Historycy! Obudźcie się!!!

opublikowano: 2013-01-17, 15:14
wolna licencja
Mam serdecznie dość domorosłych „historyków”, którzy uważają, że mogą powiedzieć o przeszłości wszystko, choć _de facto_ zupełnie jej nie znają. Mam też serdecznie dość bierności środowiska historycznego, które w swojej bezradności uciekło do świata nauki, rolę opowiadaczy historii pozostawiając tandeciarzom, którzy nie mają o niej zielonego pojęcia.
reklama

Podobno tekstów nie powinno pisać się na fali wzburzenia. Emocje nie mogą brać góry nad trzeźwym racjonalizmem, który my historycy wsysamy wraz z mlekiem metodologicznej matki. Przyznam się jednak, że nie potrafię się powstrzymać. Na papierze muszę wyładować emocje, jakie narastają we mnie po wysłuchaniu bądź przeczytaniu kolejnych śmiałych tez historycznych wygłaszanych przez osoby, które o historii mają pojęcie mniej więcej takie, jak ja o fizyce kwantowej. Rację ma dr Piotr Guzowski, który w swoim niedawnym felietonie pomstował, że przeszłość stała się po zdrowiu, ekonomii, polityce i piłce nożnej kolejną specjalnością każdego Polaka. Pogrobowcy hasła „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera” mają się w naszej przestrzeni publicznej dobrze, serwując codziennie pseudointelektualny bełkot, który może brzmi sugestywnie, lecz nie niesie za sobą żadnej treści.

Historyczne pustosłowie nie ma barw politycznych, nie przybiera piórek ani prawicowych, ani lewicowych. Jest chorobą wszystkich tych, którzy zarazili się wirusem ideologii. Ideologią oddychają i się nią wypróżniają. Śpią z nią, aby wspólnie z nią witać nowy dzień. Całe ich życie to wielka podróż przez ideologię, która wgryza się w ich żołądki i umysły wraz z każdym rogalem zjedzonym z ideologicznych pobudek. Historia staje się w rękach takich osób narzędziem do wykorzystywanym na potrzeby tej lub innej ideologii. Nie interesuje ich przeszłość, lecz to, co mogą z niej wycisnąć, by przyprawić swój światopoglądowy napój, którym poić chcą swoich czytelników, słuchaczy czy widzów. Wypływający z takiego patrzenia na dzieje tzw. risercz Ziemkiewiczowski, oznaczający tyle co pobieżne dobieranie uproszczonych faktów do z góry założonej tezy, mógłby nosić nazwę utworzoną od nazwiska dowolnego publicysty. Moglibyśmy mieć risercz Piątkowy, Zarembowy, Kapelowy, Żakowskowy, Gmyzowy, Szczukowy… – całą orkiestrę symfoniczną riserczów, które o historii powiedzą nam tyle co nic, bo przecież nie o przeszłość w nich chodzi.

reklama

To złudne przekonanie, że przecież każdy może opowiedzieć coś o historii i stworzyć na podstawie tej opowieści zgrabną teorię (pasującą rzecz jasna do odpowiedniej ideologii), sprawiło, że Tomasz Piątek może, po dość pobieżnej lekturze „Prawem i lewem”, stać się specjalistą od epoki staropolskiej rozstawiającym po kątach tych, którzy na co dzień zajmują się jej badaniem. Rafał Ziemkiewicz urasta do rangi głównego specjalisty od stosunków narodowościowych w II RP, na Facebooku łączą się zwolennicy uczczenia Aleksandra II jako wyzwoliciela polskiego chłopa, publicyści „niepokorni” używają słów nieadekwatnych do rzeczywistości, SLD chce upamiętniać Gierka, PiS czyni z powstania styczniowego jeden ze swoich mitów założycielskich, Kukiz – w ramach promowania JOW-ów – wyraża tęsknotę za Piłsudskim, prof. Magdalena Środa pomstuje na zacofanie średniowiecza, internetowi pieniacze posługują się nieistniejącymi cytatami, a Jan Sowa – socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego – pisze książkę, która jest może efektownym splotem wysublimowanego słownictwa, ale w warstwie historycznej – która ma być podstawą postawionych w niej tez – jest nośnikiem i powielaczem mitów, które przeciętnego historyka przyprawiają o skręt kiszek.

Alegoria historii według Frederick Dielman’a

A co na to wszystko historycy? Historycy milczą, zamykając się w swojej szczelnej twierdzy „nauki czystej formy”. Sami, z własnej woli, pozbawiają się roli opowiadaczy przeszłości, pozwalając, aby występowali w niej dyletanci i amatorzy. Czynią tak dla pozornej nieskazitelności historiograficznego powołania, tym samym rugując się jednak z przestrzeni publicznej. Albo ignorują to, co o historii opowiadają socjologowie, filozofowie, poloniści, poeci i duchowni, albo z cicha krytykują to w zaciszu swoich gabinetów lub w jeszcze cichszych zakamarkach branżowych pism. Życie środowiska historycznego toczy się z dala od debaty publicznej, a historycy za naczelną cnotę uznają stanie ponad plebejskimi dysputami. Ta postawa obronna bardziej jednak historykom szkodzi niż pomaga. Sprawia, że nikt nie traktuje już nas poważnie, nikt nie widzi w nas ekspertów, lecz jedynie niepotrzebnych specjalistów od dzielenia włosów na czworo. Pomijam już fakt, że w oczach wielu przedstawicieli nauk humanistycznych historycy przestali być kompetentni w zakresie opisu procesów społecznych czy rozwoju kultury. Zostaliśmy zamknięci w szufladce z napisem: historia polityczna.

reklama

Dzieje się tak dlatego, że historycy nie potrafią kreować debat, lecz chcą się postawić w roli arbitrów, sędziów, których nikt nie chce. Debata publiczna wymaga wszak prokuratorów i obrońców, nie zaś sędziwych ajsymnetów, za jakich chcą uchodzić dzisiejsi dziejopisarze. A przecież nie brakuje wśród nas ludzi wybitnych, którzy zarówno wiedzą jak i erudycją przewyższają publicystów uzurpujących sobie prawo do jedynie słusznego opisu świata. Funkcjonują w uniwersyteckich salach, o swoich frustracjach wspominając co najwyżej grupom studentów albo pobielanym ścianom, które i tak odpowiadają grobowym milczeniem. Swoim felietonem nie chcę środowiska historycznego obrazić, ale raczej zachęcić do większej aktywności, do walenia w stół, kiedy walić należy, do wyjścia poza swój wąski naukowy świat i pokazania go ludziom, którzy jak na razie skazani są na historię przemieloną przez publicystycznych partaczy. Chcę zachęcić do kreowania dyskusji, podrzucania tematów, do konstruowania śmiałych syntez, które może i będą kontrowersyjne, ale przynajmniej nie będą uwłaczać wiedzy historycznej i metodom jej pozyskiwania.

Oczywiście rozumiem rozterki dr Piotra Guzowskiego, który na fali podobnego wzburzenia wysłał do Gazety Wyborczej tekst prostujący popularne ostatnio mity dotyczące sytuacji chłopów w okresie staropolskim. Tekst potraktowany został jednak mało poważnie. Uczony pisze:

reklama
W przeciwieństwie jednak do najważniejszych głosów dyskusji wydrukowanych w tzw. magazynach świątecznych mój tekst ukazał się w wersji internetowej, w dodatku dostępnej tylko po wykupieniu abonamentu. I tak dyskusja w GW toczy się dalej i nadal ma niewiele wspólnego z historią. Zrozumiałem jednak, że głos historyków we współczesnej narracji w mediach nie jest potrzebny. Ludzi mediów nie interesuje opinia eksperta, jeśli nie zgadza się z lansowaną tezą. A jak ma się zgodzić z pożądaną wersją historii to za eksperta może robić każdy.

Historycy mają prawo do poczucia krzywdy, mają prawo czuć, że ktoś bezustannie urąga ich kompetencjom. Jest to tym bardziej smutne, że robią to osoby zupełnie niekompetentne. Nie można się jednak poddawać i uciekać do szczelnie zamkniętej skorupy. Każde niepowodzenie powinno tylko mobilizować do odkłamywania tego, co przecież tak kochamy.

Problemem historii nie jest wyłącznie ilość godzin lekcyjnych, ale to, co ludzie o przeszłości słyszą w domu, w Internecie czy w innych środkach masowego przekazu. Tam jednak historyków nie ma. Nie ma ich nie tylko dlatego, że nikt już ich tam nie zaprasza, ale również z tego powodu, że sami z tego zrezygnowali w imię pozornej obrony nieskazitelności Klio, która poza zasięgiem ich wzroku jest nieustannie hańbiona. Jeśli dłużej pozostaniemy w swojej oblężonej twierdzy, nie zginiemy od kul oblegających, lecz zostaniemy zagryzieni przez szczury wychodzące z naszych własnych piwnic. W najlepszym razie zostaniemy odesłani do lamusa nauk, gdzie wspominać będziemy, że była kiedyś prawdziwa historia, którą pisaliśmy jednak głównie dla swoich kolegów i koleżanek.

Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.

Zobacz też:

reklama
Komentarze
o autorze
Sebastian Adamkiewicz
Publicysta portalu „Histmag.org”, doktor nauk humanistycznych, asystent w dziale historycznym Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi, współpracownik Dziecięcego Uniwersytetu Ciekawej Historii współzałożyciel i członek zarządu Fundacji Nauk Humanistycznych. Zajmuje się badaniem dziejów staropolskiego parlamentaryzmu oraz kultury i życia elit politycznych w XVI wieku. Interesuje się również zagadnieniami związanymi z dydaktyką historii, miejscem „przeszłości” w życiu społecznym, kulturze i polityce oraz dziejami propagandy. Miłośnik literatury faktu, podróży i dobrego dominikańskiego kaznodziejstwa. Współpracuje - lub współpracował - z portalem onet.pl, czasdzieci.pl, novinka.pl, miesięcznikiem "Uważam Rze Historia".

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone