J. Willink, L. Babin - „Ekstremalne przywództwo. Elitarne taktyki Navy SEALs w zarządzaniu” - recenzja i ocena
Pisanie recenzji książki o rozwoju osobistym jest niełatwe. Rzecz dotyczy wszak ograniczeń i wyzwań tkwiących we wnętrzu każdego człowieka, a to najgłębiej skrywane tajemnice każdego z nas. Niemniej, łatwiej jest się do nich przyznać i je przekraczać, gdy znajdziemy odpowiednią, właściwą dla siebie narrację.
Ta książka mówi o rozwoju osobistym językiem wojskowych. Książkę napisało dwóch dowódców oddziałów specjalnych US Navy „Sea, Air and Land”, czyli popularnie zwanych sealsów (fok). Niestety, okazuje się bublem z bardzo prozaicznego powodu – dramatycznie niskiego poziomu tłumaczenia, co wprost uniemożliwia komfortowe zapoznanie się z treścią.
„Ekstremalne przywództwo” – prawdy o liderach
Rozwój osobisty sprowadza się do kilku reguł, które każdy dorosły zasadniczo powinien znać i stosować. Ale tak nie jest i stąd właśnie mówimy o rozwoju. „Ekstremalne przywództwo” odwołuje się do tych zasad, w każdym rozdziale podpierając je przykładami militarnymi i biznesowymi. Jej struktura jest przejrzysta. Pozycja podzielona jest na 3 części. Pierwsza jest kluczowa, omawiając podstawowe zasady, w tym najważniejszą z nich, czyli całkowitą odpowiedzialność lidera za zespół, za wszystko co wpływa na jego zadania. Obok tego, uznanie że nie ma złych zespołów tylko źli liderzy, wiara lidera w misję (odcięcie się od bieżących zadań i spojrzenie z poziomu strategicznego) oraz umiejętność trzymania w ryzach ego i kultywowanie pokory.
Część druga, „prawa walki”, opisuje zasady, jakimi kierują się sealsi w boju i jak mogą one zostać zastosowane w biznesie. Są nimi: 1) osłaniaj i przemieszczaj się; 2) prostota; 3) priorytytetyzuj i wykonuj; 4) zdecentralizowane dowodzenie. Część trzecia dotyczy wyzwań, które stoją przed liderami oraz sposobów radzenia sobie z nimi. Są to 1) plan (cel, zasoby, misja etc); 2) wychodzenie z inicjatywą i komunikacją do przełożonych zwane przez autorów dowodzeniem w górę łańcucha dowodzenia; 3) podejmowanie decyzji, nawet kiedy brakuje pełnych danych oraz 4) samodyscyplina.
W ostatnim rozdziale poświęconym dyscyplinie jest arcyciekawy fragment o tzw. dychotomii przywództwa, czyli balansowaniu na cienkiej linii pomiędzy różnymi aspektami. Cechy lidera pokrywają się więc do dużego stopnia z człowiekiem świadomym siebie. Zdaniem autorów „dobry lider musi być: pewny siebie, ale nie pyszałkowaty; odważny, ale nie lekkomyślny (…); pokorny, ale nie pasywny; agresywny, ale nie nadgorliwy (...)” (s. 286). Ciężko zatem nie zgodzić się z ich konkluzją, że „przywództwo jest proste, ale nie łatwe” (s. 294).
„Ekstremalne przywództwo” – słabość tłumaczenia
Niestety, najsłabszym punktem jest tłumaczenie, które praktycznie odbiera jakąkolwiek przyjemność z czytania. Książka została wydrukowana przy pomocy słownictwa języka polskiego, ale z językiem polskim ma mało wspólnego. Ciężko uwierzyć, że pracował nad nią ktoś jeszcze poza tłumaczem – chociaż w informacjach znajdziemy informację o rzekomym wkładzie korektora i edytora. Poziom języka przypomina bowiem nieledwie ten stosowany w gimnazjach, tak jakby treść została wypuszczona z Google Translator, z niewielkimi jedynie zmianami. Kolejne akapity mojej recenzji są poświęcone uzasadnieniu tak surowej oceny. Posłużę się przykładami, występującym na praktycznie każdej stronie książki.
Rzecz przedwstępna – tłumaczenie tytułu, który po angielsku brzmi „extreme ownership”. Co prawda na okładce znajdujemy „ekstremalne przywództwo”, które chociaż nie dosłowne, to dość dobrze oddaje naturę książki. Tymczasem w treści o wiele częściej pojawia się absurdalne tłumaczenie - „ekstremalne zawłaszczanie” – w odniesieniu do wcześniej wspomnianej całkowitej odpowiedzialności lidera. Zawłaszczanie? Czego? Czy to słowo jest w języku polskim stosowane do opisywania relacji międzyludzkich? I kiedy ostatni raz, drogi czytelniku recenzji, słyszałeś to słowo?
Rzecz pierwsza – tłumaczenie rzeczowników. Książka pełna jest tak egzotycznych zwrotów, jak „taktyczne unikanie bratobójstwa” (s. 45) czy „likwidowanie redundancji” (w firmie-MH, s. 48). Jak się dowiadujemy, odprawy przygotowywali „geniusze taktyczni” (s. 224) a jeden z żołnierzy „dowodził z dyskretną siłą” (s. 110). Teren też był bardzo specyficzny bowiem miasto Ar-Ramadi, gdzie odbywały się opisywane operacje, było pełne „przepalonych kup metalu” (s. 104) a jeden z budynków, w których operowali autorzy „był zdezelowany” (s. 241). Przez strony także nonstop przewijają się „kluczowi liderzy”, zarówno oddziałów wojskowych, jak i omawianych firm. Tyle tylko, że w języku polskim kluczowy lider jest jeden, a nie wielu. Takie nietrafione i częste tłumaczenia przerywały mi tok przyswajania książki.
Rzecz druga – struktury językowe. Przyjrzyjmy się zdaniu „wystrzeliliśmy tysiące nabojów z naszego szerokiego arsenału, aż osiągnęliśmy wysoki poziom celności w działaniu pod presją” (s. 82). Słowa owszem, polskie, ale czy język? Szeroki arsenał – ale czego? Działanie pod presją – ale czego?
Niestety, cała książka jest pełna podobnych fraz, jakby żywcem skopiowanych z narzędzia firmy Google. Teoretycznie poprawnych, ale jednak wywołujących poczucie niemal niestrawnej „sztuczności języka”. Autorzy piszą, że w pojedynkach snajperskich „preferowaliśmy mniej sprawiedliwy spektakl” (s. 188) i na własne oczy widzieli „przemoc na polu bitwy i niesamowity heroizm żołnierzy i marines” (s. 107). Kolejny przykład? Jedno z posunięć, jakie planowała CEO jednej z firm, którym doradzali autorzy „może zmniejszyć naszą kadrę sprzedażową, ale na dłuższą metę zwiększy naszą pojemność” (s. 98). Przekładanie struktur językowych jeden do jednego z angielskiego na polski powodowały, że nad znaczeniem każdego zdania musiałem się zastanawiać. Jak dowiadujemy się z książki „Przywódcy muszą znać swoje ograniczenia i wiedzieć, w jakim tempie działać, żeby utrzymać solidną jakość wykonania przez cały czas” (s. 284). Tempo pracy nad tą pozycją było jak widać zbyt szybkie by zapewnić wysoką właśnie – nie solidną – jakość.
Rzecz trzecia – tłumaczenie słownictwa fachowego. Z jednej strony tłumacz przekłada stopnie stosowane w jednostce SEAL na polskie czy gdzieniegdzie wstawia wyjaśniające przypisy. Z drugiej strony, w treści jest wiele zaskakujących tłumaczeń. Na przykład dowiadujemy się o oddziałach niszczenia podwodnego (s. 59) – co brzmi trochę bez sensu, prawda? Owszem, gdyż tłumacz bezpośrednio przełożył nazwę „Underwater Demolition Team”, prekursorów SEAL. Inny przykład? Autor książki składał przysięgi, że w czasie walk stosował się do zasad zawiązywania walki (s. 250). Czy ktoś słyszał o takich zasadach? Zapewne nie. Tymczasem jest to kolejne pozbawione kontekstu tłumaczenie, tym razem pojęcia „rules of engagement” czyli zasad użycia siły w trakcie interwencji sił na obcym terenie. Może jeszcze jeden? „Działo Bradleya kalibru 25 mm” (s. 192). Zestawmy to jeszcze raz - „działo” i „25 mm”. Bez komentarza. I na koniec ciekawostka – otóż w Iraku sealsi korzystali z „broni taśmowych” (s. 108). Czym one są, pozostaje dla mnie nieodgadnioną tajemnicą.
Rzecz czwarta – stylistyka. Bez wątpienia amerykańscy autorzy nadali jej styl popularny. Trudno jednak określić jak bardzo i do jakiego stopnia został on przez polski zespół odwzorowany. Oto cytat: „Ostra jazda! – krzyknął podekscytowany [jeden z sealsów-MH] – W tym budynku chowa się kilku mujów i dają niezły pokaz”. (…) Było jasne, że uważał tych mujów za hardkorów” (s. 36). W innej sytuacji autorzy uśmiechnęli się, kiedy wzięli udział w solidnej ulicznej strzelaninie i spuścili łomot wrogowi – dzięki temu czuli się w gazie (s. 133). Całości dopełnia wręcz symboliczne „skomplikowane gówno” (s. 223). Cały czas zastanawiam się: dla kogo jest przeznaczona ta książka?
*
Nieco pompatyczny język amerykańskich autorów (sformułowania typu „nasi bracia, którzy dzielnie przelewali krew”), dramatyczne tłumaczenie nieuwzględniające kontekstu języka polskiego i niezdecydowanie co do stylu – tworzą trudną do przełknięcia mieszankę. Jej lektura przypomina konsumpcję niedogotowanych ziemniaków. W teorii można się najeść, ale w praktyce: ani to pożywne, ani przyjemne.