„Islandia – przewodnik nieturystyczny” – recenzja i ocena
Co wiemy o Islandii? Dla większości Europejczyków, o mieszkańcach innych kontynentów nie wspominając, to niewielka wyspa gdzieś na północy, słynąca z geotermalnych źródeł i muzyki Björk. Słyszeliśmy o niej przy okazji krachu finansowego trzy lata temu i kiedy pył wulkaniczny z Eyjafjallajökul sparaliżował na kilka dni ruch powietrzny. Redaktorzy „Krytyki Politycznej” we współpracy z artystami i naukowcami islandzkiego środowiska twórczego starają się przybliżyć obraz Islandii, którego nie znajdziemy w przewodnikach turystycznych i na mainstreamowych portalach. To zbiór opowieści o kulturze i wyspiarskiej duchowości, próba przełamania stereotypu ludzi z Północy i odpowiedź na pytanie o miejsce współczesnej Islandii w zglobalizowanej rzeczywistości.
Islandia to kraj kontrastów – z nielegalnym striptizem, wiarą w nadprzyrodzone moce ale i premierem kobietą (do tego zdeklarowaną lesbijką), legalnymi małżeństwami homoseksualnymi i manifestowaną laickością. Kraj wiecznej wspólnoty, definiowanej jednak jako wspólnota symboliczna, do której przynależność gwarantują nie więzy krwi, ale akceptacja islandzkiej kultury, która manifestuje się nawet w języku (istnieje specjalna Rada Językowa, która tworzy nowe słowa, dopasowując je do aktualnych potrzeb), otwartym jednak na cudzoziemców (Polacy na wyspie stanowią ponad 40% innych mniejszości). Islandia – jak pisze Katarzyna Growiec, która na co dzień zajmuje się badaniami relacji międzygrupowych – „z jednej strony jest najbezpieczniejszym miejscem do życia, jeśli chodzi o brak przestępczości i skuteczność policji, z drugiej – całkowicie nieprzewidywalny, gdy wziąć pod uwagę aktywność wulkaniczną, a nawet stabilność systemu bankowego”. Kraj, w którym nawet na kryzys ludzie nie reagują paniką, ale z rozwagą wychodzą na ulicę, usuwają rządzących polityków, by w następnych wyborach wybrać partię prowadzoną przez Jóna Gnarra, znanego komika i aktora. Gdy wszystkie oczy zwróciły się na północ, gdy największe banki popadały w ruinę a miliarderzy w jednej chwili zamieniali się w biedaków, Islandczycy zapełnili baseny i teatry, we wspólnocie upatrując lekarstwa na obciążone hipoteki i utracone oszczędności.
Niezwykle interesujący w tej kwestii jest wywiad z Andrim Mannasonem, islandzkim pisarzem i poetą, który dopatruje się przyczyn wielkiego krachu nie tylko w nadmiernym zapożyczeniu się Islandczyków, ale także w ambicji rządzących, którzy, pragnąc uczynić z Islandii potęgę Północy, zainwestowali w hutę aluminium pochłaniającą energię zdolną zaspokoić potrzeby całej wyspy. Podkreśla zdolność mobilizacyjną i niezwykłą energię, z jaką ludzie zabrali się do mozolnego podnoszenia z gruzów kraju, który w ciągu kilkudziesięciu lat z europejskiej enklawy biedy wyrósł na bankowego giganta. „Gdybyś teraz przyjechał do Islandii, właściwie nie zauważyłbyś, że cokolwiek się stało (…). Teraz Islandczycy czują ulgę, bo iluzja już się skończyła, wszystko wraca do normalności i znowu mogą cieszyć się zwykłymi letnimi wakacjami i kolacjami z przyjaciółmi” – pisze.
Lokalne problemy niewielkiej Islandii są w rzeczywistości problemami zunifikowanego świata, w którym potrzeba niezależności walczy z kompleksem niższości wobec Ameryki, nieufność do polityków z wiarą w potęgę wspólnoty a pragmatyzm (w Islandii przysługuje trzymiesięczny urlop tacierzyński, korzysta z niego ponad 90% mężczyzn!) z wiarą w nadprzyrodzone moce. „Islandczycy to mafia, konsorcjum jednej lub wielu rodzin, którego jedynym celem jest zdobycie lub utrzymanie władzy oraz zarobienie i utrzymanie pieniędzy – pisze Steinar Bragi, islandzki poeta. A dalej: „To nowobogacka, optymistyczna i depresyjna mafia”, która „dzięki specyficznemu typowi twardości czy też luzu, każe odrzucić bycie przeciw jako coś obleśnego, aroganckiego i wrogiego człowiekowi”. Czy więc Islandia to wciąż Europa – kontynent, w którym nie kończą się spory a ludzie przyzwyczajeni są do demonstracji, protestów i wiecznego „ale”? To nasze słabości i kompleksy w pigułce, która podana niewłaściwie, powoduje jedynie niestrawność.
Książka napisana jest w niezwykle przystępny sposób, a komentarz na tylnej stronie okładki recenzujący ją jako zbiór ciekawostek o Islandii, nie oddaje ducha i celowości książki. To nie przewodnik po islandzkich absurdach i smaczkach, ale wnikliwa analiza historii wyspy, która izolowana od reszty świata, zachowała swoją narodowość i wspólnotowość. Zachęca do dyskusji o kraju, który nie stał się na tyle modny, by o nim mówić, ale który ma do zaoferowania coś więcej, niż multikulturalną papkę hollywoodzkiego snu i francuskich rogalików.
Korekta: Bożena Chymkowska