II RP = III Rzesza? Niall Ferguson i historia kontrafaktyczna

opublikowano: 2009-09-20, 22:02
wolna licencja
Wielki kryzys ekonomiczny, kryzys demokracji, Hitler, Mussolini, wybuch drugiej wojny światowej. Oto powszechne skojarzenia z dwudziestoleciem międzywojennym. Ten okres to też narodziny systemów totalitarnych i – czasem trudnych dla przeciętnego człowieka do odróżnienia od tychże – autorytarnych. Wydawać by się wszelako mogło, iż profesor historii nie powinien mieć trudności z dostrzeżeniem różnic pomiędzy systemem polityczno-prawnym II Rzeczypospolitej a tym III Rzeszy. Jednak ma. Może to historia wirtualna?
reklama

“How could a German invasion of Poland lead to carnage on such a vast scale? Poland was strategically insignificant and relatively poor. The allies often claimed to be fighting for democracy, but as far as political freedom and civil rights for minorities went, Poland was little better than Germany in 1939”

++ „Jak inwazja Niemiec na Polskę mogła doprowadzić do katastrofy na tak gigantyczną skalę? Polska była przecież krajem strategicznie nieistotnym i stosunkowo biednym. Alianci często twierdzili, że podjęli wówczas walkę za demokrację, ale jeśli chodzi o wolności polityczne czy prawa mniejszości, Polska była w 1939 roku krajem niewiele lepszym od Niemiec” ++

Tych kilka zdań autorstwa profesora Uniwersytetów Harvarda i Oxfordziego Nialla Fergusona wywołało ostrą reakcję, nie bójmy sie tego powiedzieć, hołubionego w Polsce Normana Daviesa. Stwierdził on, że Stalin dostałby w grobie ataku chichotu na wiadomość, że profesor Harvardu powtarza jego propagandowe twierdzenia o tym, że pod względem przestrzegania praw i swobód obywatelskich Polska nie odstawała od hitlerowskich Niemiec. Autor „Bożego igrzyska” nie poprzestał jednak na tym. W dalszym toku swej wypowiedzi wskazał, iż przywódcy totalitarnych państw sąsiadujących ówcześnie z Polską osłupieliby w obliczu twierdzenia, że Polska nie była państwem strategicznie ważnym.

Przeciwko artykułowi Fergusona zaprotestowała również Ambasada Polska w Londynie. Oficjalny list w tej sprawie autorstwa Roberta Szaniawskiego wydrukowano 11 września. Zastanawiające pozostaje jednak, iż pojawił się on dopiero w tydzień po publikacji historyka z Harvardu. W Polsce, tak wyczulonej na wszelkiego rodzaju doniesienia o „polskich obozach koncentracyjnych”, sprawa zrównania III Rzeszy i II RP pozostała właściwie bez echa... do czasu gdy wypowiedział się na jej temat Norman Davies. Jak widać znacznie większej znaczenie przywiązujemy do opinii profesora posądzanego na Zachodzie, choć niesłusznie, o polonofilię i w dodatku nie należącego do tamtejszej czołówki badaczy, niż kontrowersyjnego, ale także bardzo cenionego profesora Uniwersytetu Harvarda.

Kim jest Ferguson?

Niall Fergusson urodził się w Glasgow w 1964 r.. W 1985 r. ukończył oksfordzki Magdalen College. Od tego czasu pracował w wielu uczelniach m.in. na Uniwersytecie w Cambridge i Uniwersytecie Nowojorskim. Współpracuje również z uniwersytetami w Teksasie, San Francisco (Stanford) oraz Minda de Gunzburg Center of European Studies. Zajmuje się głównie historią ekonomii oraz jej powiązaniem z polityką, imperializmem i kolonializmem.

reklama

W środowisku historycznym jest znany przede wszystkim z promowania historii wirtualnej, nazywanej również kontrafaktyczną. Podstawowym jej założeniem jest intelektualna gra, domniemywanie, przy wykorzystaniu naukowych metod badawczych, „co by było gdyby…?” Wśród najważniejszych jego prac należy wymienić „Imperium. Jak Wielka Brytania zbudowała nowoczesny świat”, „Colossus: the Rise and Fall of American Empire” czy biblia jego zwolenników, „Virtual History: Alternatives and Counterfactuals”.

Historia wirtualna/kontrafaktyczna

Ostatnimi czasy możemy dostrzec wiele nurtów metodologicznych w historiografii, które wywracają do góry nogami nie tylko sposób prowadzenia badań, lecz również ich przedmiot. W dalszym ciągu jednak, nawet przy nikłości materiału źródłowego, mamy do czynienia z refleksją nad historią. Tymczasem prezentowana przez Fergusona wizja odbiega od historii w sposób znaczący. Tworząc fikcyjną rzeczywistość, podkreślając zarazem odmienność tego procesu od kreowania historii alternatywnej, zbliża się on do tego, czym zajmują naukowcy pokroju Samuela Huntingtona czy Zbigniewa Brzezińskiego. To już nie jest historia, ale przewidywanie. To zaś w nauce stosunków międzynarodowych jest coraz powszechniej krytykowane ze względu na szybką dezawuację i nikłą sprawdzalność.

Ferguson przenieść chce zatem, jak mniemam, przeszczepić na grunt historii to, co nie sprawdziło się w badaniu stosunków międzynarodowych z powodu niedostatecznej ilości danych. Wydaje się, że większa ilość informacji powinna mu to ułatwić. Jednak jego krytycy zarzucają mu, iż od czasu „The World’s Banker: The History of the House of Rothschild” nie napisał żadnej książki w oparciu o archiwalia, a zamiast tego buduje swe kontrowersyjne tezy jedynie w opozycji do tych już zastałych. Priyamvada Gopal twierdzi, że tak zwana historia Fergusona jest bajką napisaną pod nasze czasy (...). To półprawdy i zgrabne spekulacje, odarte z warsztatu naukowego, takiego, jak choćby przypisy. Trzeba jednak też dostrzec, iż część krytyków Fergusona to zwolennicy marksizmu ekonomicznego, czyli reprezentanci drugiego bieguna przekonań.

reklama

Są wszelako i tacy, którzy doceniają prace profesora Harvardu. John Lewis Gaddis stwierdza, iż kilka postawionych przez niego tez jest interesujących i wymaga przemyślenia. Wskazuje jednak, że badacz popełnia błędy merytoryczne

Jakkolwiek dyskusyjna wydaje się nam metoda kontrafaktyczna wprowadza ona pewien ferment, ożywia dyskusję nad nowymi prądami badawczymi i metodologią historii. Sam nie jestem jej zwolennikiem, gdyż – moim zdaniem – podążając za Fergusonem odchodzimy od historii i opisywania przeszłości. Historyk kreując rzeczywistość historyczną stara się dociec jak było. Historia wirtualna zaś wprowadza kreację, która ze swego założenia nie ma dociekać jak rzeczywistość wyglądała. Badacz zatem, jeśli w dalszym ciągu można go tak określać, nie jest już historykiem. Wypadałoby go określić norwidowskim znaczeniem terminu „dziejopis”. On stwarza, kreuje. Nie jest to już jednak historia.

Rasizm i negacja?

Szereg kontrowersji związanych z osobą profesora Harvardu to posądzenia o rewizjonizm i rasizm. Choć opinie te wydają się być przesadzone, to autor wydaje się sam ściągać na siebie gromy. We wspomnianych wyżej książkach poświęconych historii imperializmów brytyjskiego i amerykańskiego usprawiedliwia on politykę Londynu i Waszyngtonu. Krytycy Fergusona podnoszą, iż traktuje te problemy niezwykle jednostronnie. Dostrzega jedynie zalety, jakie przyniosło ludom afrykańskim i azjatyckim panowanie Anglosasów. Ferguson ma w wielu miejscach rację wskazując na podnoszenie się poziomu cywilizacyjnego ludów podbitych, poprawę ich sytuacji finansowej. Jednak jest różnica między dostrzeganiem zalet a apologetyką. Można twierdzić, że granica ta została przekroczona.

Szkocki historyk jest znany również z innych tez. Określa on konferencję paryską i okres międzywojenny jako dalszą część wojny światowej. Twierdzi, iż atak III Rzeszy na Polskę nie był nową wojną. To wciąż ta sama rozgrywka, która rozpoczęła się w Sarajewie. Z tego też punktu widzenia, można zrozumieć negację istotności strategicznej II RP. W latach 1918-1939 toczyła się wojna dyplomatyczna kumulująca negatywne emocje. Wrzesień 1939 r. to przesilenie, które doprowadziło do jej kontynuowania, teraz już drogą zbrojną. Nie odnoszę przy tym wrażenia, by było to przeniesienie myśli Clausewitza. Ferguson wywrócił jego tezę. Wojna, według historyka Harvardu, nie jest kontynuacją polityki innymi metodami, lecz polityka jest kontynuacją wojny środkami niezbrojnymi.

reklama

Ferguson zdaje się wychodzić z założenia, iż wszystko już o historii napisano, dlatego trzeba... to wszystko podważyć. Muszę powiedzieć, że do pewnego stopnia zgadzam się z tymże założeniem. Bliższe byłoby mi jednak stwierdzenie, że w przypadkach, gdy dany temat został już wielokrotnie zbadany twórcze jest wejście w polemikę z zastanymi tezami. Trudno jednak zgadzać się z możliwym twierdzeniem, iż szkocki historyk polemizuje. On podważa każdą zastaną tezę dla samego podważenia. Nie konfrontuje swych przemyśleń z materiałem źródłowym i, jak zauważają jego przeciwnicy, nie popiera swych tez argumentami przypisowymi, co może być zrozumiałe jedynie w przypadku prac publicystycznych i popularnych.

Przekreślać czy nie?

Czy mamy zatem jeszcze do czynienia z badaczem, z historykiem? Mimo wszystko twierdzę, że tak. Ferguson poszukuje, i nas zmusza do szukania nowych sposobów prezentacji wiedzy, zmiany skostniałych form narracji historycznej. W tym aspekcie jego praca jest niewątpliwie wartościowa. Pamiętajmy jednak, że na nim samym dyskusja o rozwoju badań historycznych się nie kończy. Warto zwracać uwagę, co dzieje się w zachodniej historiografii nie tylko przy okazji, gdy tamtejszy historyk wykaże się niewiedzą i nonszalancją. Nie cieszmy się też tak, że w naszej obronie stanął Norman Davies, którego ostatnie prace z rzadka popierane są rzetelnymi badaniami źródłowymi, a ich autor koncentruje się na powtarzaniu tez polskich i zachodnich historyków. W jego przypadku, podobnie jak Fergusona, to przede wszystkim forma prac i sposób narracji są zajmujące i odkrywcze, nie zaś treść jaką te prezentują. Davies również popełnia błędy i posuwa się do generalizacji.

Czy zatem mamy prawo do ostrej reakcji? Śmiem twierdzić, że mamy. Wypowiadający się bowiem publicznie historyk powinien zapoznać się z tematyką o jakiej będzie rozprawiał, zwłaszcza jeśli to nie jego dziedzina. Ferguson zdaje się jednak dbać bardziej o podważanie wszystkiego przy pomocy chwytliwych haseł niż dowodów.

Zastanawiający jest swoją drogą fakt, że choć artykuł pojawił się w prasie 5 września, to do tej pory nie spotkaliśmy się z rzetelnym komentarzem naszych historyków, wyjaśniającym kim jest Niall Ferguson. Prawdopodobnie gdyby nie śledzenie przez polską prasę doniesień o Normanie Daviesie nie wiedzielibyśmy w ogóle o wypowiedzi, od której zacząłem swój artykuł.

Może uznano, że twierdzenia ekscentryka nie są warte komentarza? Może… Wolałbym jednak usłyszeć, że polemizujemy z popularnymi anglosaskimi historykami, niż że czekamy aż wypowie się w naszym imieniu angielski historyk postrzegany przez anglosaską prasę jako polonofil.

Zobacz też

Zredagował: Kamil Janicki

Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".

reklama
Komentarze
o autorze
Przemysław Piotr Damski
Doktor nauk humanistycznych w zakresie historii powszechnej, specjalista dziejów XIX i XX wieku, ze szczególnym uwzględnieniem lat 1871–1918. Absolwent Uniwersytetu Łódzkiego; wykładowca w Akademii Finansów i Biznesu Vistula w Warszawie; współpracował ze Społeczną Akademią Nauk w Łodzi przy projekcie „Colonisation and Decolonisation in National History Cultures and Memory Politics in European Perspective”, nadzorowanym przez Universität Siegen (Siegen, Niemcy). Stypendysta Roosevelt Study Center (Middelburg, Holandia).

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone