Historyków problemy z seksem
To, że historycy mają problem z liczbami, jest rzeczą oczywistą. I nie chodzi tu li tylko o umiejętności różniczkowania czy wyliczania długości podstawy trapezu, ale przede wszystkim ustalania realnej liczby uczestników konkretnych wydarzeń. Dyskusja o liczbach jest niejednokrotnie polem brutalnych polemik, które wiodą zazwyczaj na drogę argumentacji zarzucającej co najmniej złą wolę. Dzieje się tak jednak nie tylko z powodów pozamerytorycznych. Wpływa na to pogląd, że odpowiednio wysoka liczba ofiar czy uczestników pewnego wydarzenia świadczy o jego powadze i randze, zatem każda próba ponownego oszacowania staje się zamachem na pamięć. Nierzadkie są też jednak kłopoty ze źródłami: przekłamania z nich wynikające, albo też ich milczenie. Liczby są więc pułapką, w którą, niestety, dość często się wpada.
Nie inaczej jest z problemem seksu czy seksualności. Z jednej strony nie da się ich bowiem wyłączyć zupełnie z dyskursu historycznego, z drugiej zaś mówienie o nim zawsze przypomina stąpanie po cienkim lodzie. Nie można tych kwestii pomijać, gdyż – czy chcemy, czy nie – są integralną częścią człowieczeństwa i bywa, że decydują o jego istocie, zatem wszelka próba przemilczania jest najzwyczajniejszym dehumanizowaniem dziejów, wykluczenie z poznania ważnego aspektu dawnego życia. Sęk w tym, że próba jakiegokolwiek opisu naszej przeszłej seksualności jest niemal od początku skazana na porażkę, a wejście na ścieżkę zgłębiania „zabaw miłosnych” naszych przodków w wielu przypadkach działa jak nawigacja samochodowa ze starymi mapami – prowadzi wprost do jeziora absurdu.
Na historyków pułapki czekają dwie: plotkarska i sakralizująca. W pierwszym przypadku seks rozbuchany jest do granic możliwości, a narracja historyczna zamienia się w gawędę niewyżytego (najpewniej) badacza. Składa się głównie z insynuacji, bezustannych orgii i bezprzykładnego wyuzdania. Wszyscy śpią ze wszystkimi, każdy kocha się z każdym. Seks urasta do głównego kreatora polityki i wydarzeń, których przyczyny ekonomiczne i społeczne schodzą na dalszy plan, ulegając potędze spółkowania. Od literatury, której autorzy chcą w ten sposób postrzegać historię, uginają się półki. Być może wynika to z naturalnego zainteresowania ludzi podobną tematyką.
Seks zawsze był, jest i najpewniej pozostanie tematyką tabu. W źródłach skutkuje to dwiema konsekwencjami: przemilczeniem lub gloryfikowaniem. Albo więc o seksie nie dowiadujemy się nic (tak jakby nasze dzieje tworzyli ludzie, którzy garściami spożywali tabletki likwidujące popęd), albo wylewa on się z kart źródeł, sprawiając wrażenie, że czytamy co najmniej o nowej Sodomie. Zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku mamy do czynienia z mitem, który nie mówi nam nic innego, jak tylko to, że seks zawsze był sprawą w pewien sposób fascynującą.
Obok przesadnej ekscytacji spotkać można drugą postawę, której reprezentanci chcieliby seksualność zupełnie wyeliminować, sprowadzając ją wyłącznie do małżeńskiej alkowy (i to też niekoniecznie). Nasza przeszłość ma być wzorcem cnoty i czystości, pozbawionej plam, za które uchodzić może wszelka cielesność. Pogląd ten rodzi się z przekonania o doskonałości czasów przeszłych, o lepszości ludzi, którzy zeszli już z tego świata, o ich nienagannych zasadach i wartościach, w które mieli wierzyć. Tytani – bo przecież nie ludzie – nie mogli więc ulegać tak przyziemnej rzeczy, jaką był popęd seksualny, oni w zadumie myśleli nie o kobiecie (vel mężczyźnie), ale o sprawach wyższych: ojczyźnie, równości społecznej, albo też realizacji niedoścignionych idei. Takie spojrzenie nie dotyczy tylko historyków, ale także świadków dziejów, którzy chętnie budują swój obraz jako pokolenia nieskazitelnych. Popis takiego kreowania przeszłości dała w niedawnym wywiadzie dla „Frondy” Danuta Rossman, adiutantka Tadeusza „Zośki” Zawadzkiego, która – krytykując film „Kamienie na szaniec” m.in. za przedstawienie w nim scen miłosnych – powiedziała:
Owszem, podkochiwaliśmy się w sobie wzajemnie. Zresztą nie mówiliśmy o sobie „partner”, ale po prostu "sympatia", czyli człowiek, którego lubię, który mi się podoba, z którym mogę się spotkać. Ale o tym, żeby się całować, trzymać jakoś „w pół” na ulicy – mowy nie było. Nikt tego nie robił. To nie było potrzebne. A miłość wyrażała się w inny sposób.
Skąd się w takim razie brały dzieci, skąd warszawska prostytucja, skąd statystki mówiące, że wiek inicjacji seksualnej w Polsce przedwojennej nie różnił się szczególnie od dzisiejszego Nie chcę oczywiście stwierdzić, że w omawianym przypadku Pani Rossman nie ma racji, być może w istocie reżyser popełnił błąd, sugerując, że „Zośka” mógł ulec niewieścim wdziękom (bo o to głównie wybuchła afera). Nie przekonuje mnie jednak kategoryczne stwierdzenie, że dla pokolenia Kolumbów seksualność nie istniała, a płciowość była niczym przy wyzwaniach, jakie stawiała przed nimi umęczona ojczyzna.
Uciekanie od problemów seksualności wprowadza nas w niepotrzebną obłudę i przekonanie, że cielesność w jakikolwiek sposób urąga pamięci. Ze zdroworozsądkowego punktu widzenia to absurd. Czy jakikolwiek stosunek pozamałżeński może zamazać ogrom bohaterstwa czy zasług? Czy może w tak znaczący sposób wpływać na ocenę postaci? Oczywiście w świetle etyki chrześcijańskiej jest to czyn niemoralny, ale nawet z tej perspektywy heroizm niewiele ma wspólnego z moralnością sensu stricto.
Zachęcanie do mówienia o seksualności nie może być jednak wiązane z pierwszą omawianą przeze mnie postawą. Dawanie wiary gawędom seksualnym, będącym często wytworem kąśliwych paszkwilantów i satyryków, jest niczym innym jak łapaniem się na lep taniej sensacji, która – podobnie jak zaklinanie rzeczywistości – z prawdą ma niewiele wspólnego. Nasza przeszłość nie była w znaczący sposób ani bardziej, ani mniej rozerotyzowana niż teraźniejszość. Mało tego, niemal zawsze seks był doskonałym sposobem na oczernianie przeciwnika, bądź też budowanie swojego własnego „prestiżu”. Swetoniusz, pisząc w „Żywotach Cezarów” o zabawach Tyberiusza z młodymi chłopcami, najpewniej nie miał na myśli prezentacji faktów, lecz celowe wzbudzenie niechęci do imperatora, którego sam nie darzył szczególną estymą. Plotki o rzekomym wyuzdaniu Barbary Radziwiłłówny (tak samo zabawne jak XIX-wieczne robienie z niej dziewicy orleańskiej) bardziej były efektem strachu szlachty przed objęciem tronu przez przedstawicielkę rodu magnackiego, niż realnej kondycji moralnej żony Zygmunta Augusta. Zawsze jednak można było uwierzyć w niezwykłą potencję Augusta Mocnego, który swoją siłę udowadniać miał nie tylko łamaniem podków, ale także licznym potomstwem.
Jaką więc postawę przyjąć? Taką, jaką wymusza na nas warsztat historyka: krytyczną. Pamiętajmy, że każde podjęcie tematyki seksualności wymusza dekonstrukcję mitów i legend, które sami uwielbiamy budować, skutecznie oszukując tych, którzy zdążyli uwierzyć w rozbuchane erotycznie gimnazjalistki i obrzydliwą zabawę w słoneczko, która koniec końców okazała się zwyczajną bujdą na resorach. Od tematu uciekać jednak nie należy, pamiętając, że dewiza: Homo sum; humani nihil a me alienum esse puto dotyczy nas w takim samym wymiarze, jak innych przedstawicieli nauk humanistycznych.
Zobacz też:
- Początki homoseksualizmu;
- Średniowieczna seksualność i przestępstwa seksualne. Rozważania wokół kodeksu karnego z Nablusu;
- Bezpruderyjna Warszawa naszych pradziadków.
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.