Ile historii w historii?
Przeczytaj też polemikę: Panie Prezydencie, co z tą historią?
Zobacz wszystkie głosy opublikowane w dyskusji nt. polskiej polityki historycznej
Przyjmijmy, na potrzeby poniższego tekstu, następującą definicję: polityka historyczna to ogół działań mających na celu zaprezentowanie dziejów danego państwa i/lub narodu, podejmowanych przez instytucje państwowe i społeczne. Mój kolega redakcyjny słusznie zauważył, że wśród urzędników administracji państwowej najlepiej do pełnienia funkcji opiekuna tejże polityki nadaje się Prezydent. Skoro więc Sebastian zaproponował Prezydentowi-elektowi kilka pomysłów na jego działalność na niwie historycznej, pozwolę sobie dorzucić garść własnych przemyśleń. Zwłaszcza, że nie do końca się z Tobą, Mój Drogi, zgadzam.
Brzęk gotówki
Apel do prezydenta można by zakończyć w sumie na dwóch słowach: „załatw pieniądze!”. Finansowanie placówek zajmujących się historią jest głodowe, zresztą nie dotyczy to wyłącznie naszej wieży z kości słoniowej: cała nauka w Polsce cierpi na chroniczny brak pieniędzy. Na co jednak mają one pójść? Na budowę nowych muzeów czy na rozwój nauki? Zakładając, że na jedno i drugie na raz nie wystarczy (a przyznam, że nieco się tego obawiam), proponowałbym raczej zrezygnować na razie z wspierania nowych muzeów. Żołnierze Wyklęci czy Kresy Wschodnie czyli tematy, można powiedzieć, od niedawna odkryte na nowo, poradzą sobie jeszcze chwilę bez dedykowanego sobie muzeum.
Zamiast tego proponuję wsparcie instytucji działających dotychczas i borykających się z ciągłym brakiem płynności. W sytuacji, gdy Muzeum Historii Polski wciąż nie ma nawet swojego budynku (choć, podobno, teraz ma już w końcu powstać), zaś średnia pensja naukowca to 2500 zł brutto, budowanie nowych muzeów brzmi jak próba zyskania popularności przez popieranie tematów, którymi zainteresowało się społeczeństwo. Oczywiście, będę się cieszył, kiedy takie instytucje powstaną, jednak najpierw można by zadbać o te dotychczas istniejące.
Kotyliony, czekolada i kompromitacje
Mój kolega słusznie zauważa, że kotylion to nieprawidłowa nazwa: poprawnie powinno się powiedzieć kokarda narodowa. I to jedyny aspekt „sporu o kotylion” w którym się z nim zgadzam. O ile sięgam pamięcią, to nie sam fakt przypinania kokard irytował ludzi (choć z pewnością byli i tacy, którym się nie podobały tylko dlatego, że proponował to Bronisław Komorowski). Problem polegał na tym, że kancelaria ustępującego Prezydenta i on sam osobiście promowali barwy odwrócone, czerwono-białe – Prezydent Rzeczypospolitej nosił więc w klapie barwy Indonezji lub Monako. Choć wydaje się, że to niuans, w istocie sprawa jest symptomatyczna. W postępowaniu Komorowskiego irytowała jego niedbałość, brak przywiązania do form i ignorancja. Powieszenie flagi do góry nogami jest właśnie czymś takim. Internet wielokrotnie dostawał nagłej krwi, gdy, na przykład, prezenterzy telewizyjni nie nosili polskich barw podczas świąt narodowych, wpinali jednak żółte wstążki na rocznice powstania w getcie. Nie o same kokardy więc tu chodzi, lecz o szacunek dla tego, czym one są.
Podobnie ma się sprawa z czekoladowym orłem. Jego przeciwieństwem nie są nudne akademie, naładowane pompatycznością poza granice dobrego smaku (których, nawiasem mówiąc, dawno nie widziałem – ku mej wielkiej radości!). Figurce z czekolady „oberwało się”, była bowiem zwieńczeniem całej wyjątkowo marnej kampanii pod hasłem „Orzeł może”. Protestującym przeciwko niej odrzucał nie wyrób cukierniczy, lecz stworzona wokół niego arogancka otoczka, cukierkowy hurraoptymizm, prof. Nałęcz noszący symboliczne różowe okulary, prezydent nawołujący do pozytywnego patriotyzmu i cała retoryka sugerująca, że ogólnie jest cudownie i tylko malkontentom może się Polska nie podobać. Na pytanie co jest bardziej kiczowate: hełm z Powstania czy orzeł z czekolady odpowiadam więc bez namysłu „orzeł z czekolady”. Bo hełm z Powstania jest zabawką, dokładnie tak samo kiczowatą jak „miecze Conana”, rewolwery na kapiszony czy plastikowe żołnierzyki, którym nikt personalnie nie nadał rangi symbolu i nie poparł powagą urzędu ani autorytetem naukowca, zaś cukierek w kształcie godła był elementem potężnej kampanii medialnej o konkretnym przekazie. Mówiąc jeszcze prościej i tak, by narazić się większej ilości osób: plastikowe hełmy i koszulki z kotwicą mają zaspokoić naturalną (na ile festyniarską, zależy od osobistego smaku) potrzebę łatwo identyfikowalnych symboli, czekoladowy orzeł zaś miał zaspokoić potrzebę, którą dopiero planowano wykreować.
Dla Prezydenta Dudy (co za miesiąc będzie już prawidłowym terminem) rada jest więc prosta: Pański poprzednik najbardziej tracił na arogancji, niestaranności i próbach kreowania rzeczywistości. Niech Pan tego unika, co w sumie jest radą uniwersalną, dotyczącą nie tylko polityki historycznej. Á propos…
Akcja: „Jaka powinna być polska polityka historyczna?”
No to co z tą historią?
Swój tekst Sebastian Adamkiewicz zakończył ośmiopunktowym programem dla Prezydenta. Z większością jego punktów się zgadzam, z kilkoma nie, ale jeśli jego (lub Państwa, gorąco bowiem zachęcam Czytelników, byście zrobili to, o co was mój kolega poprosił, czyli nadsyłali własne pomysły) propozycje zostaną przez Andrzeja Dudę zaakceptowane, to samo w sobie będzie to niespotykanym skokiem jakościowym. Pozwolę sobie natomiast odpowiedzieć na pytanie „jaką historię chciałbym widzieć w Polsce” i zrobię to na dwa sposoby, jako (Boże, wybacz mi pychę) historyk i jako po prostu obywatel. Zacznę od naukowca, będzie szybciej.
Od Prezydenta Dudy oczekuję, że pozwoli on na swobodne prowadzenie badań, zadba o porządne finansowanie placówek naukowo-badawczych zajmujących się historią i o system, w którym młody naukowiec (nie tylko historyk zresztą) nie będzie musiał szukać majętnej żony lub męża by nie umrzeć z głodu i móc założyć dom i rodzinę. Mówiąc wprost, niech nie przeszkadza naukowcom, lecz pozwoli im działać.
Teraz czas na wersję dłuższą. Podkreślam, że to, co dalej Państwo przeczytacie, nie będzie pisane przez absolwenta Instytutu Historycznego UW aspirującego do miana historyka, lecz jedynie przez zwykłego obywatela.
Od prezydenta Dudy oczekuję, że w skutek jego działań polska historia stanie się równie dobrym narzędziem propagandowym, co historia dowolnego innego kraju euroatlantyckiego. I nie chodzi mi o polityczną poprawność czy leczenie kompleksów, lecz o inżyniersko pojęty rachunek zysków i strat. Propagowanie pozytywnego wizerunku własnej historii i pomijanie jej ciemnych stron się po prostu na zimno opłaca. Zawsze w narracji historycznej będą przekłamania i nie warto mieć tu jakichkolwiek złudzeń, każdy bowiem może ją kreować. Każdy może po swojemu interpretować dane wydarzenie czy proces historyczny, każdy może, korzystając z dobrodziejstwa Internetu, zaznajomić ze swoją wersją świat i każdy może przekonać wystarczającą ilość osób do swojej wersji wydarzeń by została ona szeroko zaakceptowana. Historia przestała być domeną naukowców, zresztą, na dobrą sprawę, nigdy nią nie była. Każdy wykorzystuje ją do własnych celów i proszę tylko popatrzeć na wyniki. Nikt nie potępia Belgii za masakry ludności kongijskiej; gros ludzi wierzy w waleczność, odwagę i liczebność francuskiego ruchu oporu, o rzezi Ormian mało kto wie. Historię jest wykorzystywana, manipulowana, wypaczana i przykrajana tak, jak to jest akurat wygodnie, robią tak publicyści, politycy, czasem nawet i naukowcy. Z wiarą w możliwość zaistnienia obiektywnej i bezstronnej wersji historii można się bez żalu rozstać, bo to naiwność. A skoro i tak nie damy rady być obiektywni en masse, to czemu nie premiować wersji naszych dziejów, która ułatwi nam zdobywanie popularności i podziwu na arenie międzynarodowej?
Czy oczekuję, że prezydent Duda będzie premiował fałszowanie historii? Nie, oczekuję, że będzie premiował mechanizmy, które zapewniły innym krajom korzystne konotacje historyczne. Jeśli będzie to oznaczało fałszerstwo... cóż, żyjemy widać w niedoskonałym świecie i nie jest to wina ani moja, ani Andrzeja Dudy, lecz tych, którzy doprowadzili do sytuacji, w której te metody są skuteczne. Ale jeśli do tego dojdzie i publicyści (nie tylko prawicowi, ale gremialnie, obojętnie od poglądów) zaczną ekscytować się jasnymi stronami polskiej historii i pomijać elementy wstydliwe, kiedy media zaczną zachwycać się książkami opisującymi polskie triumfy (nie tylko wojskowe, ale i naukowe, gospodarcze etc.), kiedy bardziej rozpoznawalni i zapraszani będą naukowcy wyszukujący pozytywy naszej historii kosztem negatywów, to tego dnia zacznę pisać demitologizujące artykuły i pomstować na fałszerzy historii, roniąc przy tym autentyczne łzy radości. Bo zdecydowanie wolę mieszkać w kraju, którego obywatelom wtłacza się do głowy dumę z tego, że są jego mieszkańcami, niż w takim, gdzie połowę zagadnienia „Żydzi pod okupacją niemiecką na ziemiach polskich” zajmuje kwestia szmalcowników, a jedynie drugą, że ogólnie to była wtedy jakaś okupacja, strach, bieda, represje i tak dalej.
W prowadzeniu polityki historycznej, zresztą tak, jak i każdej innej, nie ma miejsca na dojrzałość rozumianą jako „rozliczanie się z własną historią” czy „pamiętanie o ciemnych stronach”. Polityka ma jeden cel: zapewnienie jak najlepszej sytuacji oraz warunków życia krajowi i jego obywatelom. Jeśli więc oczekujemy prowadzenia jakiejś „polityki historycznej”, to rozliczajmy ją tak, jak powinniśmy rozliczać każdą inną: pod kątem korzyści, jakie przynosi Rzeczypospolitej Polskiej. Jeśli więc Prezydent Andrzej Duda ma prowadzić jakąś działalność na tej niwie, to oczekuję, że będzie ona jak najkorzystniejsza dla naszej pozycji na świecie. Jeśli oznacza to, że będę musiał w pewnym momencie prostować wersję wydarzeń, będę się irytował na „polskie przeświadczenie o własnej wspaniałości”, będę klął kolejnego pismaka rozpisującego się bezkrytycznie o naszych dziejach, to trudno, poniosę ten krzyż.
To, co jest dobre polityki historycznej niekoniecznie jest dobre dla historii per se. Z tego wynika lekka schizofreniczność powyższego tekstu – nie da się bowiem w tym wypadku pogodzić dwóch różnych punktów widzenia. Zmusza mnie to do szalenie niewygodnego zajęcia wykluczających się stanowisk, ale, pozwolę sobie powtórzyć: żyjemy w niedoskonałym świecie. Apeluję więc, Panie Prezydencie-elekcie, a rychło Prezydencie Duda: proszę prowadzić politykę jak najkorzystniejszą dla interesów Rzeczypospolitej Polskiej. A jeśli będzie ona oznaczała konieczność uciekania się do przekłamań, proszę robić je dobrze i załatwić historykom pieniądze, by mogli z nimi walczyć.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz