Izabela Mazanowska: Selbstschutz Westpreussen na Pomorzu Gdańskim odegrał kluczową rolę w eksterminacji jego mieszkańców w 1939 r.
Magdalena Mikrut-Majeranek: Jak wyglądały stosunki polsko-niemieckie na terenie Wielkopolski i Pomorza Gdańskiego w przededniu wybuchu II wojny światowej?
Izabela Mazanowska: Stosunki między Polakami i Niemcami zmieniały się na przestrzeni 20 lat istnienia II RP. Na terenach, o których mówimy, Niemcy z obywateli własnego państwa przekształcili się w mniejszość narodową. Powstanie III Rzeszy dawało nadzieję na realne wypełnienie się marzenia o powrocie ziem byłego zaboru pruskiego do dawnej ojczyzny. W II połowie lat trzydziestych zwiększyła się liczba antypolskich incydentów ze strony mniejszości niemieckiej, ale i antyniemieckiej ze strony Polaków. Jak wynika z raportów policyjnych, z powiatu sępoleńskiego w województwie pomorskim wszystkie niemieckie organizacje zawiesiły działalność. Straż graniczna i policja nasiliły inwigilację Niemców w całym pasie przygranicznym. Tzw. zwykli obywatele nabierali przekonania, że wojna z Polską jest koniecznością i „aktem sprawiedliwości dziejowej”. Aktywni politycznie przedstawiciele mniejszości niemieckiej uciekali do Gdańska, zaś ci, którzy nie zdołali tego uczynić, zostali aresztowani.
Publikacja „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbstschutz Westpreusen” wpisuje się w badania nad zbrodnią pomorską z 1939 roku. Wskazuje Pani, że we wrześniu 1939 r. na obszarze całego przedwojennego województwa pomorskiego Niemcy tworzyli liczne areszty, więzienia i obozy. Kto do nich trafiał i jak wyglądał mechanizm typowania przyszłych więźniów?
Jesienią 1939 r. powstałe wówczas więzienia, areszty i obozy miały związek z eksterminacją ludności cywilnej na okupowanych terenach. Wydarzenia określane terminem zbrodnia pomorska doprowadziły do zamordowania w okresie od września do grudnia 1939 r. ok. 30 tys. ludzi. Wśród nich byli przede wszystkim Polacy wywodzący się z różnych grup społecznych. Głównym kryterium zatrzymania było uznanie ich przez okupanta za wrogów państwa niemieckiego, bądź przedwojenna działalność na rzecz odradzającej się II RP, np. w Polskim Związku Zachodnim. Aby zostać uwięzionym i eksterminowanym często wystarczyła deklaracja dwóch świadków – volksdeutschy. Bezprawie czasu wojny i okupacji dało również możliwość rozwiązywania przedwojennych, sąsiedzkich konfliktów. Drugą grupą była ludność żydowska. Mniejszość żydowska na terenie przedwojennego województwa pomorskiego była nieliczna. Do końca 1939 r. Niemcy usunęli prawie całą społeczność żydowską z tego terenu. Wreszcie w kilku miejscach straceń zginęli też pacjenci szpitali psychiatrycznych.
Areszty, więzienia i obozy tworzono pośpiesznie, podobnie zresztą jak przebiegała cała akcja eksterminacyjna. Obozy miały prowizoryczny charakter. Na ich potrzeby wykorzystywano przedwojenne budynki użyteczności publicznej, jak szkoły, internaty itp., ale także majątki ziemskie należące przed wojną do polskich rodzin. Kadrę obozową tworzyli członkowie paramilitarnej formacji Selbstschutz Westpreussen, w skład której wchodzili członkowie miejscowej ludności niemieckiej.
Radzim to niewielka miejscowość w powiecie sępoleńskim, która była niemym świadkiem potwornej zbrodni. To kolejne zapominane miejsce kaźni. Dlaczego akurat w tym miejscu zdecydowano się na utworzenie obozu? Czy były ku temu jakieś racjonalne przesłanki?
Obozy Selbstschutzu miały ścisły związek z działalnością organizacji, której struktura była rozbudowana. Radzim leży na terenie powiatu sępoleńskiego wchodzącego w skład Inspektoratu IV Selbstschutzu, który obejmował oprócz sępoleńskiego powiaty tucholski i chojnicki. Każdy powiat miał swojego dowódcę, należącego do SS. Struktury Selbstschutzu działały w każdym miasteczku i wiosce. Najbliżej Radzimia znajduje się niewielkie miasteczko Kamień Krajeński, skąd wywodziła się obozowa kadra. Radzim wybrano zapewne dlatego, że znajdował się tam majątek ziemski rodziny Seydów. Wykorzystano więc zabudowania do przetrzymywania więźniów. Jest to także ustronne miejsce, a takie wybierano zazwyczaj na miejsce egzekucji.
W przejętym przez Niemców majątku polskiej rodziny Seydów utworzono obóz. Jak długo funkcjonował i jak wyglądała jego organizacja?
Ze względu na prowizoryczny charakter obozu oraz brak dokumentacji Selbstschutzu trudno wskazać dokładną datę jego utworzenia. Zapewne można by uznać za takową dzień, w którym do Radzimia przyprowadzono pierwszych więźniów. Według ustaleń zachodnioniemieckiego wymiaru sprawiedliwości obóz zaczął funkcjonować 10 września 1939 r. Przestał istnieć na początku grudnia 1939 r. Zachowały się relacje byłych więźniów obozu, z których wynika, że opuścili Radzim 9 grudnia. Poza tym około 15 września w pobliskim majątku Komierowo Niemcy również utworzyli obóz, jednak jego status trudno określić. Miał tymczasowy charakter. W literaturze przedmiotu spotyka się stwierdzenie, że był podobozem obozu w Radzimiu.
Kadrę obozową tworzyli członkowie Selbstschutzu z Kamienia i Sępólna w liczbie 15–20 osób. Komendantem obozu został Werner Erich Sorgatz, przedwojenny działacz Jungdeutsche Partei (Partii Młodoniemieckiej) w Kamieniu, z zawodu pracownik młyna. Jego nieoficjalnym zastępcą był Richard Kemnitz, członek JDP w Sępólnie, magazynier i furman. Nie każdy ze strażników obozu brał udział w egzekucjach. Z czasem wyodrębniła się grupa mężczyzn, którzy znęcali się nad więźniami i ich rozstrzeliwali.
Ciekawe są też dzieje Zygmunta Seydy, właściciela wspomnianego majątku, który doktoryzował się z prawa karnego na Uniwersytecie w Halle, działał w polskich organizacjach politycznych i naukowych, co więcej, przygotowywał antypruskie wiece i strajki, a w czasie I wojny światowej powołano go do armii niemieckiej. Czy może Pani przybliżyć tą postać?
Zygmunt Seyda i jego żona Stefania kupili majątek Radzim w 1923 r. Zygmunt Seyda pochodził z Poznania. Studiował prawo i ekonomię na uniwersytetach we Wrocławiu, Berlinie i Lipsku. Na Uniwersytecie w Halle otrzymał stopień doktora za pracę z dziedziny prawa karnego. W czasie studiów działał w polskich organizacjach politycznych i naukowych. Po studiach zamieszkał w Katowicach, gdzie otworzył kancelarię adwokacką. W dalszym ciągu działał społecznie i politycznie. Przygotowywał antypruskie wiece, prowadził działalność wydawniczą. Zasłynął jako obrońca w procesach politycznych. Był posłem sejmu pruskiego. W czasie I wojny światowej powołany do armii niemieckiej. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pracował jako wiceprezes Sądu Okręgowego w Lublinie. W 1919 r. został posłem do Sejmu Ustawodawczego. W tym samym roku jako pełnomocnik polskiego rządu podpisał Umowę o wycofywaniu wojsk z odstąpionych obszarów i oddaniu zarządu nad Pomorzem stronie polskiej. Brał udział w opracowywaniu konstytucji marcowej z 1921 r. Aktywnie działał w zakresie organizacji sądownictwa na terenie Wielkopolski i Pomorza. Po podziale Górnego Śląska wchodził w skład polskiej delegacji, która prowadziła pertraktacje z Niemcami. W 1922 r. ponownie został posłem i wicemarszałkiem sejmu. Zmarł 25 stycznia 1925 r.
Los żony Zygmunta Seydy Stefanii i ich syna Krzysztofa też był tragiczny.
Okoliczności śmierci właścicielki majątku i jej syna nie zostały wyjaśnione. Jeden ze świadków twierdził, że Seydową rozstrzelał Richard Kemnitz na terenie majątku. Zginęła z powodu przynależności do Polskiego Związku Zachodniego i działalności antyniemieckiej. Za ofiarę zbrodni w Radzimiu uznaje się też Krzysztofa Seydę, jednak okoliczności jego śmierci nie są znane.
W publikacji podkreśla Pani, że „Powstanie obozu w Radzimiu nieodłącznie wiąże się z utworzeniem na Pomorzu Gdańskim organizacji Selbstschutz Westpreussen”. Czym była wspomniana organizacja, kiedy powstała i kto wstępował w jej szeregi?
Na początku września 1939 r. samorzutnie tworzyły się paramilitarne jednostki, do których zgłaszali się Niemcy mieszkający na zajmowanym przez Wehrmacht terytorium. Potencjał miejscowych Niemców wykorzystały władze III Rzeszy w realizacji planu eksterminacji polskiej ludności. W założeniu lokalne organizacje ludności niemieckiej miały zajmować się ochroną mienia i ludności do czasu ustanowienia niemieckiej administracji. Nierzadko kierownictwo spontanicznie przejęli członkowie JDP. W drugim tygodniu wojny na szczeblu władz centralnych III Rzeszy zapadły decyzje o powołaniu Selbstschutzu.
Tworzenie organizacji powierzono sztabom SS działającym przy okręgach wojskowych w porozumieniu z dowódcami Policji Porządkowej. O Selbstschutzu Westpreussen (na Pomorzu Gdańskim) pierwszy raz wspomniano 15 września w bydgoskiej gazecie Deutsche Rundschau. Formalnie powstał 26 września. Do organizacji wstępowali niemieccy mężczyźni mieszkający na terenie Polski. Ich potencjał polegał na znajomości realiów regionu, jego topografii i mieszkańców. Selbstschutz Westpreussen szczególnie na Pomorzu Gdańskim odegrał kluczową rolę w eksterminacji jego mieszkańców w 1939 r. Formalnie został rozwiązany 26 listopada 1939 r., choć podobnie jak w przypadku jego powstania był to proces. Organizację zlikwidowano, kiedy zrealizowała swoje zadanie.
W obozie, jak w wielu innych, panowały tragiczne warunki sanitarne głównie z powodu przeludnienia. Czy udało się ustalić ile osób przetrzymywano w obozie i ile z nich straciło życie?
Ze względu na brak dokumentacji z tamtego okresu trudno określić liczbę więźniów obozu w Radzimiu. Według polskich świadków mogło ich być od 150 do 500. Według Wernera Sorgatza w Radzimiu przebywało łącznie 2,5 tys. osób. Więźniowie pojawiali się i znikali, ponieważ ginęli w egzekucjach, byli przewożeni do innych miejsc lub zwalniani. Takie same trudności są związane z ustalaniem liczby ofiar. Wiadomo, że w Radzimiu zamordowano co najmniej 109 osób, co wynika z protokołu ekshumacji z 1947 r. Jak często bywa w podobnych przypadkach, liczbę 109 należy uznać za najmniejszą z możliwych. Warunki naturalne, min. bagniste podłoże uniemożliwiły dokładne przebadanie terenu.
Na podstawie dokumentów powojennych różnej proweniencji i zeznań świadków ustaliłam nazwiska 123 osób, które zginęły w Radzimiu lub istnieje tego bardzo duże prawdopodobieństwo, a także nazwiska 46 więźniów obozu rozstrzelanych w Rudzkim Moście k. Tucholi, 10 nazwisk osób zamordowanych w Komierowie oraz 23 nazwiska osób, które zginęły w nieustalonym miejscu.
W książce przywołuje Pani wiele historii więźniów, którzy zostali bestialsko zamordowani. Jedną z ofiar był proboszcza parafii Lutowo, ks. Romana Barry. Jak wyglądała jego egzekucja?
Jako główną przyczynę zatrzymań podawano nienawiść do Niemców, najczęściej podając nieprawdziwe argumenty. Ks. Roman Barra został oskarżony, że nauczał Polaków, iż zabić Niemca to nie grzech, co oczywiście nie było prawdą. Został zatrzymany 29 września 1939 r. i uwięziony w szkole w Lutowie. W niedzielę Niemcy wyznania katolickiego poprosili, aby duchowny odprawił dla nich mszę świętą. Podczas nabożeństwa kapłanowi towarzyszyli uzbrojeni żandarmi. Po mszy ksiądz pożegnał się z wiernymi, dodając, że został aresztowany. W poniedziałek, 2 października, ks. Barra, m. in. ze swoim organistą Maksymilianem Masiakiem, trafił do obozu w Radzimiu. Był tam wielokrotnie maltretowany i znieważany. Niemcy żądali, aby pokazywał, jak się odprawia mszę św. i sprawuje inne czynności liturgiczne. Około 9 października zmaltretowany ks. Barra dostał szpadel, po czym wraz z grupą kilku osób został zaprowadzony do pobliskiego lasu i zmuszony do wykopania sobie grobu. Zginął podczas egzekucji.
Podkreśla Pani, że oprawcy z Radzimia byli w swoim okrucieństwie bardzo pomysłowi. Jakie praktyki stosowali?
Członkowie Selbstschutzu stosowali okrutne praktyki wobec więźniów. Nie tylko rozstrzeliwali ludzi, ale również brutalnie się nad nimi znęcali fizycznie i psychicznie. Więźniowie byli bici i torturowani zarówno w czasie przesłuchań, ale także w innych okolicznościach. W Radzimiu odnotowane zostały różne przypadki tortur. Dwóch więźniów zostało zmuszonych do chodzenia boso po wyłożonym szkłem murku, gdy równocześnie dwóch Niemców zaczęło do nich strzelać. Inny świadek zeznał, że widział człowieka pobitego tak bardzo, że odpadł mu płat skóry z twarzy. Skatowanemu murarzowi z Sępólna kazano owinąć twarz kawałkiem szmaty. Następnie członkowie Selbstschutzu wsunęli mu ptasie pióra nad czołem i dookoła głowy. Męczarnie tego człowieka wynikały z tego, że pióra wbito mu przez szmatę pod skórę.
Czy organizatorzy obozu i osoby odpowiedzialne za masowe zabójstwa zostały osądzone i ukarane?
Podejmowane były próby ukarania sprawców zbrodni. Śledztwo Prokuratury w Dortmundzie zakończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do Sądu Krajowego w Münster w 1965 r. W 1973 r. Sąd skazał Wernera Sorgatza na 2 lata i 9 miesięcy więzienia oraz Richarda Kemnitza na 3 lata i 6 miesięcy więzienia. Sąd Przysięgłych w Mannheim skazał Sorgatza już w 1965 r. na 4 lata więzienia za udział w egzekucjach w Rudzkim Moście. W powojennej Polsce za udział w zbrodniach został skazany przez Sad Okręgowy w Chojnicach na karę śmierci Emil Daas – były strażnik. Należy też wspomnieć o śledztwie Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Bydgoszczy i Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku, dzięki którym zostały zebrane protokoły przesłuchania żyjących jeszcze byłych więźniów obozu i ich rodzin.
Wiedza o zbrodni pomorskiej jest wciąż szczątkowa w związku z niepełnymi źródłami. Z jakimi problemami borykała się Pani podczas pracy nad publikacją?
Największym problemem w badaniach nad zbrodnią pomorską jest brak źródeł z czasów wojennych. Dokumentacja Selbstschutzu Westpreussen została zniszczona jeszcze w listopadzie 1939 r. w pozorowanym wypadku samochodowym. Badania opierają się wyłącznie na relacjach świadków, zarówno z czasów tuż po zakończeniu wojny, jak i w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych XX w., oraz współczesne. W Radzimiu odbyła się w 1947 r. ekshumacja, z której zachował się protokół. Zidentyfikowano też 75 osób. Nie zawsze jednak ekshumacja w miejscu kaźni była możliwa, ze względu na przeprowadzoną w 1944 r. przez Niemców akcji palenia zwłok o kryptonimie „1005”. Czasem także mimo przeprowadzonej ekshumacji, nie zachował się protokół. Ze względu na masowość zbrodni nie ma pewności, że wskazane liczby ofiar są ostateczne. Są zazwyczaj szacunkowe. Zdaję sobie również sprawę, że braki występują w tworzonych imiennych listach ofiar.
Dziękuję za rozmowę!