Instytuty historyczne rosną jak grzyby po deszczu, a prawdziwych wzorców brak - felieton Macieja Gacha
Zobacz także:
To nie pierwsze instytucje powoływane przez ministra Glińskiego. Wystarczy przypomnieć, że ponad pół roku temu powołano do życia Instytut Dziedzictwa Solidarności, mający zajmować się popularyzacją fenomenu i znaczenia „Solidarności”.
Niby powinniśmy się cieszyć, że władza tak chętnie dba o edukację młodych i dorosłych obywateli, aby mogli poznać szerzej ważne aspekty naszej historii. Niestety, tak nie jest, bo tego typu placówki to dublowanie już istniejących – jak choćby Instytutu Pamięci Narodowej lub odpowiednich zespołów badawczych w danych gmachach muzealnych. Druga sprawa to fakt, że nowe twory naukowe powstają tylko dlatego, aby być w kontrze do tych istniejących, których linia programowa nie jest zbieżna z polityką obecnej władzy. Zapewne, gdy wahadło polityczne nad Wisłą się zmieni, nastąpi kres „prorządowych” instytutów.
Nie ma co się oszukiwać, że dzięki coraz większej liczbie takich instytutów, nagle wzrośnie wiedza historyczna polskiego społeczeństwa, a cały świat się dowie – jak to u nas było naprawdę. Mówiąc poważniej, to organizowanie zamkniętych wykładów, wydawanie broszurek z przemowami prelegentów i nagrywanie nudnawych opowiastek – nikogo nie zainteresują. Swoją drogą, ogromne pieniądze jakie wydawane są na lobbowanie naszego państwa przez Polską Fundację Narodową, pompowanie budżetów przeznaczonych na nieudane dzieła filmowe czy przedruki artykułów o polskiej historii w prasie zagranicznej, nie zmienią wizerunkowego myślenia o naszym kraju jako wyjątkowym.
Gdyby tak było, to centralne uroczystości stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, nie miałyby charakteru jedynie lokalnego. Również nie ma co się łudzić, że w ramach setnej rocznicy Bitwy Warszawskiej oraz czterdziestolecia powstania „Solidarności”, możemy spodziewać się przyjazdu najważniejszych osobistości świata, a zagraniczne media będą trąbić o ważności tych wydarzeń w skali globu. Na obecną chwilę najgłośniej zapowiadanym wydarzeniem z okazji porozumień sierpniowych ma być organizowany przez telewizję publiczną we współpracy z „Solidarnością” i ministerstwem kultury – koncert, który odbędzie się na Stadionie Narodowym w Warszawie.
Natomiast data 15 sierpnia powinna być celebrowana najbardziej ze wszystkich polskich zwycięstw, bo ile razy można przypominać, że „Cud nad Wisłą” jest uważany nie tylko za osiemnastą najważniejszą bitwę w dziejach świata, ale również za perfekcyjną strategię, jaką obrało polskie dowództwo. Niestety, nadal brakuje jakiegokolwiek symbolicznego aspektu pokonania bolszewików w 1920 roku i może w końcu powinniśmy dać sobie spokój z udawaniem jak to zwycięskie boje są dla nas niezwykle ważne – przecież najłatwiej przychodzi nam świętowanie porażek i klęsk narodowych w rodzaju choćby Powstania Warszawskiego.
Gdyby pole w Ossowie pod Radzyminem zagospodarować tak, jak to zrobili Amerykanie w Gettysburg’u, czyli przedstawienie bitwy w skali jeden do jednego, to sukces turystyczny byłby murowany. Zamiast tego mamy odwlekane plany budowy Muzeum Bitwy Warszawskiej... Istnieje pewna anegdota dotycząca pierwszej wizyty George’a Busha seniora w Polsce. Kiedy zapytano się go, co chciałby zobaczyć, prezydent Stanów Zjednoczonych, który wywodzi się z rodziny „nafciarzy”, odpowiedział, „że muzeum Ignacego Łukaszewicza”. Zdziwił się bardzo gdy usłyszał, że nie ma u nas placówki poświęconej człowiekowi, który urodził się w Polsce i był wynalazcą lampy naftowej oraz pionierem przemysłu naftowego… Takich postaci jak Łukaszewicz, którzy urodzili się na ziemiach polskich, a pchnęli światową naukę do przodu jest całe mnóstwo, może by takie wzorce edukacyjno-naukowe przedstawiać jako przykład do naśladowania przez młodych ludzi?
Pytanie jest jednak karkołomne. W ciągu ostatniej dekady najbardziej spopularyzowanym tematem związanym z polską historią są „Żołnierze wyklęci”. Ilość filmów, książek, konferencji, imprez sportowych czy nawet produkcja odzieży patriotycznej, ścienne murale oraz umiejętne trafienie z tym do młodych ludzi zaowocowało niezłym efektem, jaki nie zdarzył się nigdy po 1989 roku. Oczywiście nie ma co do tego wątpliwości, że „wyklęci” zasługują na pamięć i miejsce w naszej historii, ale czy w dobie tego, gdy liczy się technologia, edukacja, wiedza – wmawianie na siłę tego, że walka, która z góry skazana jest na porażkę jest czymś chwalebnym i godnym wzorcem do naśladowania? Przecież natychmiastowa perspektywa pójścia do lasu z karabinem w łapie, obecnym osiemnasto- i dwudziestolatkom nie grozi.
Jakiś czas temu Robert Mazurek w weekendowym magazynie „Rzeczpospolitej” – Plus Minus, zastanawiał się, że zamiast lokowania pieniędzy w rozmaite „Fundacje Narodowe”, zdecydowanie najlepszą możliwością promowania naszego państwa, byłoby ufundowanie stypendiów pasjonatom Polski pochodzącym z wielu „egzotycznych lokalizacji” – no, ale gdyby tak się stało, to wtedy zabrakłoby etatów tam, gdzie obecnie one są tworzone.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.