„Idee Europa. 200 Jahre Weiner Kongress” – recenzja i ocena wystawy
Wybierając się do Wiednia założyłem sobie, że poza punktami obowiązkowymi, muszę zobaczyć miejsca ściśle związane z obradami Kongresu. Część z nich znajduje się w samym cesarskim Hofburgu lub blisko niego. Na liście znalazły się zatem apartamenty cara Aleksandra I w Amalienburgu, siedziba króla Prus w Schweizerhofie, rezydencja Talleyranda w Pałacu Kaunitzów oraz lorda Castlereagha na Minoritenplatz, siedziba Kanclerza oraz biur MSZ na Ballhausplatz 2 czy ambasada Prus na Graben. Szlak Metternicha i spółki miała dopełnić wystawa.
Podzielono ją na kilka części. Pierwszą poświęconą drodze do Kongresu oraz jego skutkom w postaci rewolucji lat 30. i 40 XIX w. ulokowano na parterze Amalienburga, z wejściem od strony dziedzińca (Amalienhof). Wiele miejsca poświęcono tam głównie walkom wojsk austriackich z Napoleonem oraz samemu cesarzowi Francuzów. Wykorzystana ikonografia czy dokumenty, takie jak Pokój z Schönbrunn czy Traktat Paryski, to skany. Spłaszczone pieczęcie, najefektowniejsza wizualnie część tego rodzaju zabytków, wyglądają na nich komicznie.
W jednym z pomieszczeń wyświetlana jest prezentacja. Podobnie jak wcześniejsza ikonografia w niewielkim stopniu traktuje ona o samym Kongresie. Za to sporo miejsca poświęcono kwestii niewolnictwa. Choć jest to problem istotny z punktu widzenia moralnego, to prezentacja sprawia wrażenie, że był on na obradach dużo istotniejszy niż w rzeczywistości.
Kolejna część wystawy znajduje się w Schweizerhofie na pierwszym piętrze, tuż nad wejściem do cesarskiego skarbca. Skromna, kameralna ekspozycja skupia się na muzycznej stronie Wiednia, konkretnie na powstających wówczas kompozycjach. Znalazło się tu zatem i miejsce dla Beethovena, który zaprezentował wówczas symfonie VII i VIII oraz tzw. Symfonię na cześć Zwycięstwa Wellingtona.
Na parterze Hofburga, tuż przy budynku oddzielającym tę część pałacu od Amalienburga, wyświetlane są z kolei fragmenty niemieckiego filmu Der Kongreß Tantz z 1931 w reżyserii Erika Charella. Ten taneczny musical wykorzystywał amerykańskie osiągnięcia w zakresie dźwięku. Nakręcono go w trzech wersjach językowych (niemieckiej, angielskiej i francuskiej). Ich seans odbywa się jednocześnie na trzech różnych ścianach pomieszczenia, a kolejne wersje są względem siebie nieznacznie opóźnione, co daje ciekawy efekt wizualny. Wybrane fragmenty prezentują przede wszystkim wiedeńskie tańce.
Elementem finalnym wystawy jest wycieczka po Bundeskanzleramt przy Ballhausplatz 2. Wystawiono tam Akt końcowy Kongresu Wiedeńskiego. Zwiedzanie odbywa się wyłącznie z przewodnikiem, nie więcej niż 2-3 razy dziennie. Po przejściu przez wykrywacz metali dostajemy się niemal od razu na korytarze, którymi kroczyli Klemens Metternich, Kazimierz hr. Badeni czy Agenor hr. Gołuchowski Młodszy. Na ścianach klatki schodowej znajdują się fototapety prezentujące spalone w 1920 r. akta Metternichowskiej tajnej policji. Z powodu tej straty pewne aspekty Kongresu na zawsze pozostaną dla nas tajemnicą. Następnie, skręcając w lewo, przechodzimy do znanej z obrazów i rysunków sali obrad. Na ścianach znajdują się portrety Metternicha i Talleyranda. Na podłodze ustawiono metaforyczny stół obrad. Znalazło się przy nim miejsce dla osób nieobecnych w Wiedniu w latach 1814-1815, ale według autorów zainspirowanych Kongresem.
Przewodnik ochoczo oprowadza po zakamarkach budynku. Wchodzimy zatem do gabinetu narad kanclerza Austrii z ministrami (to wciąż siedziba szefa austriackiego rządu), czy pokoi, w których Metternich przyjmował swe metresy. W sali przeznaczonej na konferencje prasowe wystawiono kopię Aktu końcowego Kongresu, zaś w sali przyległej do niej znajdziemy dokumenty ważne dla państwowości austriackiej. Jest więc kopia Traktatu z Saint-Germain, czy traktatu akcesyjnego do Unii Europejskiej. Jest oryginał Protokołu z Berchtesgaden, egzemplarze spalonych dokumentów tajnej policji oraz oryginał Traktatu Westfalskiego, który według wielu politologów dał początek stosunkom międzynarodowych i ustanowił pierwszy nowożytny ład europejski. Na koniec spacerujemy podziemnymi przejściami ewakuacyjnymi, by wyjść na tyłach Amalienburga.
Samą wystawę należy jednak ocenić bardzo krytycznie. Sprawia wrażenie przygotowanej naprędce i bez pomysłu. Już na wstępie rażą wszechobecne kopie zdjęć i dokumentów, które bez większych wysiłków można znaleźć w Internecie. Jest to pokłosie powszechnego i darmowego dostępu do wystawy. Warto się jednak zastanowić, czy rząd Austrii, którego najważniejsze agendy znajdują się w Hofburgu oraz w jego bezpośrednim sąsiedztwie, nie byłby w stanie zadbać o bezpieczeństwo dokumentów i zdjęć? A może należałoby wprowadzić choć symboliczną opłatę? Jednak wpierw na wystawę musieliby przyjść ludzie, tych było niewielu. Pracownicy austriackich muzeów, w tym tych w Hofburgu nie informują o niej. Dopiero zapytani coś wspominają (na inne kierują ochoczo), a część z nich wydaje się być źle poinformowana. Jedna z pracownic museum twierdziła, że wystawa jest płatna. Brakuje plakatów informujących o wystawie. Jedynie na budynkach rządowych, gdzie ulokowano poszczególne jej części zwisają flagi informujące Idee Europa. 200 Jahre Weiner Kongress.
Ciekawym punktem była projekcja filmu oraz wystawa muzyczna, jednak pozbawiono je komentarza, nie licząc zdawkowych podpisów.
Mimo najszczerszych chęci nie potrafię zrozumieć czemu nie wystawiono oryginału Aktu końcowego. Przewodnik tłumaczył się upałem, ale trudno brać to poważnie. Nie było wszak przeszkód w wystawieniu oryginału starszego o 167 lat Traktatu Westfalskiego. Czy rzeczywiście nie da się zadbać o warunki korzystne dla zachowania dokumentu? Można było przecież udostępnić go np. w archiwum znajdującym się w przylegającym do Ballhausplatz 2 budynku Haus-, Hof- und Staadsarchiv.
Nie dowiemy się niczego o Talleyrandzie oraz innych uczestnikach obrad Kongresu. Pewnym wyjątkiem jest tu Metternich jako gospodarz budynku przy Ballhausplatz 2, ale i tak informacje na jego temat są nadzwyczaj skąpe. Sama wystawa zdaje się zaprzeczać własnej nazwie, bowiem nie zaprezentowano na niej żadnej idei europejskiej. Wspomniana wcześniej instalacja metaforycznego stołu kongresowego sprawia zaś wrażenie liczącej kilka lat i przygotowanej wcale nie z myślą o dwustuleciu. Poza tym część osób uwzględnionych przez autorów przy stole, jako zainspirowanych Kongresem budzi pewne wątpliwości. Obok Adama Jerzego ks. Czartoryskiego, ważnego członka rosyjskiej delegacji, znajdziemy tam zatem Simona Bolivara czy prezydent USA Andrew Jacksona.
Pozostaje jeszcze kwestia komunikacji. Niemal wszystkie zdjęcia podpisano po niemiecku i angielsku, co jest wystarczające, choć dodatkowe po francusku i rosyjsku by nie zaszkodziły. Natomiast oprowadzanie po Bundeskanzleramt odbywa się wyłącznie w języku Heinego. Na szczęście przewodnik, z którym miałem przyjemność rozmawiać znał trochę angielski. Niemniej, jak na konferencję o niezwykle ważnych dla Europy skutkach wygląda to, paradoksalnie, bardzo zaściankowo.
Podsumowując warto zadać sobie pytanie: kto jest adresatem wystawy? Ciekawe pomysły dotyczące filmu i muzyki bez stosownego komentarza oraz przy braku jakichkolwiek informacji o idei Europy przekazują stereotypowy wizerunek Kongresu wyłącznie jako miejsca zabaw. Choć ta strona była istotna, to przecież nie najważniejsza. Wystawa sprawia wrażenie przygotowanego w ostatniej chwili i z obowiązku zlepku bez wizji.
Nadmiernie rozdęta kwestia niewolnictwa rodzi pytanie jak rozumiemy poprawność polityczną i czy nie przeistaczamy słusznej idei równości i tolerancji w jej groteskową karykaturę. Brak przewodników władających choćby językiem angielskim czy nikłość informacji na temat wystawy wskazuje zaś, jakby jej organizatorzy nie chcieli się nią chwalić. Może i słusznie? W muzeum, świątyni przeszłości, zagościł wygenerowany przez skanery kicz. Wystawy są jednocześnie bardzo statyczne, wręcz konserwatywne. Gdy prezentowane eksponaty są autentyczne taka forma potrafi się świetnie obronić, czego przykładem jest choćby olśniewający Hofburg. Gdy jednak serwuje się widzowi plastik, który można wydrukować dziś we własnym domu, ma on prawo czuć się nie tylko zawiedziony, ale wręcz dotknięty brakiem szacunku twórcy do odbiorcy.
Krytyczne uwagi nie odnoszą się oczywiście do innych inicjatyw, które miały miejsce w Wiedniu w ciągu ostatniego roku. Planując swoją wycieczkę słyszałem jedynie o tej. Nie chciałbym urazić zatem autorów ewentualnych innych przedsięwzięć, które mogły zostać podjęte i prosiłbym, aby czytelnik miał to na uwadze. W tym przypadku należy jednak zwrócić uwagę, że pomimo pewnych jasnych stron, niestety zaoferowano nam bubel.
Fotografie z archiwum autora