Historyczny przegląd prasy (30 maja–5 czerwca 2011)
Wydaje się, że zwolennicy tezy o istnieniu „żydokomuny” mogą triumfować. Zychowicz powołuje się w swym artykule (Towarzysz Lenin był Żydem?, „Rz” z 2 czerwca, nr 127) na list siostry Lenina Anny Uljanowej wysłany przez nią do Stalina w 1932 roku w momencie nasilających się nastrojów antysemickich w Sowietach. W liście, który ostatnio pojawił się wśród zbiorów wystawionych w muzeum na placu Czerwonym w Moskwie podczas wystawy dedykowanej Leninowi, czytamy: „Pochodził z biednej żydowskiej rodziny. Według jego świadectwa chrztu był synem Mojżesza Blanka i pochodził z Żytomierza. Włodzimierz Iljicz zawsze oceniał Żydów bardzo wysoko. Przykro mi, że informacje o naszym pochodzeniu, którego domyślałam się już od dłuższego czasu, nie były znane, kiedy mój brat jeszcze żył. Dochodzą mnie wiadomości, że w ostatnich latach antysemityzm znów się wzmacnia, nawet wśród członków partii. Informacja [o pochodzeniu Lenina] powinna w tej sytuacji trafić do mas”.
Stalin jednak nakazał siostrze ojca rewolucji „absolutne milczenie”. Dlaczego? Odpowiada Jehuda Bauer, historyk z Izraela: „Odpowiedź jest prosta. Bo Stalin był antysemitą otoczonym przez samych antysemitów. Być może bał się również umocnienia mitu mówiącego o rewolucji bolszewickiej jako żydowskim spisku”. Badacz dodał także, iż: „Wbrew stereotypowi większość Żydów była nastawiona antysowiecko. Komunizm ostro zwalczał przecież religię i drobnych przedsiębiorców”.
Powtórny pochówek abp. Teodorowicza
W okresie II Rzeczypospolitej w Polsce czterokrotnie ogłaszano żałobę narodową. W 1924 roku po śmierci prezydenta USA Thomasa Woodrow Wilsona, w 1934 roku po zamordowaniu ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, w 1935 roku po śmierci Józefa Piłsudskiego oraz, co dla wielu może być zaskakujące, po odejściu z tego świata abp. lwowskiego obrządku ormiańskiego ks. Józefa Teofila Teodorowicza. 7 czerwca szczątki tego „heroicznego patrioty”, „uosobienia najlepszych tradycji Rzeczpospolitej” – jak określił go w 2008 roku w swej uchwale polski senat – zostaną uroczyście jeszcze raz pochowane na Cmentarzu Orląt we Lwowie.
W tym samym miejscu, zgodnie z wolą zmarłego, odbył się również pierwszy jego pochówek. Niestety, z powodu permanentnej dewastacji cmentarza w okresie sowieckim, w 1971 roku mieszkańcy Lwowa, wierni abp. Teodorowicza jeszcze z okresu II RP, przenieśli jego trumnę na Cmentarz Łyczakowski. Dopiero teraz, po wielu latach karkołomnych i próżnych starań, możliwe jest powtórne przeniesienie szczątków Teodorowicza. O tym, w jaki sposób udało się do tego, koniec końców, doprowadzić, opowiedział w rozmowie z Arturem Sporniakiem Maciej Bohosiewicz, prezes Fundacji Ormiańskiej KZKO (Powrót Arcybiskupa, „Tygodnik Powszechny”, nr 23).
Rozkaz 00485
Według spisu powszechnego przeprowadzonego w Sowietach w 1926 roku, na terenie stalinowskiego imperium mieszkały 782 tysiące Polaków. Kolejny spis (z roku 1939) przyniósł już jednak liczbę 626 tysięcy osób o narodowości polskiej. Skąd ta różnica? W związku z ukazaniem się książki Timothy’ego Snydera „Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem”, kwestię tę wyjaśnił na łamach „Uważam Rze” wybitny sowietolog prof. Andrzej Nowak („Rozkaz 00485: cienie zapomnianych ofiar”, „URz”, nr 17).
U schyłku szlacheckiej Rzeczypospolitej, wraz z kolejnymi częściami upadającego państwa polskiego, w granicach carskiej Rosji znalazła się również polska ludność. Dziewiętnastowieczne zesłania, a także żywiona przez część Polaków chęć zrobienia kariery w rosyjskim państwie, spowodowały, że ich liczebność w Sowietach była tak duża. Jak się okazało – dla Stalina zbyt duża.
11 sierpnia 1937 roku szef NKWD Nikołaj Jeżow, w oparciu o wcześniejszą o dwa dni decyzję politbiura (czytaj: Stalina), wydał rozkaz nr 00485, w którym ogłosił walkę z „faszystowsko-powstańczą, szpiegowską, dywersyjną, defetystyczną i terrorystyczną działalnością polskiego wywiadu w ZSRS”. Zadanie jakie postawił przed swymi podopiecznymi brzmiało następująco: „całkowita likwidacja nietkniętego do tej pory szerokiego, dywersyjno-powstańczego zaplecza POW [Polskiej Organizacji Wojskowej, która w rzeczywistości zakończyła swą działalność na terenie Sowietów w 1921 roku – K.K] i podstawowych ludzkich rezerw wywiadu polskiego w ZSRS”. W wyniku tego rozkazu Sowieci wymordowali ponad 110 tysięcy Polaków, a później również kilkadziesiąt tysięcy członków ich rodzin.
Był to pierwszy, a zarazem – jak cytuje Nowak Snydera – „najkrwawszy w całej historii stalinowskiego wielkiego terroru” akt ludobójstwa. Katyń do potęgi „n”. Nowak przywołuje za Terrym Martinem („The Affirmative Action Empire. Nations and Nationalism in the Soviet Union, 1923–1939”) dane statystyczne, z których wynika, że na przykład w Leningradzie Polaków mordowano (proporcjonalnie) 31 razy częściej niż przedstawicieli innych narodowości, a w obwodzie odeskim Polacy ginęli 22 razy częściej niż inni mieszkańcy tego regionu. W całym ZSRS Polacy byli proporcjonalnie 40 (!) razy częściej zabijani od pozostałych. Dlaczego więc tak mało wiemy o tej straszliwej masakrze polskiej ludności? Nowak pisze:
„Musimy pamiętać o ofiarach zbrodni tym mocniej, im bardziej wydają się one zapomniane, bezimienne, bezsilne – tego właśnie wymaga od nas ludzkość. Tak się złożyło, że polskie ofiary ludobójstwa sowieckiego należą do najbardziej zapomnianych i bezsilnych (czego świadectwem jest poziom niewiedzy o ich losie) [...] Jeżeli my nie traktujemy swojej polskości jako absurdu, jako garbu, który można już odpiłować – to nie powinniśmy zapomnieć o tych 150 tys., w większości dla nas bezimiennych, współbraci. [...] Jeśli nie, trudno będzie od nas – jako politycznej wspólnoty – wymagać szacunku dla innych ofiar. Tych bardziej «modnych»”.
Zapomniany wiek XIX i nie tylko...
W sobotnio-niedzielnym wydaniu „Gazety Wyborczej” znany i powszechnie ceniony historyk dziejów XIX i XX wieku prof. Jerzy W. Borejsza opublikował tekst o prowokacyjnym tytule: Czy Polacy potrzebują historii? („GW” z 2 czerwca, nr 127). Uważam, że jest to bardzo cenny artykuł, jeden z niewielu opublikowanych ostatnio w polskiej prasie głosów w dyskusji na temat szalenie istotnej problematyki przekazu poglądów i wiedzy historycznej między historykami (a więc nie popularyzatorami-amatorami, dziennikarzami czy polityk) i społeczeństwem.
Na wstępie Borejsza pyta:
„Czyżby współcześni Polacy nie potrzebowali rzeczywistej przeszłości historycznej, wiedzy o niej? Patrząc, jak zapamiętale politycy, ale i dziennikarze, manipulują historią, skracając ją do ostatniego 70-lecia, a czasami do stulecia (poczynając nie od 1939, ale od 1920 r.), jak ją fałszują, czasami zadaję sobie pytanie: czy w tym samobójczo rozpędzonym świecie Polakom w ogóle potrzebne jest prawdziwe odtwarzanie historii?”.
Jako pretekst do rozważań nad tak zarysowanym problemem, Borejsza wysuwa temat powstania styczniowego. Z dwóch przyczyn. Po pierwsze, nie mieści się ono w kanonie dzisiejszego przekazu medialnego dotyczącego historii, który koncentruje się – jak wskazał historyk – głównie wokół historii ostatniego stulecia. Po drugie, poruszyć można dzięki temu zagadnienie narodowych zrywów, do których odwołuje się wielu komentatorów i polityków mówiących albo o bohaterstwie Polaków, albo o przesadnym epatowaniu różnego rodzaju cierpiętnictwem i dziejową krzywdą. Co do samych mediów Borejsza pisze: „Przeciętny Polak ma wmontowaną w głowę historię ze szklanego okienka. Kto ma telewizję, ten narzuca wizję historii. Cuius televisio, eius historia... ”. Społeczeństwo, które przecież tak rzadko sięga do książek i specjalistycznych gazet, może wyciągnąć z medialnego przekazu wniosek, że polska historia to dzieje ostatnich kilkudziesięciu lat. Nic poza tym.
Borejsza przypomina w kontekście 1863 roku, że przez bardzo długi czas polska myśl powstańcza była stałym składnikiem politycznych rozważań w Europie. Dziś jednak o pozycji i znaczeniu Polski na europejskiej arenie świadczy stopień gospodarczego i cywilizacyjnego rozwoju. Badacz słusznie wszakże przypomina, w czym widać przytyk pod adresem dzisiejszych decydentów politycznych i medialnych, że:
„Globalizacja polityczna i gospodarcza nie oznacza jednak odżegnania się od różnorodności i odcięcia się od tradycji narodowej. A tradycja polska nie może być i nie była tradycją jednej partii, jednej wiary, jednej klasy, jednej orientacji ku światu. Nie może tradycja zaczynać się od arbitralnie wyznaczonego jednego roku czy dziesięciolecia, od jednego wydarzenia”.
Puentą, przestrogą, a może też przyczynkiem do dyskusji (choćby na łamach „Histmaga”), do której zachęcam, niech będą słowa Borejszy: „Historia narodowa sięga głęboko jak «korzenie palowe», liczona w stuleciach, a nie w dziesięcioleciach. [...] w wielości i różnorodności”.
Redakcja: Roman Sidorski