam termin traktuje niezwykle swobodnie. Prowadzi to do sytuacji w której co kilka chwil łapiemy się na tym, że nie do końca wiemy o czym na dobrą sprawę czytamy.
Książkę podzielono na cztery części w której autor zmierzył się łącznie z pięćdziesięcioma mitami. Dużo? Dużo. Książka liczy wszak ledwie czterysta stron. To zaś prowadzi do prostej konstatacji, że na każdy mit przypada – nie mniej ni więcej – około osiem stron wyjaśnienia. Wliczając zdjęcia i cytaty, nagle okazuje się, że każdy z mitów jest taktowany bardzo powierzchownie. Szkoda.
Tutaj napotykamy na kolejny problem dotyczący przywoływanych przez Kowalskiego mitów (czy też jak określił to sam autor [zabobonów antysarmackich]). O ile bowiem w części wypadków są one znane z literatury, o tyle inne wydają się – delikatnie mówiąc – nieco wydumane.
Na przykład „Zabobon Antysarmacki 24”, głosi że Sarmaci modlili się zamiast się bić i dlatego upadła Rzeczpospolita. Autor konstruując zabobon powołuje się na anonimową wypowiedź podczas „pewnej sesji naukowej”. Ja osobiście nie spotkałem się z taką opinią. A wręcz przeciwnie – w moim przekonaniu obecnie przesadnie gloryfikuje się militarną działalność sarmacką. Nie przeczę, że taka wypowiedź padła, ale czy naprawdę urasta ona do rangi antysarmackiego zabobonu? Wydaje się, że aby coś zyskało sobie takie miano powinno przecież być powszechne, jak choćby opinia o obronie Jasnej Góry, stosunku do chłopów czy warcholstwa sejmików.
W części wypadków Kowalski przywołuje mity i nie wyjaśnia kto je głosi. W efekcie czytelnik odnosi wrażenie, że autor niejako uprzedzająco stworzył je sam (koniec końców podtytuł książki brzmi podręcznik bojowy, a to pociąga za sobą myślenie taktyczne). Taki zabieg bywa niekiedy bardzo irytujący i niebezpieczny. A nade wszystko, mało uczciwy, bo pachnie przyprawianiem gęby adwersarzom.
Kowalski zajmuje się też jednak poważnymi mitami, jak na przykład polemiką z teorią fantomowego ciała króla Jana Sowy. Niestety, z dosyć obszerną i zniuansowaną pracą autor mierzy się na raptem sześciu stronach, zamiast poświęcić temu więcej miejsca. Wypada żałować, że autor wolał pójść na ilość, zamiast na jakość.
Problem pojawia się nie tylko w samym wyborze mitów, ale i w argumentacji. Tu powraca kwestia niejasności terminu sarmatyzm. Zarzut który dotyczy zagadnień ogólnych, na przykład przebiegu sejmików. Oto autor wskazuje na fakt, że mit ten zrodził się na podstawie prac Norblina pochodzących z wieku XVIII i nie może odnosić się do czasów wcześniejszych. Oczywiście patrzymy na sejmiki przez krzywe zwierciadło, ale to nie znaczy, że nie było i wcześniej krwawych sejmików. Chociażby w 1623 roku Szadku na sejmiku padło trupem kilku szlachciców. A jak pogrzebać w historii to i nie mało kościołów musiał być na nowo konsekrowanych po wizytach panów braci.
Kowalski dosyć swobodnie używa terminu sarmatyzm, raz pisze o wieku XVI raz o XVIII (zaniemienie najmniej jest w książce wieku XVII). Nie sztuką jest wskazanie, że nie zawsze szlachta zachowywała się równomiernie (i na tym przecież dramat Rzeczypospolitej polegał, że zapomnieli synowie nauk ojców).
Szczerze mówiąc, nim zajrzałem do książki spodziewałem się opracowania znacznie bardziej systematycznego i wyczerpującego. Tymczasem dostałem do rąk dzieło powierzchowne, które raczej jest skierowane do czytelnika albo już przekonanego, albo takiego który dopiero zaczyna przygodę ze sporami o historię Polski.
Po pewnym czasie lektury rzuca się w oczy jeszcze jedna wada pozycji. Otóż Kowalski przywołuje kilkunastu autorów należących do sarmackiego „mainstreamu”. Kochowski, Kochanowski, Orzechowski, niekiedy Frycz, Chmielowski – wszystko to są podstawowe nazwiska, brakowało mi w większej liczbie autorów mniej znanych (szczególnie tych z wieku XVII).
Oczywiście nie jest tak, że książka Kowalskiego jest zła i należałoby ją skreślić. Wręcz przeciwnie, wypisane przeze mnie mankamenty nie powodują znaczącego obniżenia oceny, ponieważ trzeba wziąć poprawkę na cel publikacji. Sarmacja obalenie mitów jest bowiem żartobliwą i z założenia lekką pozycją. Skierowana jest przede wszystkim do ludzi zaintrygowanych historią, którzy na podstawowym poziomie chcą zweryfikować część obiegowych prawd i półprawd o dawnych czasach. Dla historyków będzie to zbyt mało, chociaż pewnie są i tacy, którzy w zakamarkach książki znajdą coś dla siebie.
Na koniec trzeba podkreślić, że pozycja została wydana bardzo starannie. Całość tekstu okraszono soczystą dawką ilustracji, co tylko zwiększa przyjemność lektury. Zachęcam do tego, by samemu sięgnąć po nową książkę Jacka Kowalskiego!