Historia jak raca. Czy na stadiony należy wnosić historię?

opublikowano: 2017-08-23, 16:43
wolna licencja
UEFA nałożyła karę na Legię w wysokości 35 tysięcy euro. Wszystko to z powodu kibicowskiej oprawy, która odnosiła się do Powstania Warszawskiego. Legia otrzymała karę zgodnie z regułami UEFA, ale pojawia się pytanie: czy głupie było łamanie zasad gry, czy to zasady gry są głupie?
reklama

Zobacz też: Po co klubom piłkarskim tradycja?

W skrócie: 2 sierpnia Legia grała mecz eliminacji Ligi Mistrzów z kazachskim klubem FK Astana. Jako że właśnie minęła kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, kibice przygotowali specjalną oprawę: napis po angielsku „W czasie powstania warszawskiego Niemcy zabili 160 000 osób. Tysiące z nich były dziećmi”, nad którym widniał bezgłowy, niemiecki żołnierz celujący dziecku w głowę.

UEFA z powodu tejże oprawy wszczęła postępowanie, którego wynik od początku był znany – na obecnego mistrza Polski nałożono karę finansową. I żeby to było jasne, Legia otrzymała karę zgodnie z zasadami UEFA, bo federacyjne regulaminy zabraniają eksponowania na stadionie treści pozasportowych. No a kibice tą zasadę złamali. Nie jest to więc decyzja wydumana, ale czy warto karać ludzi za przywiązanie do historii?

O tej sprawie napomknąłem przy okazji tworzenia innego felietonu. Napisałem, że całej sytuacji nie uważam za atak na Niemców, a ważne (choć nieprecyzyjne) upamiętnienie, o które nasi sąsiedzi nie powinni się burzyć. Ciemne karty historii należy bowiem brać na klatę i dotyczy to zarówno Niemców, jak i Polaków, a także każdej innej nacji.

I dalej podtrzymuję te słowa. Po lekturze komentarzy do własnego tekstu przyszedł mi jednak do głowy jeszcze jeden wątek: czy to dobrze, że fani Legii wnieśli na stadion historię, która obecnie tak wyraźnie może zmieszać się z polityką?

Nie ukrywam, że będąc smarkaczem strasznie fascynował mnie sport każdego typu. Czytałem sportowe książki i gazety, oglądałem w TV programy o tej tematyce, łykałem naprawdę wszystko. Z tamtych czasów pozostała mi obecnie jedynie fascynacja futbolem i okazjonalne zainteresowanie innymi dyscyplinami. Z tamtych lat pozostał mi także szacunek do tzw. wartości olimpijskich.

Bo czyż nie jest piękna wizja barona de Coubertina o sporcie jako o ważnym elemencie wychowania człowieka? O duchu zdrowej rywalizacji, w której liczy się przede wszystkim udział, a nie tylko zwyciężanie i chwała? O dewizie „szybciej, wyżej, mocniej”, apolityczności zawodów, tradycji ustawania walk w trakcie igrzysk?

Oczywiście, że to piękna wizja, ale daleka od rzeczywistości. Sportem fascynują się miliardy ludzi, a to stanowi wygodne narzędzie polityczne i propagandowe. Wykorzystał to już Hitler w 1936 roku, kiedy berlińskie igrzyska został podszyte nazistowską propagandą. Zagrał mu na nosie wtedy Jesse Owens, czarnoskóry lekkoatleta ze Stanów, którego cztery złote medale nie do końca współgrały z teorią o wyższości rasy aryjskiej.

Mimo wszystko Berlin '36 był ważnym sygnałem, że na stadiony czasem można przemycić treści daleko wybiegające poza sport. W latach osiemdziesiątych nawet nie trzeba było wchodzić na stadion – igrzyska w Moskwie i Los Angeles, kiedy to Wschód i Zachód się nawzajem bojkotowały, wyraźnie pokazały, że duch olimpijski przegrywa z wielką polityką.

reklama

No a historia jest już od polityki tylko krok, obie przenikają się, powstają jedna z drugiej. Legijna oprawa wywarła takie wrażenie na pewno też dlatego, że cały czas huczą nam w głowach sprawy „polskich obozów koncentracyjnych”, kryzysów uchodźczych i wielu innych bieżących kwestii.

I w tym właśnie momencie zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobrze, że takie oprawy się pojawiają. Nie będę negował takiej treści – bo jak już mówiłem, popieram ją. Tylko czy jeśli pozwoli się na takie akcje, to w końcu zawody sportowe nie staną się po prostu tłem dla historyczno-polityczno-przynależnościowych manifestacji?

Jasne, miło można wspominać niezwykły moment, jak w 1982 r. podczas meczu Polska-ZSRR na mistrzostwach w Hiszpanii na trybunach pojawiły się transparenty „Solidarności” (a trwał wciąż stan wojenny). Tylko czy tak pozytywnie moglibyśmy się nastawić, gdyby Koreańczycy z północy w 2010 wywiesili baner ku chwale reżimu w trakcie meczu z Brazylią?

No a z historią jest podobnie. Upamiętnienia są piękne, można by je dopuścić do oprawy. Co jednak się stanie, gdy pod płaszczykiem historii zacznie być przemycana niechęć wprost z naszych czasów? Kiedy na stadionach świata dzieje ludzkości zostaną wytrychem, by przemycać politpropagandę? Może więc i lepiej, że taka UEFA posiada restrykcyjne przepisy dot. treści stadionowych (choć z konsekwencją działań można się kłócić...)? „By nie było niczego”.

Widok na jedną z trybun stadionu Legii Warszawa (fot. Football.ua, opublikowano na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0)

Widzę jednak kolejne zgrzyty z takimi rozwiązaniami, bo zawsze można wyjść niespodziewanie poza sport. Hipotetyczna sytuacja z innej części Warszawy: kibice Polonii upamiętniają w oprawie dawnego prezesa klubu, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. To będzie sport, historia, czy jakiś podprogowy, hipnotyczny przekaz pochwalny na cześć sanacji?

Hapoel Tel-Awiw awansuje do Ligi Mistrzów. Kibice robią wielką sektorówkę z herbem klubu, a tymczasem na herbie sierp i młot. Sport, historia czy polityka? Może jedno i drugie, a klub ukarać „tak troszkę”?

Jakie więc proponuję rozwiązanie? Przyznam szczerze, że jestem w kropce. Jestem za tym, aby sport oznaczał tylko sport – bez dodatkowej warstwy polityki, historii, upodobań własnych. Wiem jednak, że osiągnięcie takiego ideału jest niemożliwe, bo stadion ma być miejscem, gdzie wśród kibiców eksplodują emocje, a każdy kibic ma własną wiedzę, wartości czy poglądy i ciężko jest ich koniec końców nie uzewnętrznić. Miło jest, kiedy jest to zabawa w pamięć, a nie w prowokację. No ale jedno i drugie może dzielić linia autowa.

Polityka na stadionie powinna być bezwzględnie zakazana. Historia niekoniecznie, dopóki nie stanowi jawnie prowokacyjnych nawiązań do spraw bieżących. Organizatorów za upolitycznianie imprez karać, a co się tyczy kibiców... Może warto po prostu bardziej zachęcać do wyrażania przywiązania do historii czy patriotyzmu poprzez akcje poza stadionem? Zbiórki dla powstańców to coś, co wychodzi kibicom świetnie, a przy okazji nie drażni żadnych federacji i nie prowokuje kar dla ukochanego klubu. No ale promocja takich zachowań leży w gestii poszczególnych klubów i organizacji. No i przekaz nie jest tak wyraźny jak gigantyczny baner na trybunie, o którym pisze cały świat.

Do rozwiązania-ideału pewnie nigdy nie dotrzemy. Ale w duchu olimpijskim chodzi o dążenie do ideału, a nie bycie ideałem.

No a historia jest jak raca. Niby nie można jej wnosić, ale kto będzie chciał i tak to zrobi.

Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.

Redakcja: Tomasz Leszkowicz

Polecamy e-booka Łukasza Jabłońskiego pt. „Sportowa Warszawa przed I wojną światową”:

Łukasz Jabłoński
„Sportowa Warszawa przed I wojną światową”
cena:
11,90 zł
Wydawca:
PROMOHISTORIA [Histmag.org]
Liczba stron:
98
Format ebooków:
PDF, EPUB, MOBI (bez DRM i innych zabezpieczeń)
ISBN:
978-83-65156-15-0
reklama
Komentarze
o autorze
Paweł Czechowski
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Śląskim. W historii najbardziej pasjonuje go wiek XX, poza historią - piłka nożna.

Zamów newsletter

Zapisz się, aby otrzymywać przegląd najciekawszych tekstów prosto do skrzynki mailowej. Tylko wartościowe treści, zawsze za darmo.

Zamawiając newsletter, wyrażasz zgodę na użycie adresu e-mail w celu świadczenia usługi. Usługę możesz w każdej chwili anulować, instrukcję znajdziesz w newsletterze.
© 2001-2024 Promohistoria. Wszelkie prawa zastrzeżone