Historyk na szańcu
Gdy wiosną 1943 roku Aleksander Kamiński pisał swoją dydaktyczno-patriotyczną powieść dla młodzieży, pewnie nie przypuszczał, że przez kolejne 70 lat książka ta będzie rozbudzała emocje (nie tylko młodych) i wywoływała rozliczne spory. Zeszłoroczna ożywiona dyskusja wokół kontrowersyjnych tez Elżbiety Janickiej na temat antysemityzmu Szarych Szeregów i domniemanego homoseksualizmu dwóch głównych bohaterów dowiodła, że mit „Kamieni na szaniec” jest ciągle żywy. Jego bohaterowie wciąż zajmują istotne miejsce w polskiej kulturze pamięci.
Książka Kamińskiego pokryła się patyną, a współczesnego odbiorcę może razić podniosły ton i idealizacja żołnierzy Grup Szturmowych. Jednak pytania o istotę patriotyzmu i bohaterstwa, o wyjątkowość i dziedzictwo pokolenia wojennego, do zadania których skłania ta lektura, nadal pozostają w cenie. I choć trudno się zgodzić z hipotezami Janickiej opartymi na lichych podstawach, to wypada przyznać jej rację co do tego, że opowieść o Alku, Rudym i Zośce domaga się pogłębionej refleksji i współczesnej interpretacji. Domaga się ponownego odczytania. Tym bardziej, że jest to jeszcze ciągle lektura formująca i wychowująca młodzież, a całe pokolenie Kolumbów często postrzega się przez jej pryzmat.
Szansą na nową interpretację wojennej historii warszawskich harcerzy był film Roberta Glińskiego, który wszedł na ekrany kin 7 marca. Reżyser potraktował powieść Kamińskiego dość swobodnie, jako pretekst do opowiedzenia widzom o młodości i dojrzewaniu w okresie II wojny światowej. Przedstawił alternatywne spojrzenie na szaroszeregowych bohaterów. Odbiega ono tak mocno od tego, co wiemy na temat pokolenia wojennego, że można mieć wątpliwości, czy ciągle mówimy o tej samej formacji.
Kilka zabiegów zasługuje na uznanie. Dostrzeżenie uniwersalnych problemów związanych z wchodzeniem w dorosłość, odbrązowienie spiżowych niemal postaci oraz uwypuklenie moralnych dylematów ówczesnej młodzieży i jej przywiązania do wartości humanistycznych. Wszystko to odpowiada współczesnej wrażliwości i przybliża widzowi głównych bohaterów. Nie trudno uwierzyć, że mamy przed sobą zwyczajnych ludzi, tak samo jak my targanych emocjami i wątpliwości, którym przyszło żyć w trudnych czasach. Sam sposób prowadzenia narracji jest bardzo atrakcyjny. Akcja toczy się wartko, film bawi, wzrusza i przeraża dokładnie w tych momentach, w których ma to robić (to precyzyjne sterowanie emocjami widza zirytowało zresztą Tomasza Raczka), a młodzi aktorzy pociągają urodą i budzą (w większości) sympatię. Również muzyka dopasowana jest do gustu młodzieży, choć trudno oprzeć się wrażeniu, że jest ona doskonałym odzwierciedleniem anachronizmów scenariusza.
Pomimo ciekawych rozwiązań fabularnych i propozycji interpretacyjnych, obraz Glińskiego nie przekonuje i nie pozwala lepiej zrozumieć postaw ludzi z pokolenia Kolumbów. W stosunku do filmu o edukacyjnych ambicjach (na stronie internetowej promującej „Kamienie…” znajdziemy nawet pakiet materiałów dla szkół), świadomie nawiązującego do poczytnej lektury i historycznych postaci, jest to zarzut bardzo poważny. Za mało wiarygodną wizją wojennej rzeczywistości stoją między innymi liczne uproszczenia i projektowanie współczesnych zachowań na dwudziestolatków sprzed półwiecza. Rzecz nie w tym, by oskarżać tutaj film Glińskiego o szarganie pamięci Szarych Szeregów i obyczajowe rozpasanie. Nie idzie też o to, by bawić się w szczególarstwo i czepiać długości młodzieńczej czupryny, lecz by wskazać mielizny scenariusza i fałszywe wyobrażenia o przeszłości, z którymi trudno pogodzić się historykowi.
Przeczytaj też:
Problem 1: Czas
Robert Gliński zdecydował się poprowadzić swoją narrację zupełnie inaczej, niż uczynił to Aleksander Kamiński. Nie przedstawił w filmie całości perypetii szaroszeregowej młodzieży (do 1943 roku), lecz skoncentrował się na ich niewielkim wycinku, mianowicie na przełomie lat 1942 i 1943. Poznajemy więc bohaterów krótko przed akcją pod Arsenałem – w momencie przejścia od Małego Sabotażu do akcji dywersyjnych. Jednocześnie jest to czas podporządkowania dowództwu Armii Krajowej najstarszej wiekowo grupy harcerzy – Grup Szturmowych oraz okres nasilającego się w Warszawie terroru okupanta i przygotowań do ostateczne zlikwidowania przez Niemców getta.
Grozę sytuacji trudno jednak odczuć, choć na ekranie pojawiają się i niemieccy żołnierze, i scena egzekucji ulicznej. Wszystko opowiedziane jest bowiem w konwencji filmu przygodowego, a atmosfera zmieni się dopiero w momencie aresztowania Rudego. Bohaterowie jawią się jako przekorni chłopcy bawiący się w wojnę. Doprawdy trudno się domyślić, że mają za sobą traumatyczne doświadczenie klęski wrześniowej, śmierć bliskich oraz trzy lata ciężkiej okupacji, która zmusiła ich nie tylko do działania w konspiracji, lecz także do pracy zarobkowej. Problem trudnych warunków materialnych właściwie się nie pojawia, poza sceną upieczenia na obiad gołębi. Mieszkania zbiedniałej inteligencji, która żyje w tym czasie z głodowych pensji lub jest zmuszona do podejmowania różnych czarnorynkowych przedsięwzięć, wyglądają jak z przedwojennego żurnala. Podobnie zresztą jak jej stroje.
Silnie zarysowany konflikt pomiędzy młodymi, przede wszystkim Zośką a przełożonymi – najpierw wokół dostępu do broni, potem wokół decyzji o odbiciu Rudego z więziennego transportu – jest wyrwany z kontekstu historycznego. Nie dowiemy się z filmu, że wahania dowództwa wynikają z przyjętego przez AK założenia o odwlekaniu otwartej walki do momentu osłabienia III Rzeszy. Nie jest również wyraźnie powiedziane, że akcja pod Arsenałem była pierwszym tak dużym wystąpieniem podziemia na terenie stolicy, a więc decyzja o jej przeprowadzeniu siłą rzeczy nie należała do łatwych. Chęć przypodobania się młodej widowni i uwypuklenia konfliktu pokoleniowego nie usprawiedliwia tworzenia takiego obrazu. Armii Krajowej jest w nim przedstawiona jako opresyjna struktura, która przeszkadza młodym dzielnym chłopcom w walce i – nie wiedzieć czemu – staje na drodze do uwolnienia przyjaciela. I nie chodzi tu o idealizowanie AK, targanej przecież licznymi konfliktami, lecz o konieczność niuansowania postaw, gdy mówimy o przeszłości.
Problem 2: Otoczenie
Sposób przedstawienia Warszawy w filmie Glińskiego razić będzie każdego, kto posiada jakąkolwiek wiedzę o (przed)wojennej stolicy. Otrzymujemy obraz miasta niczym z „Warszawy 1935”. Wielkomiejskie ulice, dostojna zabudowa (akcja rozgrywa się najczęściej na Krakowskim Przedmieściu lub w okolicach alei Szucha) i luksusowe kawiarnie (okupacyjny lokal gra tutaj pijalnia czekolady Wedla przy ul. Szpitalnej), tyle tylko że udekorowane hitlerowskimi flagami i opatrzone niemieckimi napisami. Oczywiście, eksponowana jest przede wszystkim architektura dawnych epok, natomiast przedwojenny warszawski modernizm w tym wizerunku nie funkcjonuje (pomimo tego, że Rudy mieszkał przy al. Niepodległości 159, w nowoczesnej kamienicy zbudowanej przez spółdzielnię urzędniczą). W przestrzeni miejskiej nie widać również śladów wojny – zbombardowanych lub uszkodzonych budynków, a obrazy sprawiają wrażenie sterylnych dekoracji. Gdyby wnioskować na podstawie filmu, to bombardowania stolicy z września 1939 roku w ogóle nie miały miejsca. Nie zauważymy również zubożenia społeczeństwa i skutków rabunkowej gospodarki wojennej okupanta, odbijających się wszak na wyglądzie ulic. „Kamienie na szaniec” nie tylko reprodukują mit utraconego miasta idealnego, czyli przedwojennej Warszawy jako Paryża Północy, lecz także zakłamują wojenną rzeczywistość.
Można ponadto żałować, że tak niewiele dowiadujemy się z filmu o samych Szarych Szeregach, warunkach funkcjonowania młodych konspiratorów oraz trudach prowadzenia „życia na niby”. Scenę tajnego wykładu można by wzbogacić o informację na temat pędu do samokształcenia i zainteresowań młodzieży, która przecież żyła nie samą tylko walką i miłostkami. Zamiast tego wykorzystano ją jedynie jako kolejną okazję do ukazania napięć między starymi i młodymi. Powie ktoś, że w dwugodzinnym filmie nie da się pokazać wszystkiego. Racja, czasem jednak wystarczy zasygnalizować pewne zjawiska, by podziałały na wyobraźnię widza. Jan Łomnicki w filmie „Akcja pod Arsenałem” z 1977 roku potrafił pokazać fascynacje intelektualne pokolenia wojennego za pomocą wzmianki o pismach Floriana Znanieckiego w scenie dyskusji Rudego z ojcem.
Przeczytaj też:
Problem 3: Bohaterowie
Wreszcie kwestia kluczowa – wizerunek samych bohaterów. Postacie u Glińskiego są inne niż te w książce – mniej posągowe, za to pełne uroku, energii i humoru. To naprawdę cieszy. Sęk w tym, że wlewając w nie uczucia i postawy typowe dla dzisiejszej młodzieży zatracono gdzieś specyfikę tamtego pokolenia. Wspomniałam już o przyspieszonym dorastaniu w warunkach wojennych, który to proces możemy obserwować w filmie dopiero po aresztowaniu Rudego, jak gdyby wcześniej bohaterowie nie mieli za sobą trzech lat okupacji. Warto przy tym zaznaczyć, że bycie dwudziestolatkiem wówczas znaczyło zupełnie co innego niż obecnie. Matura, którą Alek, Rudy i Zośka zdali w 1939 roku, była faktyczną cezurą wejścia w dorosłość i wiązała się z odpowiedzialnością, bo wyznaczała także status społeczny. Myślenie w kategoriach dobra wspólnego – przydatności i zaangażowania społecznego, szczególnie w środowisku inteligenckim, nie było tylko wymysłem autora książki. Niewiele z tych ideałów odnajdziemy u Glińskiego.
Na pierwszy plan przebija się w tym obrazie buntowniczość i skrajny indywidualizm, co najlepiej widać w postawie Zośki. Łatwość, z jaką podważa on autorytety, prezentowana przez niego skłonność do brawury i kompletny brak rozwagi każą zadać pytanie: jakim cudem ten narwany i chaotyczny młodzian mógł być dowódcą warszawskich Grup Szturmowych?! Rozumiem, że chciano stworzyć wyrazistą kreację, ale czy naprawdę musi ona przeczyć sylwetce wyważonego i charyzmatycznego przywódcy, jakiego znamy z biografii i wspomnień? Ponadto razić może scena próby samobójczej Tadeusza i pocieszania się w ramionach ukochanej. Nie ze względu na wymagany rygoryzm obyczajowy wśród harcerzy. Badacze zajmujący się seksualnością na przestrzeni wieków wiedzą, że norma i praktyka chodziły nazbyt często różnymi drogami i niczego tutaj nie da się przesądzić. Chodzi tu o psychologiczną wiarygodność. Trudno uwierzyć, żeby człowiek odpowiedzialny za swój oddział i od dłuższego czasu obcujący ze śmiercią na co dzień, wpadł nagle w histerię i chciał się zabić. Czy doprawdy nie można było znaleźć subtelniejszego sposobu opowiedzenia o depresji Zośki po stracie przyjaciół?
A skoro już zahaczyłam o ukochaną Tadeusza, to wypada poświęcić kilka słów postaciom kobiecym, czyli Moni i Hali. Wprowadzono je do opowieści chyba tylko po to, żeby udowodnić heteroseksualność Zośki i Rudego. Towarzyszki konspiratorów są bowiem nijakie, nie widać, żeby dzieliły z chłopakami ich wartości i zaangażowanie (nie dowiemy się z filmu, że Halina Glińska była drużynową Błękitnej Czternastki i też działała w podziemiu). Dziewczyny zamknięto w sferze prywatnej i wepchnięto w filmowy schemat opowieści o wojnie i miłości. Widoczna jest tu zresztą pewna niekonsekwencja, bo przy całym uwspółcześnieniu postaw, stosunki damsko-męskie pokazane są w sposób schematycznie tradycyjny.
Tempo narzucone filmowi w pierwszej jego części buduje obraz bohaterów jako nieokrzesanej cywil-bandy. Sprzyja temu również szybkie przejście od szkolenia wojskowego do akcji pod Arsenałem oraz pokazanie nieudolnej ewakuacji mieszkania Błońskich. Widz otrzymuje więc obraz grupy nie dość, że niewyćwiczonej, to na dodatek kpiącej sobie z karności i porządku wojskowego. Tymczasem samo harcerstwo było organizacją zhierarchizowaną i kładło duży nacisk na dyscyplinę, a zostanie dobrym żołnierzem postrzegano jako obowiązek i ważny element przygotowywania do przyszłego powstania zbrojnego. Nie można poza tym zapominać, że młodzież ta została wychowana w kulcie Marszałka Piłsudskiego, a pozycja przedwojennych oficerów była
w społeczeństwie bardzo wysoka. Interpretowanie sporów kompetencyjnych między harcerzami i wojskowymi po przejściu Grup Szturmowych pod zwierzchnictwo AK i krytyczny stosunek do bezrefleksyjnej postawy żołnierskiej nie może być utożsamiany z lekceważeniem samego wojska, co film imputuje młodym konspiratorom.
Wizja Glińskiego stanowi niewątpliwie efektowną alternatywę dla książki Kamińskiego. Trudno ją jednak uznać za udaną próbę reinterpretacji „Kamieni na szaniec” i zmierzenia się z legendą wojennego pokolenia. Film stara się przybliżyć odbiorcy szaroszeregowych bohaterów poprzez upodobnienie ich do niego – zamiast umożliwić widzowi zrozumienie tamtej formacji i jej uwarunkowań. Odsunięcie się od historycznej rzeczywistości i brak pogłębionego psychologicznie spojrzenia utrudnia poszukiwanie odpowiedzi na pytania: kim naprawdę byli ci ludzie?, skąd brała się ich gotowość do wyrzeczeń?, jak dorastali do poświęcenia? Ucieczka przed zdefiniowaniem ówczesnego patriotyzmu nie doprowadzi widza do refleksji nad tym, co dzisiaj powinno kryć się pod tym pojęciem. Umyka więc reżyserowi to, co jest kluczowe dla odczytania „Kamieni na szaniec” na nowo.
Skromny film telewizyjny „Jutro idziemy do kina”, nakręcony kilka lat temu, czy zeszłoroczna miniatura o Baczyńskim zdołały przystępnie i ciekawie opowiedzieć o pokoleniu Kolumbów. Bez uderzania w wysokie tony, lecz także bez rażących uproszczeń i odbierania bohaterom ich ideowej i mentalnej odmienności. Szkoda, że Glińskiemu ta sztuka się nie udała.
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Michał Przeperski