Historia odczłowieczona
Pyskówka – bo trudno to nazwać dyskusją – po premierze filmu „Pokłosie” mnie nie zaskakuje. W zasadzie stało się to, czego można się było spodziewać. Maciej Stuhr mógł już wcześniej przygotować sobie wpisy na Facebooku, a Władysław Pasikowski treść listu do Moniki Olejnik. Nawet sama dziennikarka mogła nagrać rozmowę ze wspomnianym młodym Stuhrem w dowolnie wybranym, wcześniejszym terminie. Na dobra sprawę, nawet ten felieton mógł być napisany kilka miesięcy wcześniej, podobnie jak setki innych, które zapełniły szpalty najbardziej poczytnych dzienników i tygodników.
Zestaw argumentów, obelg, opinii i stanowisk był do bólu przewidywalny. Wszystko mogłoby się odbyć wcześniej – dziennikarze wzięliby pieniądze za artykuły, kinomanii za recenzje, a twórcy filmu wpisani zostaliby na poszerzającą się z każdym dniem listę wrogów narodu, tudzież wstawieni do panteonu sprawiedliwych.
Nie przyznaje sobie w tym przypadku żadnych zdolności profetycznych. Mam czasem problem z zaplanowaniem kolejnego dnia, a co dopiero z przewidywaniem dalekiej przyszłości. Tyle że „nocne Polaków rozmowy” są od lat takie same, a taki film jak „Pokłosie” jedynie pozwala im wyjść z dyskusyjnego undergroundu. Bo przecież dyskusja – powiedzmy, że jednak użyję tego słowa – która przetoczyła się w polskich mediach, na polskich salonach politycznych i antysalonach też, w polskich kuchniach, na polskich chodnikach i placach, wcale nie dotyczyła filmu. To nie film został w niej oceniony, zmysł reżysera, czy talent aktorski Maćka Stuhra. Polacy – ci znani i mniej znani – rozmawiali przede wszystkim o własnych fobiach, wyobrażeniach i upodobaniach. Jedni nadymali czerwone policzki w akcie oburzenia, że ktoś śmiał zasugerować, że ich przodkowie mogli nie zachowywać się nieskazitelnie, drudzy przywiązywali się do łoża madejowego i okładając się brzozową witką, napawali samobiczowaniem i upadlaniem samych siebie, co ma być ponoć dla naszego narodu uzdrawiające.
Cała rozmowa toczyła się wokół problemu narodu, pytania stawiano o naród, odmieniano ten naród przez wszystkie przypadki. Ważne były tylko etykiety i ich stosunek do nich, bzdurne zastanawianie się, jak mam się ustosunkować do filmu, aby jak najlepiej wyrazić swoją polskość, jak gdyby polskość od tego w najmniejszym stopniu zależała. Obserwując to wszystko, zacząłem się zastanawiać, czy ludzie potrafią odpowiadać sobie na pytania dotyczące ich istoty, czy już zawsze będą na siebie spoglądać z perspektywy tego, gdzie się urodzili i co – w dużej mierze przez czysty przypadek – mają wpisane w dowodzie w rubryce „narodowość”. W ani jednej rozmowie, dyskusji czy opinii nie widziałem, by ktoś schodził z wysokiego C dyskursu o sensie bycia Polakiem i wędrował nieco niżej, do pytania co to znaczy być człowiekiem. Film „Pokłosie” sięga wszak dużo głębiej niż tylko problemu odpowiedzialności naszego narodu za eksterminację ludności żydowskiej w czasie II wojny światowej. Stawia nas w obliczu dużo poważniejszych dylematów – jak wpływa na nas, ludzi, historia? Jak chcemy tę historię widzieć? Czym jest mit, kłamstwo, prawda, czy każda prawda jest wygodna, a co jeśli nie jest? „Pokłosie” nie jest filmem o winie Polaków, lecz dziełem zadającym bardzo konkretne pytania o kondycję człowieka.
Tyle że w debacie historycznej nikt już o człowieka nie pyta. Dociekania zarówno historyków, jak i dziennikarzy, którzy historią chcą się zajmować, pozwalają nam poznać nie ludzi, ale sprawnie zaprogramowane cyborgi pozbawione ludzkich przywar czy odruchów. Postacie z przeszłości to odhumanizowane wytwory wyobraźni współczesnych, których bardziej fascynuje wielka polityka, knowania, fobie i wyobrażenia, niż to, kim jest człowiek.
Wydaje mi się zresztą, że historia już dawno przestała się człowiekiem zajmować, że o człowieku badacz przeszłości powiedzieć może coraz mniej, że poznanie dziejów w żaden sposób nie przybliża nas do prawdy o tym, kim jesteśmy. Dylemat moralny zastępuje twarda decyzja polityczna, strach wyrachowanie, głupotę cynizm. Karol Wielki nie jest już dla mnie homo sapiens, ale zaprogramowanym przez dziejopisów robocopem, z wmontowanym dyskiem twardym zamiast mózgu. Naszych przodków widzimy tylko jako w trybiki w grze, pikselowate postacie z gier komputerowych. Taka historia nie jest już przedmiotem humanistycznym, ale przedziwną wydmuszką do zaspakajania naszych wyobrażeń i fetyszów.
Może właśnie dlatego tak łatwo jest przejść od czasów Mieszka, do wyrywania paznokci w ubeckich kazamatach, tak łatwo widzieć szlachtę w roli bezwzględnych oprawców chłopa pańszczyźnianego, a z filmu „Pokłosie” robić test prawdziwej polskości. Nasze człowieczeństwo nie jest przecież już ciekawe…
Felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Zobacz też:
- Pokłosie - reż. Władysław Pasikowski (recenzja);
- Nie zarzucajmy faktom, że są niewiarygodne (odpowiedź na recenzję).