Historyczny przegląd prasy (6–12 czerwca 2011)
Nowo wybrany szef IPN-u udzielił „Gazecie Wyborczej” wywiadu, który ukazał się w jej weekendowym wydaniu (Nie będę nowym Kurtyką, „GW” z 11-12 czerwca, nr 135). Kamiński nakreślił w nim m.in. główne priorytety Instytutu pod jego kierownictwem. Mówi:
„Nowym kierunkiem będą badania nad PPR i PZPR – bo zgadzam się, że SB w odbiorze społecznym przesłoniła już w ogóle partię, która nią przecież kierowała. Tutaj Instytut na pewno ma wiele do zrobienia. Chcemy dokończyć badania nad „Solidarnością” – są kolejne monografie w przygotowaniu. Trzecim priorytetem są badania nad emigracją, Instytut ma dobre warunki, żeby ją badać. Czwarty temat – dla mnie najważniejszy – to rozwinięcie badań nad II wojną światową, zwłaszcza działania systemów okupacyjnych, życia społecznego, konspiracji itd.”
Również na łamach „GW” odbyła się dyskusja wokół samej osoby prezesa IPN-u, jego naukowego dorobku i predyspozycji do kierowania Instytutem. Kamińskiego zaatakował Wojciech Mazowiecki (Tylko dostarczał amunicji, „GW” z 7 czerwca, nr 131) zarzucając mu m.in., że w czasie, gdy kierował jeszcze BEP-em, minimalizował rolę i zasługi środowiska KOR-u. W obronie nowego szefa IPN-u stanął prof. Andrzej Friszke (Kamiński nie dostarczał amunicji, „GW” z 9 czerwca, nr 133), udowadniając, że Kamiński pomimo bardzo młodego wieku (38 lat) może pochwalić się ogromnym dorobkiem naukowym i doświadczeniem w pracy zarówno badawczej, jak i kierowniczej.
O lustracji słów kilka…
W związku z ukazaniem się książki „Instytut” autorstwa Antoniego Dudka, w której opisuje on własną wizję historii i działalności IPN-u w ostatniej dekadzie, historyk opublikował na łamach „Uważam Rze” artykuł pt. Pięty achillesowe lustracji („URz”, nr 18). Dudek tłumaczy, dlaczego lustracja pozostaje „martwym procesem”, a na 150 tysięcy lustracyjnych oświadczeń zalegających w archiwach IPN-u, rocznie sprawdzanych jest jedynie 5 tysięcy. Jako główne powody takiej sytuacji badacz wymienia stan zachowania esbeckich archiwaliów oraz tzw. linię orzecznictwa sądów w kwestii lustracji. O tej drugiej Dudek pisze:
„Sądy domagają się bowiem dowodów w postaci podpisanych zobowiązań do współpracy, pokwitowań odbioru pieniędzy, a także własnoręcznych doniesień. Tymczasem w przypadku ok. 90 proc. agentury tego rodzaju dowody nie zachowały się bądź też nigdy nie istniały”.
Dudek dotyka też bardzo ważnego zagadnienia dotyczącego akt komunistycznych służb – ich autentyczności i wiarygodności. Pyta on: „Czy […] wiedząc, kto stworzył dany dokument, możemy z góry określić poziom jego wiarygodności?”. Z metodycznego punktu widzenia – nie. Dlatego autor za nieprofesjonalne uważa kwestionowanie wiarygodności wszelkich źródeł policyjnych tylko i wyłącznie ze względu na ich proweniencję. Każde źródło jest inne i należy rozpatrywać je jednostkowo. Rzecz jasna w esbeckich dokumentach roi się od przekłamań, nadinterpretacji, błędów itd. – jest tak z bardzo wielu różnych powodów. Rodzi się w związku z tym pytanie, które stawia historyk: „Czy jednak funkcjonariusze rzeczywiście tworzyli fikcyjne źródła, przypisując Bogu ducha winnym osobom pseudonimy i fabrykując ich doniesienia?”. Autor, analizując źródła wytworzone przez Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy – komórkę powstałą po zamordowaniu w 1984 roku przez SB ks. Jerzego Popiełuszkę – doszedł do wniosku, że „rejestracje na «wyrost» stanowiły margines na poziomie kilku czy kilkunastu przypadków w skali roku”. Oznacza to, że tworzenie przez SB fikcyjnych Osobowych Źródeł Informacji zdarzało się niezmiernie rzadko.
Podsumowując, Dudek pisze:
„w sprawie poziomu wiarygodności akt bezpieki nie ma i z pewnością nigdy nie będzie zgody. Za wiele tu emocji i złej woli. Z jednej strony, jest zbyt wielu ludzi ważnych dla polskiej polityki, kultury, nauki czy życia religijnego, którzy nie potrafią się przyznać do swej słabości i wolą występować w roli «pomówionych», z drugiej zaś, zbyt wielu ludzi chce za wszelką cenę udowodnić, że X czy Y był konfidentem, nawet jeśli podstawy po temu są więcej niż wątłe”.
Recenzja książki prof. Dudka wraz z obszernym, publicystycznym komentarzem do tego wszystkiego, co dzieje się wokół Instytutu w sferze medialno-politycznej, ukazała się na łamach „Rzeczpospolitej” (Piotr Zaremba, Kłopot z narodową pamięcią, „Rz” z 8 czerwca, nr 132).
„Jaskółka 38”, SB a kardynał Wyszyński
Pozostańmy w temacie komunistycznych służb specjalnych. Najbardziej znanym przypadkiem wolty wysoko postawionego pracownika ubecji jest sprawa ucieczki na zachód ppłk. Józefa Światły, wicedyrektora Departamentu X Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, zajmującego się inwigilacją członków PZPR, która miała miejsce w grudniu 1953 roku. Pomijając kwestię motywów, którymi kierował się Światło, jego późniejsze audycje w Radiu Wolna Europa bez wątpienia przyczyniły się do politycznej odwilży, która jakiś czas później nastąpiła w Polsce. Stąd też jego późniejsza „popularność” w polskiej historiografii dziejów najnowszych po 1989 roku. Jak czytamy jednak na łamach „Tygodnika Powszechnego” w artykule dra Bartłomieja Noszczaka (m.in. redaktora naczelnego „Przeglądu archiwalnego IPN”) pt. Tajny współpracownik prymasa Wyszyńskiego („TP”, nr 24), Światło nie był jedynym funkcjonariuszem ubecji, który przeszedł na „jasną stronę”, choć inne przypadki nie były, rzecz jasna, tak spektakularne i dotyczyły znacznie mniej ważnych członków aparatu bezpieczeństwa.
Bohaterem tekstu Noszczaka jest Wacław Hajduk. Robotnik rolny, wywieziony w czasie II wojny światowej na przymusowe roboty do Niemiec, po zakończeniu zmagań wojennych trafił do Warszawy, gdzie wkrótce wstąpił do PPR. Tamtejszy Komitet Partyjny oddelegował go, po ukończeniu przez niego partyjnego kursu, do pracy w MBP, gdzie został szeregowym pracownikiem Sekcji „A” Wydziału II Departamentu II. Departament ten zajmował się gromadzeniem informacji o „antypaństwowych elementach”, Hajduk zaś pracował jako introligator trudniący się tzw. fotografiką śledczą i ekspertyzami. Cieszył się bardzo dobrą opinią wśród swoich przełożonych. Otrzymał nawet pochwałę, a także nagrodę książkową za pracę w „czynie pierwszomajowym”.
Nie wiadomo z jakich powodów, ale już wkrótce stosunek Hajduka do komunistycznej ideologii diametralnie się zmienił. W sierpniu 1948 roku zaczął wynosić z MBP tajne dokumenty takie jak m.in. „Spis telefonów pracowników MBP”. Sporządzał również notatki dotyczące dokumentów, które miał okazję przeczytać w swoim biurze. Wszystko to przekazywał swoim krewnym: rodzinie Chmielewskich, mieszkających we wsi Wygoda nieopodal Warszawy. Wiosną 1949 roku Hajduk postawił przed sobą cel: ostrzec prymasa Wyszyńskiego o antykościelnych planach władz. Wszystkie materiały, które przygotował, podpisane pseudonimem „Jaskółka 38”, miały trafić do prymasa za pośrednictwem Chmielewskich i zaprzyjaźnionej z nimi zakonnicy. Na niej jednak łańcuch ten się nie kończył i ostatecznie dokumenty do kard. Wyszyńskiego nie trafiły.
Koniec końców pracownicy MBP namierzyli „przeciek” w swych szeregach. Hajduk został aresztowany pod koniec 1949 roku, w 1950 zaś skazany na karę śmierci zamienioną wkrótce na 15 lat pozbawienia wolności. Wszyscy pozostali zamieszani w tę sprawę również otrzymali wysokie wyroki, a zwolnienie z więzień przyniosły im wydarzenia 1956 roku. Sam Hajduk do końca życia chorował psychicznie, co było prawdopodobnie skutkiem śledztwa oraz więzienia. Zmarł w Tworkach w 1972 roku. Noszczak pisze, że „jedyne, co możemy dla niego zrobić, to przywrócić pamięć o nim”. W tym miejscu, patrząc na casus Hajduka, warto zastanowić się nad pytaniem: ile jeszcze takich osób, ryzykujących życie swoje i bliskich, bohatersko walczących z komunistycznym system, pozostaje ukrytych w ciemnej otchłani naszej najnowszej historii?
Zobacz też
Redakcja: Roman Sidorski