Historia jak raca. Czy na stadiony należy wnosić historię?
Zobacz też: Po co klubom piłkarskim tradycja?
W skrócie: 2 sierpnia Legia grała mecz eliminacji Ligi Mistrzów z kazachskim klubem FK Astana. Jako że właśnie minęła kolejna rocznica Powstania Warszawskiego, kibice przygotowali specjalną oprawę: napis po angielsku „W czasie powstania warszawskiego Niemcy zabili 160 000 osób. Tysiące z nich były dziećmi”, nad którym widniał bezgłowy, niemiecki żołnierz celujący dziecku w głowę.
UEFA z powodu tejże oprawy wszczęła postępowanie, którego wynik od początku był znany – na obecnego mistrza Polski nałożono karę finansową. I żeby to było jasne, Legia otrzymała karę zgodnie z zasadami UEFA, bo federacyjne regulaminy zabraniają eksponowania na stadionie treści pozasportowych. No a kibice tą zasadę złamali. Nie jest to więc decyzja wydumana, ale czy warto karać ludzi za przywiązanie do historii?
O tej sprawie napomknąłem przy okazji tworzenia innego felietonu. Napisałem, że całej sytuacji nie uważam za atak na Niemców, a ważne (choć nieprecyzyjne) upamiętnienie, o które nasi sąsiedzi nie powinni się burzyć. Ciemne karty historii należy bowiem brać na klatę i dotyczy to zarówno Niemców, jak i Polaków, a także każdej innej nacji.
I dalej podtrzymuję te słowa. Po lekturze komentarzy do własnego tekstu przyszedł mi jednak do głowy jeszcze jeden wątek: czy to dobrze, że fani Legii wnieśli na stadion historię, która obecnie tak wyraźnie może zmieszać się z polityką?
Nie ukrywam, że będąc smarkaczem strasznie fascynował mnie sport każdego typu. Czytałem sportowe książki i gazety, oglądałem w TV programy o tej tematyce, łykałem naprawdę wszystko. Z tamtych czasów pozostała mi obecnie jedynie fascynacja futbolem i okazjonalne zainteresowanie innymi dyscyplinami. Z tamtych lat pozostał mi także szacunek do tzw. wartości olimpijskich.
Bo czyż nie jest piękna wizja barona de Coubertina o sporcie jako o ważnym elemencie wychowania człowieka? O duchu zdrowej rywalizacji, w której liczy się przede wszystkim udział, a nie tylko zwyciężanie i chwała? O dewizie „szybciej, wyżej, mocniej”, apolityczności zawodów, tradycji ustawania walk w trakcie igrzysk?
Oczywiście, że to piękna wizja, ale daleka od rzeczywistości. Sportem fascynują się miliardy ludzi, a to stanowi wygodne narzędzie polityczne i propagandowe. Wykorzystał to już Hitler w 1936 roku, kiedy berlińskie igrzyska został podszyte nazistowską propagandą. Zagrał mu na nosie wtedy Jesse Owens, czarnoskóry lekkoatleta ze Stanów, którego cztery złote medale nie do końca współgrały z teorią o wyższości rasy aryjskiej.
Mimo wszystko Berlin '36 był ważnym sygnałem, że na stadiony czasem można przemycić treści daleko wybiegające poza sport. W latach osiemdziesiątych nawet nie trzeba było wchodzić na stadion – igrzyska w Moskwie i Los Angeles, kiedy to Wschód i Zachód się nawzajem bojkotowały, wyraźnie pokazały, że duch olimpijski przegrywa z wielką polityką.
No a historia jest już od polityki tylko krok, obie przenikają się, powstają jedna z drugiej. Legijna oprawa wywarła takie wrażenie na pewno też dlatego, że cały czas huczą nam w głowach sprawy „polskich obozów koncentracyjnych”, kryzysów uchodźczych i wielu innych bieżących kwestii.
I w tym właśnie momencie zacząłem się zastanawiać, czy to na pewno dobrze, że takie oprawy się pojawiają. Nie będę negował takiej treści – bo jak już mówiłem, popieram ją. Tylko czy jeśli pozwoli się na takie akcje, to w końcu zawody sportowe nie staną się po prostu tłem dla historyczno-polityczno-przynależnościowych manifestacji?
Jasne, miło można wspominać niezwykły moment, jak w 1982 r. podczas meczu Polska-ZSRR na mistrzostwach w Hiszpanii na trybunach pojawiły się transparenty „Solidarności” (a trwał wciąż stan wojenny). Tylko czy tak pozytywnie moglibyśmy się nastawić, gdyby Koreańczycy z północy w 2010 wywiesili baner ku chwale reżimu w trakcie meczu z Brazylią?
No a z historią jest podobnie. Upamiętnienia są piękne, można by je dopuścić do oprawy. Co jednak się stanie, gdy pod płaszczykiem historii zacznie być przemycana niechęć wprost z naszych czasów? Kiedy na stadionach świata dzieje ludzkości zostaną wytrychem, by przemycać politpropagandę? Może więc i lepiej, że taka UEFA posiada restrykcyjne przepisy dot. treści stadionowych (choć z konsekwencją działań można się kłócić...)? „By nie było niczego”.
Widzę jednak kolejne zgrzyty z takimi rozwiązaniami, bo zawsze można wyjść niespodziewanie poza sport. Hipotetyczna sytuacja z innej części Warszawy: kibice Polonii upamiętniają w oprawie dawnego prezesa klubu, gen. Kazimierza Sosnkowskiego. To będzie sport, historia, czy jakiś podprogowy, hipnotyczny przekaz pochwalny na cześć sanacji?
Hapoel Tel-Awiw awansuje do Ligi Mistrzów. Kibice robią wielką sektorówkę z herbem klubu, a tymczasem na herbie sierp i młot. Sport, historia czy polityka? Może jedno i drugie, a klub ukarać „tak troszkę”?
Jakie więc proponuję rozwiązanie? Przyznam szczerze, że jestem w kropce. Jestem za tym, aby sport oznaczał tylko sport – bez dodatkowej warstwy polityki, historii, upodobań własnych. Wiem jednak, że osiągnięcie takiego ideału jest niemożliwe, bo stadion ma być miejscem, gdzie wśród kibiców eksplodują emocje, a każdy kibic ma własną wiedzę, wartości czy poglądy i ciężko jest ich koniec końców nie uzewnętrznić. Miło jest, kiedy jest to zabawa w pamięć, a nie w prowokację. No ale jedno i drugie może dzielić linia autowa.
Polityka na stadionie powinna być bezwzględnie zakazana. Historia niekoniecznie, dopóki nie stanowi jawnie prowokacyjnych nawiązań do spraw bieżących. Organizatorów za upolitycznianie imprez karać, a co się tyczy kibiców... Może warto po prostu bardziej zachęcać do wyrażania przywiązania do historii czy patriotyzmu poprzez akcje poza stadionem? Zbiórki dla powstańców to coś, co wychodzi kibicom świetnie, a przy okazji nie drażni żadnych federacji i nie prowokuje kar dla ukochanego klubu. No ale promocja takich zachowań leży w gestii poszczególnych klubów i organizacji. No i przekaz nie jest tak wyraźny jak gigantyczny baner na trybunie, o którym pisze cały świat.
Do rozwiązania-ideału pewnie nigdy nie dotrzemy. Ale w duchu olimpijskim chodzi o dążenie do ideału, a nie bycie ideałem.
No a historia jest jak raca. Niby nie można jej wnosić, ale kto będzie chciał i tak to zrobi.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz