J. E. Kaufmann, R. M. Jurga – „Twierdza Europa. Europejskie fortyfikacje II wojny światowej” – recenzja i ocena
Każda wyprawa musi zacząć się od wyboru miejsca czy choćby rejonu, w który chcemy wyjechać. W podjęciu decyzji mogą pomóc książki takie jak „Twierdza Europa”, zawierające informacje o obiektach rozsianych po dużym obszarze. Warto jednak pamiętać o tym, że nawet najbardziej zachęcająca praca może zawierać pewne nieścisłości.
Od okładki do okładki
„Twierdza” liczy sobie 640 stron, z czego sam tekst właściwy zajmuje 574 z nich. Cała książka jest bardzo bogato ilustrowana przekrojami schronów, planami rejonów umocnionych i tabelami przedstawiającymi stan uzbrojenia różnych obiektów z piętnastu krajów (w tym także obecnie nieistniejących) i obszarów geograficznych (Skandynawia, Bałkany). Znajdują sie tu też liczne zdjęcia niewielkiego formatu i różnej jakości, od robionych z myślą o publikacji po fotografie z wycieczek. Wszystkie ilustracje zamieszczono na numerowanych stronach. Jest to drugie wydanie tej pozycji, pierwsze to publikacja Bellony z 2002 roku. Według stopki, mamy do czynienia z wydaniem poprawionym, jednak wyrywkowe porównanie tekstu obydwu wydań przeczy temu twierdzeniu. Układ treści jest identyczny nie tylko pod względem ułożenia rozdziałów i bibliografii, ale nawet uwag konsultanta merytorycznego. Jedyne zmiany, jakie dało się zauważyć, to obrócenie o 90 stopni niektórych szkiców i niewielkie modyfikacje ich ułożenia na stronie. Bo trudno, żeby zapis „wydanie II poprawione” uzasadniała zamiana „wprawdzie” na „chociaż” czy „druga” na rzymską „II”.
Twierdza Europa?
Pierwszą rzeczą, na którą pada wzrok czytelnika, jest tytuł. W tym wypadku wydaje się on lekko niedopasowany. Festung Europa to termin ściśle związany z III Rzeszą. Niemcy usiłowali stworzyć system obronny mający zabezpieczać ich granice niczym wały rzymskich cesarzy. Umocnienia rozproszone na terytorium III Rzeszy i krajów okupowanych miały jeden wspólny cel – bronić granic wpływów imperium Hitlera. Opisane przez Kaufmana i Jurgę pozycje nigdy nie tworzyły jednolitego systemu, nie broniły jakiegoś imperium ani nawet większego spójnego obszaru. Europa za ich sprawą nigdy nie miała stać się „twierdzą”. Dlatego też tytuł ten wypada uznać za niezbyt szczęśliwie dobrany.
Na tylnej części obwoluty zamieszczono następujące twierdzenie: Unikatowa publikacja prezentująca europejskie fortyfikacje z czasów II wojny światowej – od Wału Atlantyckiego do Linii Mołotowa. Bliższy prawdzie jest jednak fragment wstępu: Książka ta (…) nie jest pomyślana jako techniczne, pogłębione studium, poświęcone architekturze wojskowej, ale raczej jako zarys tematu, informator dla historyków zawodowych i amatorów. Można by dodać – zarys bardzo wybiórczy. Nie sposób w tak niewielkiej pracy opisać choćby najważniejsze umocnienia w Europie. Autorzy zresztą takiej próby nie podejmują, np. na siedem głównych typów brytyjskich schronów bojowych wznoszonych na terytorium Wielkiej Brytanii w książce wspomniano zaledwie dwa, a całość fortyfikacji zbudowanych przed wybuchem II wojny światowej na terytorium Rzeczypospolitej omówiono zaledwie na siedemnastu stronach tekstu i dziesięciu kartach wypełnionych ilustracjami. Szkoda też, że autorzy nie zdecydowali się wzbogacić swej pracy o choćby nowe zdjęcia uzyskane w ciągu jedenastu lat, które upłynęły od pierwszego wydania.
Skazy na betonie
Niestety, obydwa wydania zawierają pewne błędy i nieścisłości. O ile w pierwszym wydaniu można by je usprawiedliwić omsknięciem się palca czy ferworem pisarskim, to bezrefleksyjne przepisanie ich do „poprawionego” wydania zasługuje co najmniej na uniesienie brwi. W obu wydaniach autorzy rzucają na francuskie umocnienia w 1940 roku armaty przeciwpancerne 88 mm. O ile Niemcy dysponowali armatami przeciwlotniczymi tego kalibru, to PAK 43 pojawił się o wiele później. Nigdy za to nie istniały niemieckie działa czołgowe kalibru 55 mm, niemiecka piechota nie wykorzystywała w 1941 roku moździerzy 60 mm, a w czechosłowackich schronach nie umieszczano brytyjskich rkm Bren. W obronie Węgierskiej Górki brał udział Żywiecki Batalion Obrony Narodowej, a nie Żywiecki Batalion Gwardii Narodowej, a Polacy na Westerplatte nie odpowiedzieli na ostrzał ze Schleswiga-Holsteina ogniem z dwóch armat 37 mm, jednej kalibru 75 mm i broni strzeleckiej. Trudno też zgodzić się ze stwierdzeniem o siedmiu dniach zaciętych walk czy zestrzeleniem 46 samolotów przez obronę Helu. 22. Infanterie-Division (Luftlande) nie była jednostką powietrznodesantową ani w 2002 roku, ani jedenaście lat później. Od października 1939 roku była to jednostka przystosowana do transportu na pokładzie samolotów Ju-52. Jej zadaniem było szybkie wsparcie jednostek powietrznodesantowych dzięki możliwości przerzucenia całej dywizji maszynami transportowymi na zajęte przez Fallschrimjäger lotniska. Szturm na lądowisko przeprowadzali spadochroniarze, 22 Dywizja wchodziła do akcji dopiero po ich zdobyciu. Była to więc tylko (i „aż”) jednostka dostosowana do transportu drogą powietrzną. W omawianej pracy znajduje się również wiele uwag konsultanta merytorycznego pierwszego wydania, Jarosława Chorzępy. Konsultantem drugiego wydania jest sam pan Robert M. Jurga. Nie jestem specjalistą w dziedzinie wydawniczej, jednak wydaje mi się, że komentarze do pierwszego wydania można by z powodzeniem uwzględnić w budowie tekstu tak, by całość wyglądała o wiele bardziej zwarto i pozbawiała czytelnika konieczności skakania wzrokiem po stronie.
Na osobne kilka słów uwagi, których nie mogłem sobie odmówić ze względu na prowadzone przeze mnie badania na ten temat, zasługuje przedstawienie w pracy roli Home Guard. Omawiając planowaną inwazję na Wielką Brytanię, autorzy stwierdzają: Gdyby [Niemcy – dop. ŁM] byli w stanie wysłać jedną dywizję powietrznodesantową, należy wątpić, czy Home Guard zdołałaby ją powstrzymać; rok później na Krecie regularne jednostki wojskowe zadały ciężkie straty podobnemu desantowi, ale nie zdołały do zniszczyć. Panowie Kaufmann i Jurga mają tu całkowitą rację – oddziały HG nie mogły powstrzymać żadnej niemieckiej dywizji. Problem w tym, że nie było ich to zadaniem. Gwardziści mieli obserwować i spowalniać wroga, atakując go na lądowiskach i broniąc swych miejscowości, ale nikt nie liczył na to, że HG samodzielnie zatrzyma desant spadochronowy. Postrzeganie więc tej cechy HG jako jej słabości jest błędem.
Podsumowanie
„Twierdzę Europa” można polecić jako podręczne (acz nie do końca poręczne) kompendium w dziedzinie europejskich fortyfikacji, czyniąc jednak kilka zastrzeżeń. Po pierwsze, merytorycznie praca jest na poziomie stanu wiedzy z 2002 roku, a i wtedy książka ta była tylko ogólnikowym zbiorem danych o najważniejszych obiektach fortyfikacyjnych w Europie, zawierającym przy tym wymienione wyżej błędy. Po drugie, przyrost ilościowy (i jakościowy) literatury specjalistycznej, jak i działalność pasjonatów widoczna w internecie znacząco zredukowały zapotrzebowanie na tego typu publikacje ogólne. Dzisiejszy turysta, chcący udać się w podróż do interesującego go obiektu, może bez problemu uzyskać potrzebne informacje, wyszukując w sieci ciekawe relacje innych wędrowców czy namierzyć interesujące go książki wydane w kraju i za granicą, a nawet zamówić daną publikację bezpośrednio do domu. Wszystko to sprawia, że „Twierdza Europa” jest w 2013 roku znacznie mniej potrzebną publikacją niż jedenaście lat wcześniej, skierowaną zasadniczo do początkującego miłośnika tematyki umocnień wojskowych z II wojny światowej.
Redakcja i korekta: Agnieszka Kowalska