Igor Ostachowicz – „Noc Żywych Żydów” – recenzja i ocena
Gdyby nie to, że Ostachowicz jest ważnym doradcą premiera Tuska (o czym zresztą nie wiedziałabym gdyby nie ta publikacja), pomyślałabym, że ten człowiek na pewno spadł z księżyca i nie ma pojęcia, że wyśmiewanie takich tematów jak II wojna światowa, naziści i, uwaga!, Żydzi to w naszym kraju świętokradztwo, hańba i bluźnierstwo. A karą jest wieczne potępienie. Ostachowicz musiał to jednak wiedzieć i się nie przestraszyć skoro zdecydował się opublikować „Noc Żywych Żydów” - powieść barwną, zabawną i dosadną.
Bohaterem książki jest trzydziestoletni glazurnik z wyższym wykształceniem i bardzo sceptycznym podejściem do świata i ludzi. Ignorant i egocentryk, podchodzący ze sporym dystansem do siebie, swojej anorektycznej dziewczyny oraz do wszelkich wymysłów współczesności. Jego światopogląd, jak zresztą i całe życie, zostaną zmienione gdy okaże się, że w jego piwnicy (a rzecz dzieje się głównie na warszawskim Muranowie) mieszkają Żydzi. Niby umarli, ale jednak żywi. I, co gorsza, w większości mściwi i sfrustrowani: nudą, brakiem słońca, rozpadaniem się i ciągłą wilgocią. Głównym powodem ich frustracji jest jednak jedna noc w roku, gdy na kilkanaście godzin ponownie ożywają na poważnie. Z sinoszarych stają się różowi, złachmanione ciuchy też z jakiegoś magicznego powodu przemieniają się w nowe ubrania, znikają braki w uzębieniu i oczodołach. Większość z nich nie potrafi jednak cieszyć się tym „darem” i z goryczą zamyka się w swoich trumnach i podmiejskich kanałach.
Glazurnik, po serii różnych dziwnych zdarzeń, zaprzyjaźnia się ostatecznie z Żydami-Umarlakami, a szczególnie z najmłodszymi członkami tej społeczności – przede wszystkim z Rachel, która każe mówić do siebie Rejczel i jest córką byłego powstańca obydwu powstań (w getcie i warszawskiego). Dziewczynka jest stale nieszczęśliwa, a glazurnik i jego dziewczyna próbują małą rozweselić na wiele sposobów: zabierają ją na zakupy do „Arkadii”, organizują babskie wieczorki, a nawet zachęcają do zapalenia jointa. Uśmiech umożliwiłby jej w końcu pójście do nieba, do którego nie przyjmuje się niestety ludzi nieszczęśliwych. Jest to zresztą głównym powodem tego, że w podziemiach miasta jest wciąż tak wielu Żydów: Pod Warszawą zostali tylko ci, z którymi coś jest nie tak, najwięcej jest tych w szoku. Nie potrafią się pozbierać, niektórzy obrażeni na Boga nie chcą zrobić ani kroku dalej, różnie, niektórzy boją się, żeby, o zgrozo, wszystkiego nie zrozumieć, albo jeszcze gorzej, że będą musieli wybaczyć. Są i tacy, co pracowali w policji i w Sonderkommando, ci mają jeszcze inne powody, wszyscy tak czy owak utknęli.
Przed wydaniem książki kontrowersje wzbudził fakt, że doradca premiera Najjaśniejszej Rzeczpospolitej w swojej powieści nie dość, że wyśmiewa polską historię. W dodatku czyni to wulgarnym językiem, opisując różne incydenty na tle seksualnym: zdradę, seks oralny, gwałt homoseksualny (na umarło-żywym oficerze SS), orgię w piekle (przypominającym zresztą Auschwitz), masturbację. Dużo jest tu wacków jak płonących żagwi, rozgrzanych do czerwoności metalowych świdrów, pełnych wzwodów itp., które wywołały oburzenie i zgorszenie niejednego recenzenta. Szkoda, że niektórym ta ilość wacków i rozmaitego seksu rozmyła obraz książki – jej przesłanie, które w gruncie rzeczy jest dość proste: wyśmiać naszą polsko-dresiarską rzeczywistość, w której bycie gejem albo Żydem jest nie do przełknięcia (Jaka obelga jest najstraszniejsza? Kryptokomuniści? Kryptogeje? Mam. KRYPTO-ŻYDZI!). Autor próbuje rozprawić się z narodowym mitem Polaków-bohaterów i Polaków-ofiar, zadrwić z mentalności polskiego chama: ksenofoba, homofoba, antysemity i seksisty.
Trochę mi to wszystko przypomina Masłowską, trochę Chutnik, a ostatnie sceny „Nocy...” – kadry z filmu Tarantino „Bękarty wojny”. Podobny język, styl, intencja. Masłowska i Chutnik zostały za swoje książki nagrodzone (Nike i nagrodą Polityki), Ostachowicz pewnie już na zawsze zostanie doradcą premiera, który nie wiadomo dlaczego napisał wulgarną książkę (jakby doprawdy nie miał nic lepszego do roboty!). Podoba mi się, że w polskiej kulturze pomału dochodzi do przełomu: polscy twórcy co raz częściej sięgają do tematów tabu, o których pisać i mówić można było do tej pory tylko w jeden sposób. Może w końcu dojrzewamy i łapiemy dystans do naszej historii? Dowodem jest nie tylko ta książka, ale również sztuka teatralna, która swoją premierę miała niemalże w tym samym czasie co „Noc Żywych Żydów” - mianowicie „Muranooo” Sylwii Chutnik. Duchy polsko-żydowskie nieśmiało wychodzą z piwnic, z szaf, z kanałów, czają się za rogiem... Ciekawe jak to się dalej potoczy?
Redakcja: Michał Przeperski