Heather Morris – „Tatuażysta z Auschwitz” – recenzja i ocena
Heather Morris – „Tatuażysta z Auschwitz” – recenzja i ocena
Niemieckie nazistowskie obozy koncentracyjne to temat ciągle poruszany w literaturze. Najczęściej kojarzą się one z niewyobrażalnym bestialstwem i ludobójstwem. Jednak bywa, że doświadczenie pojedynczego więźnia jest odmienne od ogólnego wyobrażenia. Parafrazując Marka Edelmana: i była miłość w Auschwitz.
Heather Morris pochodzi z Nowej Zelandii, a obecnie mieszka w Australii. W 2003 roku poznała człowieka, który miał do opowiedzenia niezwykłą historię o sobie i swojej żonie. Można by powiedzieć, że to opowieść miłosna jakich wiele, gdyby nie miejsce, w którym się rozegrała. Lale Sokołow i Gita Furman poznali się i pokochali w KL Auschwitz II-Birkenau.
Lale Sokołow, a właściwie Ludovit Eisenberg, urodził się 28 października 1916 roku w Krompachach na Słowacji. Do KL Auschwitz II-Birkenau trafił w 1942 roku i został oznaczony numerem 32407. Jako Żyd miał nikłe szanse przeżycia, jednak pomógł mu największy sprzymierzeniec więźnia: łut szczęścia. Najpierw został pomocnikiem tatuażysty, a po jego śmierci sam został Tätowierer. Awans na więźnia funkcyjnego, połączony z dużym urokiem osobistym oraz mądrze budowaną siecią znajomości i zależności pozwala mu nie tylko na przeżycie, ale również pomoc innym więźniom. Wśród nich będzie Gita Furman, jego późniejsza żona.
Historia tych dwojga, tocząca się na tle dymiących kominów krematoryjnych i wciąż pochłaniających nowe ofiary komorach gazowych wydaje się wręcz baśniowa. Także sposób prowadzenia narracji, skupienie się tylko i wyłącznie na losach Lalego i jego przyjaciół pozwala na spojrzenie na historię KL Auschwitz II-Birkenau w zupełnie inny sposób. Jest tu obecna groza miejsca, a samego Lalego i jego znajomych dotyka bestialskie prawo obozu
(do śmierci Lale będzie nosił blizny na plecach i pustkę w sercu po zamordowanych cygańskich przyjaciołach), ale jest w tym ogromna doza nadziei i ostateczny triumf człowieczeństwa. Jednak czytelnik nie może odrzucić jej jako niemożliwą. Pomimo, że jest to tylko powieść, zgadzają się w niej najdrobniejsze szczegóły (będąc nieufną w stosunku do własnej wiedzy konsultowałam się z osobą, która w tym samym czasie była więźniem KL Auschwitz II-Birkenau, a jej kuzyn był więźniem funkcyjnym na odcinku Zigeunerlager). I to właśnie jest niesamowite.
W Polsce mało mówi się o różnicach pomiędzy jednostkowym doświadczeniem, a całościową historią kompleksu obozowego Auschwitz-Birkenau-Monowitz. Nie wydaje się zbyt wiele wspomnień więźniów funkcyjnych, a dostępna literatura rzadko kiedy jest tak bardzo skupiona na jednej osobie i jej najbliższych. Przez lata pisano również tylko o torturach, mordach i zezwierzęceniu oprawców. Dlatego też polski czytelnik może być zszokowany łagodnością opisów, brakiem szerokiego kontekstu tragedii miejsca. Szukający porad miłosnych u więźnia SS-mann może wydać się wymysłem. Jednak warto poznać inną perspektywę. Podobne „obozowe lovestory” było udziałem dwójki polskich więźniów: schreibera Bloku 11, słynnego bloku śmierci oraz więźniarki policyjnej oczekującej na osądzenie przez sąd doraźny właśnie w tym bloku. Ich historia nie doczekała się jeszcze spopularyzowania.
Zdecydowanie polecam lekturę „Tatuażysty z Auschwitz”. I jeśli choć przez chwilę czytelnikowi przemknie przez myśl, że jest to niemożliwe, niech przypomni sobie to, co mówił o miłości w getcie warszawskim Marek Edelman i niech uwierzy, że była miłość w Auschwitz.