Jacek Komuda – „Sztuka wojenna Kozaków zaporoskich” – recenzja i ocena
Jacek Komuda – „Sztuka wojenna Kozaków zaporoskich” – recenzja i ocena
A przynajmniej próbuje. Komuda włożył sporo wysiłek, by przeprowadzić kwerendy archiwalne, prześledzić najnowsze opracowania w temacie. Nie obawia się zaprzeczać, czasem nawet dość ostro i kategorycznie, uznanym autorytetom w sprawie wojskowości staropolskiej.
Okres wybrany przez Komudę jest nieprzypadkowy i celnie ujęty – zaczyna się od pierwszego powstania uznanego za „kozackie”, które wywołał z powodu prywatnego zatargu z książętami Ostrogskimi niejaki Krzysztof Kosiński, zubożały szlachcic szukający sławy na Ukrainie. Przypadek…? Ten punkt wyjścia pozwala autorowi na analizę wojskowości kozackiej na podstawie zachowanych materiałów.
Nie robi tego na podstawie kampanii. Zamiast tego spokojnie analizuje poszczególne komponenty wojsk Zaporożców. Zaczyna od piechoty, jej organizacji, uzbrojenia, sposobów walki. Stara się „rozgryźć” każdą kwestię, sporo miejsca poświęca najbardziej charakterystycznemu sprzętowi kozackiemu czyli osławionym taborom. Po wyczerpaniu tematu, zabiera się za kawalerię, artylerię, by następnie skupić się na walkach oblężniczych. Brakuje tu szerszego spojrzenia na kozackie czajki i wyprawy morskie tych czarnomorskich piratów – ale nie kłóci się to z meritum książki.
Od początku swojej pracy Komuda zmaga się nie tyle z brakiem źródeł (choć tych też nie ma zbyt wielu do dyspozycji), co z ich sprzecznością, a czasem swoistą „bezsensownością”. Nie składa jednak broni, stara się przedstawić pewien obraz. Dochodzi do słusznego wniosku, że wojskowość kozacka nie rozwijała się w próżni. Kozacy służyli na magnackich milicjach, brali udział w wojnach Rzeczpospolitej. Nie tylko, „czegoś” się tam nauczyli, lecz także podpatrzyli i zaadaptowali. Np. walka w taborze to wymysł czeski (husycki) przeszczepiony na grunt polski, więc i Kozacy mieli z nim styczność. Nie oni tę formę walki wymyślili, ale z pewnością udoskonalili. Metodą prób i błędów.
W tych wszystkich analizach pomaga Komudzie jego szeroka wiedza o epoce jak i o wojskowości staropolskiej. Trzeba przyznać – co zresztą robi on sam wielokrotnie na kartach swojej książki – że wiele jego teorii i hipotez ma nie tyle potwierdzenie źródłowe, co ma mocne strony dzięki drodze dedukcji jak i analogii to podobnych formacji, o których wiemy więcej (np. piechota polsko-węgierska). Nie jest to „ostateczna ostateczność”, tutaj autor wykazuje się pewną pokorą. Nie przesądza, że „tak musiało być” raczej pokazuje, że „tak mogło być” – a robi to tak przekonująco, że nie sposób pomyśleć, że „tak rzeczywiście mogło być i chyba nawet było”.
W swoich analizach Komuda odwołuje się do znanych opisów bitew i wojen z udziałem Kozaków. Przy czym dopiera to tematu konkretne epizody. Czasem sugeruje się bardziej znanymi starciami z epoki powstania Chmielnickiego (zwłaszcza w kontekście sztuki oblężniczej). Dochodzi do słusznego wniosku, że sukcesy kozackie nie wzięły się znikąd, mają swoje źródło we wcześniejszych doświadczeniach Niewątpliwie wzmacnia to jego przemyślenia, aczkolwiek i on sam jest nieustannie ostrożny w kategoryzowaniu. Pamiętajmy, że opisuje on wcześniejsze lata, a nie te dobrze znane z Ogniem i Mieczem.
Wielką zaletą książki jest niewątpliwie materiał ikonograficzny, a zwłaszcza zdjęcia z muzeów (w tym tego na odtworzonej Siczy). Ciekawi mnie, czy to są zdjęcia autora czy ogólnodostępne.
Tak więc mamy przed sobą nie tyle kolejną historię Kozaków zaporoskich co raczej ich udział w rozwój wojskowości. I to z ich najwcześniejszych czasów. Autor z pewnością udowodnił, że Kozacy nie działali w próżni, na pewno swój wkład do wojskowości wnieśli. Brakowało mi jednak wniosków ogólnych takiej „kropki nad i”. Ale Jacek Komuda zmierzył się z trudnym tematem, nieco tajemniczym i zamglonym – tak więc zasiądźmy do lektury.