Izabela Mazanowska – „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbschutz Westpreusen” – recenzja i ocena
Izabela Mazanowska – „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbschutz Westpreusen” – recenzja i ocena
Najnowsza książka Izabeli Mazanowskiej wpisuje się w prowadzone od kilku lata badania zbrodni pomorskiej 1939 roku. Można się dziwić, że do niedawna zbrodnie Selbstschutzu niknęły w narracji na temat zbrodni niemieckich na ziemiach polskich. Dobrze więc, że gdańscy i bydgoscy historycy nieustannie poszerzają naszą wiedzę na ten temat. Zwłaszcza, że dysponują jedynie szczątkowymi i niepełnymi źródłami, które z mozołem rozpoznają.
Niedawno na łamach Histmaga ukazała się recenzja książki „W cieniu Einsatzgruppen. Volksdeutscher Selbstschutz w okupowanej Polsce 1939–1940” pod redakcją Tomasza Cerana, Marcina Przegiętki i Izabeli Mazanowskiej, autorki recenzowanej tu publikacji „Radzim 1939. Zbrodnie w obozie Selbschutz Westpreusen”. Wiadomo też, że w niedalekiej przyszłości drukiem ukażą się kolejne prace poświęcone zapomnianym miejscom kaźni.
Na terenie przedwojennego województwa pomorskiego już we wrześniu 1939 roku Niemcy zakładali więzienia, areszty i obozy. Oddziałom Wehrmachtu i Einsatzgruppen wsparcia udzielili miejscowi volksdeutsche. Celem tej brutalnej i metodycznej polityki niemieckiego okupanta stała się eksterminacja polskich elit intelektualnych i działaczy społecznych oraz przeciwników politycznych – tych wskazanych jako przeciwnicy, jak i domniemanych wrogów III Rzeszy. Wszystko w celu zniemczenia zajętych terenów. Jednym z miejsc, w których realizowano koncepcję „oczyszczenia” Pomorza z polskości był obóz w Radzimiu, niewielkiej miejscowości w powiecie sępoleńskim. I choć autorka zauważa, że Niemcy nie zdołali zatrzeć śladów popełnionych zbrodni, to jednak wiedza na temat obozu w Radzimiu nie przedarła się poza wymiar lokalny. Recenzowana książka daje szansę, by przywrócić pamięć o ofiarach, a także przypomnieć o sprawcach.
Recenzowana publikacja nie jest obszerna – całość liczy 160 stron. Sama narracja obejmuje około połowy treści, resztę stanowią – jakże cenne – imienne wykazy ofiar oraz sześć protokołów przesłuchań świadków z lat 1945–1965. Autorka zauważa, że od 1959 roku Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych przy Prokuraturze w Dortmundzie w RFN podjęła próbę ukarania sprawców. Ustalono wówczas 72 nazwiska dowódców i członków Selbstschutzu. Jednak kary dla nielicznych okazały się niewspółmiernie niskie. Dziś możemy mówić jedynie o symbolicznym oddaniu sprawiedliwości ofiarom poprzez zapalenie ognia pamięci.
Mazanowska nie tylko rekonstruuje przebieg zbrodni, ale także próbuje dociekać motywacji sprawców. Z jej badań można wyłania się ponury wniosek – wyjątkowe okrucieństwo i sadyzm nie wynikały wyłącznie ze specyficznego doboru kadr, którym przełożeni wyznaczyli zadanie eliminacji Polaków, ale ze swoistego „zachłyśnięcia się” ideologią nazistowską. Po latach uczestnicy zbrodniczego procederu przyznawali, że zatrzymani Polacy nie byli niczemu winni. Skrucha, może wymuszona jedynie obawą przed sprawiedliwością, w zasadzie zamykała się w zwyczajowym i banalnym zrzuceniu winy na mocodawców.
Tak więc to nie tylko degeneraci i pospolici bandyci stali za eksterminacją miejscowych. Zwykli ludzie stali się potworami, a udział w zbrodniczej polityce traktowali jako potwierdzenie ich ścisłego związku z niemczyzną. To najbardziej przerażający wniosek płynący z lektury.