Husaria do kwadratu
Zobacz też: Radosław Sikora: Z husarii chyba nigdy nie zrezygnuję
Polacy mają tak, że co jakiś czas wpadają w manię. Literalnie chorują, a przyczyny tego stanu bywają na ogół dość podobne. Jedną z nich jest historia, którą Polacy traktują niczym Pana Boga: czczą ją, jednocześnie zupełnie nie chcąc słuchać jej nauk. Podobne zjawisko dostrzegam zresztą w sferze wiary: Kościół swoje, a wierni swoje – mówią „amen”, po czym, przeświadczeni o czystości własnego sumienia, grzeszą na potęgę.
Cóż zatem się dzieje, gdy Polak zachoruję na historię? Przede wszystkim wybiera sobie świętego, którego otacza szczególną estymą. Wyjątkową popularność w ostatnich latach zyskały dwa elementy polskości: żołnierze wyklęci oraz husaria. W przypadku podziemia niepodległościowego sprawa jest bardziej skomplikowana, zostawmy więc ją na boku. Natomiast jeśli idzie o „najlepszą jazdę na świecie”, sprawa jest prosta – jej kult jest bowiem bałwochwalczą czcią dla błyskotek przeszłości.
„Najlepsza jazda na świecie”
Chyba każdy przynajmniej raz słyszał ten i podobne slogany: „husaria wielką kawalerią”, „skrzydlaci jeźdźcy niepokonani” etc. Oczywiście husaria była formacją, która odnosiła liczne sukcesy i przez pewien czas mogła uchodzić za niepokonaną. Jednak nie zawsze tak było. Na każdy Kłuszyn, Kircholm czy Wiedeń można wyciągnąć Żółte Wody, Korsuń, Gniew, Mątwy, czy Sasowy Róg. Gdy zestawimy to w zależności od okoliczności i przeciwnika, dojdziemy do niepokojącego wniosku, że husaria wygrywała i przegrywała. Zupełnie tak jak każda inna formacja wojskowa.
Siła husarii nie leżała w niej samej, ale w głównodowodzących, którzy potrafili skutecznie pokierować tymi specyficznymi oddziałami. Husaria w rękach dobrego dowódcy stawała się śmiertelnie groźna. W rękach dowódcy nieudolnego była zupełnie nieprzydatna.
Dlaczego więc husaria – a nie choćby jazda pancerna – stała się symbolem „potęgi Rzeczpospolitej”? Odpowiedź wydaje się tyleż smutna, co trywialna: skrzydła. Wielkie epickie skrzydła, które nadawały im „niezwykłego” wyglądu. Petyhorcy? Pancerni? Dajmy spokój, przecież do najzwyklejsi jeźdźcy na świecie. Ale ten sam facet ze skrzydłami to już wielki wojownik! Nie ma w ogóle sensu wchodzić w dyskusje, czy te nieszczęsne listwy z piórami były mocowane do siodła czy też może w ogóle ich nie było. Ważne jest, że w naszym dzisiejszym, powszechnym wyobrażeniu skrzydła były. Tak jak u Wacława Pawliszaka, Stanislawa Kaczor-Batowskiego czy Kossaka. Jednym słowem: wygląda to prawdziwie epicko. A pancerni czy petyhorcy przegrywają tę estetyczną batalię i muszą salwować się ucieczką.
Husaria już w czasach swojej świetności łączyła się właśnie z takim blichtrem. Skrzydła, futra egzotycznych zwierząt – wszystko to było manifestacją szlacheckiego stanu posiadania. Elitarność w równym stopniu wiązała się z sukcesami jak i z kosztami ekwipunku. Ale nie była to aż tak niepokonana formacja jak mogłoby się zdawać.
Jeżeli kawaleria ma być symbolem, to może warto poszukać gdzieś indziej? Gdyby chcieć znaleźć jazdę polską, która siała wśród swoich współczesnych prawdziwe przerażenie, można by wskazać na lisowczyków. Drżała przed nimi całą Europa, nie tylko wschodnia, ale i zachodnia. Ale cóż – oni nie mieli skrzydeł, a jedynie barwne stroje lekkozbrojnej jazdy (mieli też brzydką tendencję do gwałtów i mordów).
Gdyby już trzeba wskazywać na jakąś polską formację wojskową wartą takiej estymy jaką obdarzono husarię, byliby to też szwoleżerowie spod Somosierry. Panowie dali wtedy popis profesjonalizmu który, ku wściekłości Anglików, za wspaniały uznali nawet Hiszpanie. Spokojnie mogliby służyć za rozpoznawalny w świecie symbol profesjonalizmu w sztuce wojennej.
Polecamy e-book Sebastiana Adamkiewicza „Zrozumieć Polskę szlachecką”
Książkę można też kupić jako audiobook, w tej samej cenie. Przejdź do możliwości zakupu audiobooka!
Husarz znaczy sarmata?
Cała ta husariomania nie byłaby tak irytująca gdyby nie fakt, że przy jej pomocy dokonuje się straszliwej redukcji – czy raczej zbarbaryzowania – przekazu o sarmatyzmie. Po pierwsze, z całej wielobarwnej kultury Rzeczpospolitej Obojga Narodów destyluje się jedną, wcale nie reprezentacyjna cząstkę i wychwala się ją pod niebiosa. Dodać trzeba, że husaria jako dziedzictwo jest całkowicie martwa. Czego mogą nas nauczyć husarze? Jak w XXI wieku walczyć konno? Jak dobierać stroje do uzbrojenia? A może mamy od nich przejąć metody wykłócania się o żołd? Terminy takie jak „Ojczyzna” czy „patriotyzm” w przypadku husarii i jej czasów rozumiano w zupełnie inny sposób niż dzisiaj.
Wiązanie husarii z przekazem nacjonalistycznym (co niestety ma co jakiś czas miejsce) jest szczególnie niedorzeczne. Towarzyszami husarskimi mogli bowiem zostać przedstawiciele stanu szlacheckiego Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czyli w równym stopniu Wielkopolanie, Małopolanie, Mazurzy, Pomorzanie, Rusini z wołyńskiego i bełskiego albo Litwini z brzeskolitewskiego. Chorągwie mogły więc składać się z Polaków jak i Rusinów. Walczyli oni zaś przede wszystkim nie w imię ideałów, ale za twarda walutę. I – podobnie jak wszyscy żołnierze, którzy nie dostawali żołdu na czas – nierzadko się buntowali. Znamienne jest, że wszystkie wielkie militarne zwycięstwa husarii na poziomie politycznym nie przyniosły Rzeczpospolitej owoców.
Groźne jest również to, jak wykrzywiony obraz Rzeczpospolitej Obojga Narodów przedstawia husaria. Emocjonowanie się „skrzydlatymi” buduje fałszywe wyobrażenie jakoby sarmaci mieli w głowie jedynie wojaczkę, dzień i noc marząc o kolejnych podbojach. W powszechnym wyobrażeniu Rzeczpospolita była potęgą militarną – imperium, które pragnęło rozszerzać swoje ziemie. Ambicje szlachty były jednak inne. Nie przypadkiem za ideał życia uważano vita activia, rozumiane jako dzielność polityczną i dbanie o własny kąt na ziemi, czyli dwór i resztę majątku. Żołnierka – o paradoksie! – nie była wcale szczególnie atrakcyjna, wiązała się bowiem z kosztami i możliwością śmierci. Jedynym wyjątkiem było bronienie granic, stąd też zresztą ich obrońcy cieszyli się uznaniem.
Rzeczpospolita była tak rozległa, że dla wielu terenów wysłanie przedstawicieli na sejm było nie lada problemem. Co szlachcica z Podola obchodziły Inflanty? Mówili tam nie po rusku ale po niemiecku, daleko to było, w życiu też nie miał zamiaru się tam wybierać. Na czort o to walczyć? Ba, pytania te stawiano nawet wtedy, gdy wróg już zaatakował jakiś odległy skrawek Rzeczpospolitej.
Co ważne, Rzeczpospolita, która miała być militarną potęgą, wcale nie dążyła do ekspansji – ostatnie nabytki terytorialne to wszak początek XVII wieku. Wszystko co potem, to już tylko dzieje ich obrony i utraty. Mit ten powstał w wieku XIX, kiedy polskie społeczeństwo potrzebowało odreagowania na traumę związaną z klęską powstania styczniowego. Sienkiewicz i jego Trylogia, a potem popularność husarii wiązały się z myślą „patrzcie, teraz co prawda nas pokonali, ale kiedyś, kiedyś to my i Turka i Kozaka i Szweda pobiliśmy”. Równolegle zaczęto badać kulturę staropolską – każdy, kto zajmuje się dziejami politycznymi XVI-wiecznej Polski wie, że jedyne wydania blisko 80% źródeł to publikacje z lat 1880-1914. Do dziś dziesiątki dzieł jak chociażby Statut Łaskiego nie zostało przetłumaczone na język polski.
Tymczasem husaria, husaria i jeszcze raz husaria. Przebogate dziedzictwo interesującej architektury i specyficznej sztuki sakralnej, wyjątkowej na skalę europejską myśli politycznej oraz pojęcia obywatelstwa czy otwartości na inne poglądy zostało zepchnięte w niebyt, bo przecież są husarze i ich skrzydła.
Sądzę, że nie należy zupełnie zapominać o husarii, a jedynie trochę przystopować z jej kultem. W gruncie rzeczy nie daje nam ona żadnej pozytywnej nauki – zamiast otwierać nas na spuściznę Rzeczpospolitej Obojga Narodów, odgradza nas od niej, spłyca jej obraz i wykoślawia.
Z tekstu mogłoby wynikać, że jestem zaciekłym przeciwnikiem pamięci o husarii i poczucia dumy z nią związanej. Nie jest tak. Gdy jednak patrzę na jej przewartościowanie to żółć mnie zalewa.
Polecamy także: Która staropolska formacja jest dla Ciebie? [quiz]
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz