Jacek Komuda – „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 1 i 2” – recenzja i ocena
Jacek Komuda – „Samozwaniec. Polacy na Kremlu. Tom 1 i 2” – recenzja i ocena
Pierwszy i drugi tom „Samozwańca” Jacka Komudy ukazały się odpowiednio w 2009 i 2010 roku. Z miejsca zyskały niemałe grono czytelników, a zarazem miłośników. Od wydania tamtych publikacji minęło już kilkanaście lat. Ludzie z Fabryki Słów podjęli decyzję o ich wznowieniu. I jest to decyzja bardzo, ale to bardzo słuszna.
Poprzednie tomy były wydane w miękkich oprawach, tu mamy jakościowy postęp – recenzowana praca zyskała zintegrowaną oprawę. Doczekała się nowej, estetycznej szaty graficznej. Połączenie dwóch pierwszych tomów w jeden również zasługuje na pochwałę – tak wydana publikacja nie tylko lepiej prezentuje się na półce, ale również jest po prostu zabiegiem uczciwym wobec czytelników. Wydawca nie naciąga w ten sposób swoich odbiorców na kupno każdej części z osobna. Zwłaszcza, że ukazało się ich już pięć.
No właśnie, miłośników twórczości Komudy nie trzeba przekonywać co do wartości jego książek. To twarda, mięsista historia, czasami brudna. Ale i czasy, o których opowiada, nie są materiałem do snucia romansów osadzonych na magnackich dworach. „Samozwaniec” doczekał się już licznych recenzji, więc najuczciwiej będzie, jeśli nie będę wyważać otwartych drzwi.
Gdy myślimy o połączeniu opowieści burzliwym wieku XVII i literatury przygodowej, od razu mamy przed oczami barwny świat namalowany przez Henryka Sienkiewicza. Od autorów tego typu powieści oczekujemy więc nowych Zagłobów, Wołodyjowskich i Kmiciców. Tak silnie nasz wielki noblista wpłynął na postrzeganie przez nas stulecia wojen. Sienkiewicz był (ba, jest!) jedyny w swoim rodzaju i takie porównania nie mają większego sensu. Każde pióro jest inne.
A pióro Komudy? Jest ostrzejsze. Bardziej mroczne. Jego bohaterowie nie są może tak plastyczni, ale... No właśnie, są bardziej realistyczni. Jacek Dydyński, główny bohater cyklu, jest twardzielem, człowiekiem swoich czasów. Jest też człowiekiem skrojonym na swoje czasy. Trzeba rąbać szablą, rąbie z pasją. To postać autentyczna, którą pisarz wykorzystał do ukazania brutalnej epoki. Wiemy też, że ten awanturnik zginął w obronie kraju. W czasach, w których zaczyna się „Trylogia” Sienkiewicza. To piękna klamra w naszej literaturze.
Bo przecież siedemnaste stulecie zaczyna się pierwszą dymitriadą, w 1604 roku. Ambicje potężnej wówczas Rzeczypospolitej nie pozwalały zajmować się wyłącznie sprawami wewnętrznymi, ale kazały jej przeć na wschód. I choć nadzieje związane z polityką wschodnią były ogromne, trudno potraktować tę historię jako temat do stworzenia powieści ku pokrzepieniu serc. Nie, Komuda nie pisze w tym celu.
Nie będzie więc błyskotliwych forteli, nie będzie towarzyszy gotowych oddać życie w imię sprawy jednego, nie będzie moralitetu o wierności i honorze. Będzie realizm. A to wszystko podlane wielkim znawstwem epoki, sztuki wojennej i meandrów ówczesnej polityki. Może dzięki temu jest to opowieść tak bardzo prawdziwa.
Ostatnie kilkanaście miesięcy zdecydowanie zmieniły myślenie o Rosji. Dobrze jest więc w towarzystwie Jacka Komudy przypomnieć sobie o tym, że kilka wieków temu Polska nie tylko broniła się przed najazdami ze wschodu, ale również była o krok od podporządkowania sobie olbrzymiej Rosji. Wiemy doskonale, jak potoczyły się losy Samozwańca, a mimo to z wypiekami na twarzy czytamy powieść rozgrywającą się w czasach dymitriad. Jeżeli ktoś przegapił tę powieść Komudy, winien koniecznie nadrobić zaległości. A wkrótce w księgarniach tom trzeci i czwarty. Zachęcam do lektury!