Irenka, dziewczynka w okupowanym Wilnie
Ten tekst jest fragmentem książki Andrzeja Perepeczki „Irenka. Dziewczynka z Wilna”.
– Jezus Maria, jeszcze tylko tego brakowało! – zawołała rozpaczliwie mama, załamując ręce. – Mało to nieszczęść na froncie, a teraz jeszcze nóż w plecy. To już koniec Polski.
– Pakuj się i uciekaj stąd! – nakazał pan Czesław.
– Dokąd?
– Choćby do Wilna, do Witka. W dużym mieście nikt was nie zna, a tu jesteście jak na widelcu, a bolszewicy na takich polują!
Po tych słowach wskoczył na siodełko motocykla i wystartował na pełnych obrotach, a ciocia Janka tylko zdążyła pomachać ręką na powitanie i pożegnanie równocześnie.
– Cesiu, bolszewicy weszli do Polski! No to koniec z nami! – zapłakała mama, wbiegając do mieszkania. – Pakujmy szybko najpotrzebniejsze rzeczy i uciekajmy do Wilna.
– Mamo – zapytała mocno zdziwiona Irenka – a co to takiego bolszewicy?
– To są bardzo źli ludzie.
– A jakiej są narodowości?
– To Rosjanie, córeczko.
– To dlaczego mama mówi,,bolszewicy”?
– Dziecino, jak będziesz starsza, to zrozumiesz. To są Rosjanie, ale bardzo niedobrzy dla wszystkich ludzi, nawet dla innych Rosjan. A dla Polski przede wszystkim – dodała. – Niecałe dwadzieścia lat temu była z nimi wojna, na której tata walczył jako młodzieniec i na której zginął mój ojciec, a twój dziadek. Ale teraz nie zawracaj mi głowy, tylko pakuj swoje ulubione lalki.
– I misia – dorzuciła Irenka.
– I misia, oczywiście misia też – zgodziła się mama.
W domu zapanował rwetes i po niecałej godzinie mama z Cesią spakowały błyskawicznie parę walizek i wiklinowy kosz, a służąca Ania, dziewczyna z Szumska, pobiegła do sąsiada po wóz zaprzęgnięty w dwa konie.
Ruszyli w drogę, popatrując na oddalający się coraz bardziej rodzinny dom doktora
w Szumsku.
Przed wieczorem byli w Wilnie u brata doktora Leonarda w mieszkaniu na ulicy Słonecznej na Antokolu.
I tak w Szumsku został pusty dom, Irenka z rodziną znalazła się niespodziewanie znowu w Wilnie, a tata – jeden Bóg wiedział, gdzie teraz był i co się z nim działo.
Jednym słowem, jak określiła ciocia Lula, żona wujka Witka, witając niespodziewanych przybyszów:
– Chyba cały świat stanął na głowie!
I była bardzo bliska prawdy, ale niestety był to dopiero POCZĄTEK!…
Pierwsza okupacja
Do Wilna mama z Cesią i trójką dzieci dotarli wieczorem 17 września 1939 roku. Po rozpakowaniu się w dość, na szczęście, przestronnym mieszkaniu stryja Witka, obie panie postanowiły udać się następnego ranka do kaplicy Matki Bożej Ostrobramskiej.
– Trzeba koniecznie podziękować za to, że Cześkowi udało się w porę nas zawiadomić i że dotarłyśmy cało do Wilna, i prosić o dalszą opiekę nad nami i nad mężem, który nie wiadomo, gdzie jest i co się z nim dzieje – stwierdziła przy kolacji mama.
– I ja też pójdę z wami! Koniecznie! – zawołała Irenka.
– Dobrze, bardzo ładnie, że tak postanowiłaś – uśmiechnęła się pani Wanda i pogłaskała córeczkę. – Zresztą i tak miałam cię zabrać ze sobą, bo jesteś już dużą i mądrą dziewczynką.
Niestety, wczesnym rankiem wszystkich obudziły potężne huki, od których zadrżały szyby w oknach, a nawet jedna pękła i szkło rozsypało się po pokoju.
– Jezus Maria! – krzyknęła przerażona mama i zaczęła szybko ubierać synków, a przestraszona Irenka sama założyła pończoszki i sukienkę.
– Szybko, szybko! Biegiem do piwnicy! – krzyknął stryj Witek. – Zaczęło się…
W sporej piwnicy zgromadzili się wszyscy mieszkańcy domu.
– Bolszewicy atakują – stwierdził stryj. – Bardzo szybko udało im się tu dotrzeć.
– I co teraz będzie? – zapytała jedna z zapłakanych sąsiadek.
– Zobaczymy. W Wilnie jest dużo naszego wojska, i jest dobrze uzbrojone, to może obronią Wilno przed bolszewicką nawałą – pocieszał zgromadzonych sąsiad z pierwszego piętra.
Tymczasem kolejne salwy brzmiały coraz głośniej i najwyraźniej zbliżały się do schowanych w piwnicy mieszkańców.
Po chwili do huku salw doszedł odgłos pracujących potężnych silników i zgrzyt metalu o uliczny bruk.
– To czołgi – oznajmił stryj Witek.
– Czyje? – zapytała pani Cesia.
– Nie wiadomo. My w Wilnie też mamy czołgi, ale jest ich niewiele.
Irenka siedziała przytulona z całej siły do mamy i odmawiała bez przerwy tych parę modlitw, których nauczyła ją pani Cesia:
– Aniele Boży, stróżu mój,
ty zawsze przy mnie stój…
Rano, wieczór, we dnie, w nocy
bądź mi zawsze ku pomocy…
Tadzik, skulony, tulił się do mamy z drugiej strony, a Jaś płakał na rękach pani Cesi. Co tu kryć, Irenka też płakała cichutko i drżała cała ze strachu. Co to będzie z nami? Co będzie? – jedno tylko pytanie pojawiło się w główce dziewczynki, ale domyślała się, że nikt nie mógł jej na nie odpowiedzieć, ani jej uspokoić. Gdzieś tak koło południa odgłosy bitwy oddaliły się od Antokolu, ale walki trwały nadal.
Dopiero następnego dnia zrobiło się cicho. Stryj Witek zdecydował się wyjść na ulicę, aby zorientować się w sytuacji, i gdy wrócił do piwnicy, oznajmił z rozpaczą w głosie:
– Bolszewicy zajęli Wilno!
– Jezus Maria! Matko nasza! Co teraz będzie z nami i co z Wilnem! – w piwnicy rozległy się zrozpaczone, płaczliwe głosy.
– Na razie nic nie wiadomo, ale żyjemy i musimy sobie radzić dalej – stwierdził stryj. – Wracajmy do mieszkania.
– A co z naszymi żołnierzami? – zapytała sąsiadka z pierwszego piętra. – Dlaczego nie obronili Wilna przed tą nawałą?
– Chyba napastników było znacznie więcej.
Istotnie, oddziały bolszewickie, które zaatakowały polskie miasta i wsie bez żadnego wypowiedzenia wojny, były znacznie silniejsze od wileńskiego garnizonu. Tym samym Wilno i okolice zostały 19 września 1939 roku zagarnięte przez wroga i wcielone do Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, czyli do ZSRR, jak w tamtym czasie nazywała się Rosja.
Dopiero po kilku dniach sowieckiej okupacji mama zdecydowała się wyjść na zaplanowaną modlitwę u Matki Bożej Ostrobramskiej.
Gdy razem z panią Cesią i Irenką doszły do jednego z mostków na Wilejce, natknęły się na niewielki oddział sowieckich żołnierzy, idących czwórkami z karabinami i nasadzonymi na nie bagnetami na ramionach.
– To wojsko? – zapytała Irenka mamę.
– Tak, to żołnierze.
– A dlaczego oni mają takie brzydkie mundury i takie podarte buty? – spytała dziewczynka, pamiętając polskich żołnierzy, a w szczególności ułanów na pięknych koniach w czystych mundurach i błyszczących butach.
– Widocznie taka u nich moda! – roześmiała się pani Cesia, której nie było radośnie, ale nadrabiała miną przed Irenką.
W kaplicy Ostrobramskiej było pełno modlących się, starszych przeważnie kobiet. Już na schodach Irenka zaczęła żarliwą modlitwę do Matki Bożej Ostrobramskiej z prośbą, aby odnalazł się tata, i żeby wrócił cały i zdrowy. Po modlitwie w Ostrej Bramie poszły do jednego z pobliskich sklepów, gdzie mama chciała kupić mleko, masło, chleb i cokolwiek do chleba, bo zapasy żywnościowe u żony stryjka Witka były na ukończeniu.
– Szanowna pani – usłyszała w odpowiedzi od starszego pana stojącego za ladą na tle pustych półek – sama pani widzi, że nie ma żadnego towaru. Wszystko zabrali nasi,,wyzwoliciele” – uśmiechnął się dość żałośnie. – A dostawcy się nie zjawiają. Może im też zabrali.
– To co mamy jeść?! – rozpaczliwie zawołała mama.
– A to, szanowna pani, nikogo nic nie obchodzi, a już najmniej obecne władze. Mam dla pani ostatni bochenek chleba – schylił się pod ladę. – Trochę czerstwy, bo upieczony jeszcze w wolnej Polsce, ale zjeść można.
W innych sklepach i sklepikach było podobnie, ale nic na to nie można było poradzić. Na szczęście stryjowi udało się gdzieś zdobyć trochę kaszy gryczanej, kilka puszek z rybami, cebulę i parę pęczków marchwi.
Jednym słowem, za,,nowej władzy” zapanowały w bogatym dotychczas Wilnie szalony bałagan i głód.
Powoli mijały smutne, tragiczne dni, bo okupanci rozpoczęli aresztowania urzędników, bogatszych obywateli miasta, nauczycieli i innych przedstawicieli miejscowej inteligencji.
Mama Irenki była w tym wszystkim zupełnie zagubiona. Do Szumska bała się wracać, bo z okolic dochodziły wieści o rabunkach i aresztowaniach, a w Wilnie było coraz biedniej. Na domiar złego zbliżała się zima, a – co najgorsze – o doktorze nie dochodziły żadne wiadomości.
Gdy w niedzielę, 15 października, po powrocie z kościoła rodzina zasiadła do bardzo skromniutkiego obiadu, nagle odezwał się dzwonek u drzwi.
– Kto to może być? – zdziwił się stryj Witek i poszedł otworzyć.
Po chwili usłyszeli jego donośny krzyk.
– Leośku! Leośku! Żyjesz?
– A nie widzisz, że żyję? – usłyszeli tubalny głos doktora Leonarda.
Wszyscy poderwali się od stołu i w całym mieszkaniu zapanował wielce radosny rozgardiasz. Tata wyglądał bardzo mizernie, był brudny, nieogolony i w nędznym żołnierskim mundurze. Zupełnie niepodobny do eleganckiego oficera w pełnym umundurowaniu, którym był, kiedy wyruszał na wojnę.
Po uściskach i ucałowaniach rozpoczęły się opowieści. Okazało się, że tata w połowie września został wzięty do niemieckiej niewoli, a gdy udało mu się uciec, zmienił, na szczęście, mundur oficera na strój prostego żołnierza i wędrując w stronę Wilna, dostał się z kolei do bolszewickiej niewoli, skąd udało mu się wydostać, odpowiadając podczas przesłuchania płynnie po białorusku.
– Na szczęście znam ten język i na szczęście miałem na sobie ten żołnierski drelichowy wybrudzony mundur, bo wszystkich oficerów zatrzymywano i nie wiadomo, co z nimi – tata zakończył swoją opowieść.
– Tato, to na pewno była opieka Matki Bożej Ostrobramskiej – odezwała się cichutko Irenka.
– Na pewno! – zgodzili się wszyscy obecni.
Irenka postanowiła w najbliższym czasie znów iść do Ostrej Bramy z podziękowaniem i prośbą o dalszą opiekę.