III RP - najlepszy okres w historii?
Dojmującym uczuciem końca lat 80. było zmęczenie – myślę, że obustronne, władzy i opozycji. Teraz, z lotu ptaka, widać, że wszystko zmierzało do jakiegoś przełomu, ale wtedy napęd dawały nam jedynie resztki energii ze stanu wojennego, tamtego gniewu, wściekłości i buntu po tym, jak zabito nam cud – „Solidarność”. […] Zapisałem wtedy w dzienniku, że społeczeństwo „grzebie się własnymi rękami”, a naród wyczerpał się energetycznie. Pisałem też o bezradności, o regułach, które ludzie zaakceptowali: pół rynkowych, pół socjalistycznych, właściwie nie wiadomo jakich; ani dyktatura, ani demokracja, zupełny rozkrok. […] Mnóstwo było w Polsce gnicia – i my sami byliśmy podgnici, skorumpowani. Obie strony zwaliły się więc na siebie przy Okrągłym Stole jak zmurszałe płoty. […]
5 czerwca poszedłem z synem obejrzeć wyniki wyborów w naszym punkcie. Spośród ludzi, którzy tam stali, nikt nie krzyczał, nie tańczył, nie wiwatował. W ich nadziei i tryumfie było ciężkie milczenie. Miara sukcesu była tak ogromna, że nas przygniotła. […] Woziłem wtedy często swoim małym fiatem w różnych politycznych sprawach Helenę Łuczywo i Władka Frasyniuka – i pamiętam nasze poruszenie, że władza właściwie leży na ulicy. Ale jak ją podnieść? Nie było wcześniej żadnych narad, wielkich przygotowań, co robić, jak wpadnie nam ona w ręce. […] Ci, którzy dotąd działali, mieli obawy, czy to udźwigną, a zwykli ludzie byli pełni oczekiwania, nieufności i zmęczenia.
[…] Iskrą życia są perspektywy, tymczasem wtedy ciężko było cokolwiek przewidzieć. A czasem nawet się woli, by było źle, ale pewnie. Codzienność była wykańczająca a wszelkie łyki wolności – przez nią przytrute. Nie było benzyny, nie było jedzenia, o wszystko trzeba było walczyć. I nie byliśmy na tyle naiwni by sądzić, że to się zmieni, ot tak. Bolesny był rozdźwięk między nadzieją oraz świadomością, że jednak dzieją się bardzo ważne rzeczy i coś się udaje, a tą nieufnością, podejrzliwością i obawami, taką depresją. Polska nadal jest krajem depresyjnym, ale wtedy była nim szczególnie, zdewastowana w sensie ekonomicznym, materialnym, ale również psychicznym czy moralnym. […]
Czy mogło być inaczej? Nawet Giedroyc uważał, że przydałoby się trochę krwi, Rymkiewicz pisał o wieszaniu. Nonsens. Ale można było zrobić jakiś wspaniały spektakl. Miałem pomysł, opisałem go w felietonie, by zamiast burzyć pomnik Dzierżyńskiego, uciąć mu głowę a z tułowia puścić fontannę wina. To zdjęłoby z niego całą grozę – choć Polska właściwie od dawna była krajem groteskowym, nawet podczas stanu wojennego, kiedy okazało się, że nie będą nas mordować.
Przejęliśmy więc niebywały śmietnik i poczuliśmy gorycz odzyskanej wolności. Dziś stałem się jednak większym optymistą i widzę Okrągły Stół i kontakt wyborczy nie tylko jako dobry manewr taktyczny. To był ogromny sukces i przełom. Udało się. […]
Zgadzam się, że przeżywamy najlepszy okres w historii i nie wisi nad nami żadna widoczna groza przyszłości. Tyle, że to nie jest tak, iż historia się skończyła. Ona zawsze zaskakuje. Po prostu nie wiemy, skąd przyjdzie cios.