"Historia jest dla mnie radością" - wywiad z ojcem Leonem Knabitem
Zobacz też: Boże Narodzenie - historia i świąteczne tradycje
Histmag: Ojcze, co benedyktyni jedzą na kolację wigilijną? Czy bardzo różni się ona od tej spożywanej w naszych domach?
o. Leon Knabit: Różni się tym samym, czym różni się normalna kolacja benedyktyńska od zwyczajnej kolacji domowej. U nas zasiada przy niej 40 osób, więc siłą rzeczy wygląda ona inaczej niż kiedy przy stole jest parę osób. Oczywiście dzięki temu, że nasza reguła przewiduje stałość miejsca (całe życie podlegamy na ogół pod jeden klasztor), tworzy się rodzinna atmosfera – ciepła i serdeczna. Jak w każdej porządnej rodzinie, czyta się na początku Pismo Święte. Przełożony – niczym dobry tata – składa wszystkim życzenia, potem składamy je sobie nawzajem. Śpiewamy kolędy, a następnie udajemy się na drobną drzemkę, żeby do pasterki „przetrzeźwieć”.
Mieszka ojciec w klasztorze tynieckim już 52 lata. Tradycje wigilijne w Tyńcu zmieniają się wraz z dołączaniem do wspólnoty nowych braci, czy też są stałe?
Można powiedzieć, że zmieniają się tylko „ramki”, ale istota pozostaje ta sama. Kiedyś np. Ewangelię czytał diakon, albo kapłan, dzisiaj czytać może ją ktokolwiek, nawet świeccy. Pamiętam, że gdy zaczynałem swój pobyt w klasztorze, przeor składał najpierw życzenia opatowi, a później dopiero opat całej wspólnocie. Dziś jest to uproszczone tylko do życzeń przeora. Podobnie jest z uczestnikami wigilii. Kiedyś brali w niej udział tylko zakonnicy, dzisiaj refektarz jest otwierany na czas świąt i zasiąść do wieczerzy mogą również zaproszeni świeccy goście, także kobiety.
Nie odpowiedział nam ojciec na pytanie o to, co jada się na kolację wigilijną u benedyktynów.
To zależy od tego, kto jest w kuchni. Kiedyś gotowali mnisi, później siostry zakonne, dzisiaj mamy osobę świecką. Zmienia się jednak niewiele, może oprócz jakości i smaku. Obowiązkowo musi być barszczyk, kompot z suszu, bywa też kutia, karp w galarecie, karp smażony itd. Pod tym kątem nasza Wigilia niewiele różni się ona od typowej domowej.
A jak ojciec wspomina swoją pierwszą Wigilię w zakonie?
Bardzo serdecznie. Niezmiernie tęskniłem za zakonem.
Nie było żadnej tęsknoty za domem?
Nie. Zostawiłem wigilię w domu, żeby przyjechać do Tyńca. Rodzina zorganizowała więc kolację 23 grudnia, żebym dzień później mógł wrócić do zgromadzenia.
Ksiądz Adam Boniecki w jednym z „Tygodników” opisał swoje najsmutniejsze święta: spędzone zagranicą, na poddaszu małego domu. A jak wyglądało ojca najmniej przyjemne Boże Narodzenie?
Moje najsmutniejsze święta to te z 1942 roku, kiedy Niemcy aresztowali tatę. W czasie Wigilii siedział w więzieniu, a my przeczuwaliśmy, co może się z nim stać. W ostatni dzień roku mój ojciec został rozstrzelany. Kolacja wigilijna odbywała się zatem w atmosferze niepokoju, później jednak świętość dnia zaćmiła odczuwany wówczas ból. Niestety, jest tak, że są ludzie, którzy przeżywają smutne święta. Warto wtedy pamiętać o modlitwie za tych, których smutków ten dzień przykryć nie potrafi.
Mówiliśmy wcześniej wiele o tradycjach, często pochodzenia pogańskiego. Czy według ojca nie przysłaniają one samej istoty świąt?
To zależy od ludzi. Jeśli przeżywają głęboko swoją wiarę, wtedy tradycja jest pewną ramą, w której się poruszają. Zawiera jednak wyraźną treść: Bóg stał się człowiekiem, podniósł rangę człowieczeństwa do niebywałej wartości i dał powód do wielkiej radości. Jeśli bowiem wierzymy, że przez Chrystusa wszczepiamy się w nieśmiertelność – i tym głównie żyjemy – to cieszymy się tradycją: kolędami, żłóbkiem, prezentami, zakupami, ale nadajemy temu właściwy wymiar i miejsce. Oczywiście są i tacy, dla których duchowa strona świąt nie ma żadnego znaczenia, dlatego sposób przeżywania Bożego Narodzenia zależy w dużej mierze od jakości wiary.
Czy tradycja jest wobec tego ważna dla życia Kościoła?
Jest bardzo ważna. Mówi się przecież, że źródłami Objawienia jest Pismo Święte i Tradycja. Naszą wiarę kształtuje więc to, co pozostawił po sobie sam Chrystus – jego czyny i słowa – oraz to, co później było dobre wśród ludzi. Obecnie wiele episkopatów zwraca uwagę na tzw. obrzędowość ludową. Co prawda często wywodzi się ona jeszcze z obyczajów pogańskich, ale jeśli nauczy się ludzi, czym było wcielenie i kim dla nich jest Bóg, to wtedy jest ona piękną oprawą, która pomaga przeżyć prawdy wiary.
W jaki więc sposób obyczaje świeckie nabierają znaczenia religijnego?
Dla ludzi niewierzących nigdy ich nie nabierają. Cóż bowiem oznacza dla niewierzącego Boże Narodzenie? Nic, oprócz zbioru bajek o kimś, kto się kiedyś urodził w żłobie. Ludziom wierzącym natomiast, obyczaje te pomagają, poprzez pewne uproszczenia, lepiej wyjaśnić różne aspekty wiary. Na przykład choinka. Kiedyś w Polsce był to snop ustawiony w rogu izby – znak obfitości i darów bożych. Później przyjęła się pięknie przystrojona choinka, której znaczenie było podobne. Katolicyzm więc, poprzez mądrą inkulturację, polegającą na tym, że nie niszczy się tego, co było częścią tradycji, próbuje znaleźć w starych obyczajach sens Objawienia. Samo Boże Narodzenie przypada przecież w dawne pogańskie święto Słońca Niezwyciężonego, a dla nas, chrześcijan, Chrystus jest tym wschodzącym, niezwyciężonym słońcem.
Czy katolik powinien znać historię Kościoła?
Powinien, ale rzecz jasna według swoich możliwości. Nie możemy zwyczajnej babci wtłaczać wszystkich nazw i dat, bo nie miałoby to sensu. Tym niemniej znajomość historii Kościoła pomaga, bo człowiek mniej przejmuje się tym, że tyle się w życiu Kościoła załamało. Znając historię, można powiedzieć, że jest on w stanie ciągłego kryzysu, co nie oznacza, że się skończył, ani że się skończy. Już nasz „praojciec” Marks powiedział, że walka jest naszym szczęściem. Przezwyciężanie kryzysów i konfrontacja swojej wiary z otaczającym światem służy ugruntowaniu swojej miłości do Boga.
Zresztą, dla benedyktynów historia jest szalenie istotna. Często wracamy do dawnych czasów, żeby zrozumieć to, co dzieje się dzisiaj. Pomaga to czasem ustawić swoje życie, misję klasztoru i wspólnot.
A czym dla ojca jest historia?
Dla mnie jest radością i nauką. Radością dlatego, ponieważ czuję, że w jej tworzeniu uczestniczę, a przecież w Tyńcu siedzę już 52 rok, więc jestem częścią jego dziejów. Czy to nie jest powód do wielkiej radości?
Dziękujemy za rozmowę.
Dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników, życząc radosnych i spokojnych świąt.
Zobacz też:
Święta Bożego Narodzenia z Histmag.org
Redakcja: Roman Sidorski