Grzegorz Jeziorny: Bitwa na Morzu Filipińskim z 1944 roku była największą bitwą pomiędzy okrętami lotniczymi w historii
Magdalena Mikrut-Majeranek: Publikacja „Morze Filipińskie 1944” to Pana debiut. Co ciekawe, nie jest Pan historykiem, a pasjonatem historii.
Grzegorz Jeziorny: Zgadza się, jestem pasjonatem historii, a pasja ta zaczęła się już w dzieciństwie. Wszystko rozpoczęło się od wojennych gier planszowych. Od najmłodszych lat uwielbiałem grać, a kiedy się już to robi, to warto wiedzieć, o co chodzi w danym konflikcie. Dlatego też w parze z planszówkami szła pasja do czytania książek o tematyce wojennej. W dorosłym życiu musiałem na pewien czas zrezygnować ze swoich zainteresowań i zająć się rodziną, ale teraz, kiedy nasz syn jest już nastolatkiem, mogę powrócić do swojej pasji.
Jak się okazuje dla pasji i zgłębienia interesującego Pana tematu, czyli drugiej wojny światowej na Pacyfiku, był Pan skłonny także do nauki języka japońskiego.
Tak. Języka japońskiego uczę się niewiele ponad rok. Jeszcze nie odważyłbym się porozmawiać z rodowitym Japończykiem. Jednakże faktycznie to ciekawość związana z poznawaniem historii wojny toczącej się na Pacyfiku zmotywowała mnie do nauki języka. Jego znajomość zdecydowanie pomaga mi w zgłębianiu dziejów toczących się w tamtych rejonach konfliktów zbrojnych, jak i do pisania książek.
Podczas kwerend udało się Panu pozyskać dokumenty m.in. z Wydziału Historycznego Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych czy Japońskiego Archiwum Narodowego. Znajomość japońskiego zatem była przydatna.
Książkę skończyłem pisać jesienią ubiegłego roku, a moja znajomość japońskiego pozwalała mi jedynie na tłumaczenie fragmentów dokumentów i opracowań, sprawdzanie tabel, liczb itp. Mam nadzieję, że za kilka lat będę mógł swobodnie analizować wszystkie dokumenty. Ich lektura nie jest jednak prosta, ponieważ były pisane ręcznie, a dodatkowo japoński z czasów II wojny światowej różni się nieco od obecnego. Przy dobrej znajomości tego języka można sobie z tym poradzić i pozyskać dużo informacji zarówno z archiwów, jak i z opracowań historycznych. Duża część z nich jest wciąż nieznana dla zachodnich badaczy historii.
Jeżeli chodzi o źródła amerykańskie, to za niewielką opłatą można skorzystać z archiwów Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych. Nieocenionymi materiałami, obficie wykorzystanymi podczas pisania tej książki, są dokumenty źródłowe, do których należą raporty bojowe okrętów i grup lotniczych US Navy i analizy. Pozyskałem je głównie z Administracji Archiwum Narodowego i Dokumentów (ang. National Archives and Records Administration, w skrócie NARA), a także z archiwum Wydziału Historycznego Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych (ang. United States Marine Corps History Division). Wszystkie informacje, które pozyskałem z innych źródeł, weryfikowałem z danymi zawartymi w dokumentach gromadzonymi we wspomnianych archiwach.
Przechodząc już do tematyki publikacji, muszę zapytać, jaka była geneza bitwy na Morzu Filipińskim z czerwca 1944 roku?
Amerykanie na przełomie 1943 i 1944 roku przeważali na Oceanie Spokojnym. Japończycy zostali zepchnięci do defensywy. Pochód w kierunku Wysp Macierzystych Japonii, jak i w kierunku archipelagu Filipin, odbywał się dwutorowo: przez Wyspy Salomona, za co odpowiadał generał MacArthur, i przez wyspy środkowego Pacyfiku, za co odpowiedzialny był admirał Nimitz.
Aby dotrzeć do wysp japońskich, można było to uczynić dwiema drogami. Pierwsza z nich prowadziła przez Nową Gwineę, Filipiny i Formozę, czyli obecny Tajwan, z kolei druga wiodła przez centralny Pacyfik, gdzie kluczem do podejścia do Wysp Macierzystych były Wyspy Mariańskie. Ponadto Amerykanie zainteresowali się wspomnianymi wyspami, dlatego że stamtąd mogły startować bombowce strategiczne Boeing B-29 Superfortress. Pierwotnie planowano, że będą latały z Chin, jednakże szybko okazało się, że transportowanie tam zaopatrzenia jest bardzo trudne, a dodatkowo istniało ryzyko, że Japończycy opanują chińskie lotniska.
Po zdobyciu Wysp Mariańskich Amerykanie mogli rozpocząć strategiczne bombardowanie Japonii i tak też się stało. Finalnie bombowce B-29, które zrzuciły bomby atomowe na Japonię, wystartowały właśnie z Wysp Mariańskich. Japończycy zdawali sobie sprawę z tego jak ważne strategicznie są te wyspy, dlatego też zdecydowali się na agresywną ich obronę. Początkowo jednak liczyli na to, że Amerykanie przystąpią do ataku i zajęcia m.in. Palau czy innych wysp w Archipelagu Karolinów w Mikronezji. Stało się jednak inaczej.
Podłożem tego konfliktu było wydarzenie z 7 grudnia 1941 roku, czyli zajęcie przez Japonię terenów zamorskich USA?
W zasadzie z archipelagu Marianów przed wybuchem wojny do Amerykanów należała wówczas tylko wyspa Guam, a pozostałe Wyspy Mariańskie jak Saipan, Tinian i Rota należały już do Japończyków. Przejęli je po I wojny światowej od Niemiec. Z kolei tuż po rozpoczęciu konfliktu na Pacyfiku w grudniu 1941 roku Japończycy zajęli wyspę Guam, która praktycznie nie była broniona. Amerykanie zdawali sobie sprawę z tego, że nie są w stanie jej obronić. Japończycy sukcesywnie zajmowali kolejne tereny, a Mariany znalazły się na tyłach frontu. Karta odwróciła się w 1943 roku, kiedy alianci zaczęli odzyskiwać utracone terytoria.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę Grzegorza Jeziornego „Morze Filipińskie 1944”!
Wspomina Pan, że potyczka pozostaje w cieniu bitew pod Midway czy Leyte, a starcie lotniskowców na zachód od Marianów było największą bitwą pomiędzy okrętami lotniczymi w historii. Skąd zatem ta marginalizacja?
Myślę, że dominujący wpływ na to miała kultura amerykańska. Na przykład atak na Pearl Harbor, czyli japoński nalot na amerykańskie bazy floty i lotnictwa na Hawajach, przeprowadzony 7 grudnia 1941 roku, był dla Amerykanów haniebnym wydarzeniem, z którym nie mogli się pogodzić. Z kolei bitwa o Midway była takim pierwszym zdecydowanym amerykańskim zwycięstwem, więc była bardzo ważna zarówno strategicznie, jak i propagandowo. Natomiast w 1944 roku w zasadzie było już przesądzone, że Amerykanie wygrają wojnę. Pytanie brzmiało, kiedy to nastąpi. Z tego też powodu bitwy z 1944 roku nie są już tak interesujące ani dla pasjonatów historii, ani dla historyków. A moja praca jest pierwszą książką w Polsce poświęconą tylko bitwie na Morzu Filipińskim.
Chcę podkreślić, że w bitwie o Midway walczyło 7 lotniskowców, a w starciu, które opisuję w książce walczyło ich aż 24, czyli najwięcej w historii. Nigdy wcześniej, ani później tyle lotniskowców nie uczestniczyło w pojedynczej bitwie. Bitwa zakończona została klęską japońskiego lotnictwa.
Jednym ze skutków bitwy było to, że japońskie lotnictwo pokładowe w zasadzie przestało istnieć. Jaki był ogólny bilans bitwy?
Oprócz tego, że Japończycy utracili w tej bitwie ponad 300 samolotów z załogami, stracili też 3 lotniskowce. Amerykanie, ponosząc minimalne straty, pozbawili ich możliwości obrony Wysp Mariańskich, przesądzając zarazem o rychłym zajęciu wspomnianych terenów. Japończycy zdawali sobie sprawę z tego, że jeśli przegrają na Morzu Filipińskim i przegrają kampanię o Wyspy Mariańskie, to sytuacja będzie krytyczna. Doszło do tego tuż po zajęciu Saipan, pierwszej wyspy, na której wylądowali Amerykanie. Wtedy też zaufanie cesarza i Japończyków stracił premier japoński gen. Hideki Tōjō i jego gabinet. W oczach Amerykanów Tōjō był wrogiem numer jeden i to przede wszystkim jego kojarzono z wojennymi posunięciami Japonii. Tōjō próbował ratować stanowisko i był gotowy przebudować skład rządu, ale ostatecznie musiał podać się do dymisji. W lipcu 1944 roku jego miejsce zajął Kuniaki Koiso.
Po utracie Wysp Mariańskich stało się jasne, że japońskie Wyspy Macierzyste zostały bezpośrednio zagrożone. Wtedy po raz pierwszy, po przegranej na Saipanie, japońskie rządowe kanały informacyjne otwarcie przyznały się do utraty wyspy. Do tej pory zaniżano straty, pisano o zwycięstwach lub remisach, przesadnie wyolbrzymiano straty amerykańskie. Oprócz bezpośredniego zagrożenia Japonii nalotami strategicznymi, z Wysp Mariańskich Amerykanie mogli atakować lotnictwem czy też okrętami podwodnymi szlaki zaopatrzeniowe biegnące pomiędzy opanowanymi przez Japończyków terenami a Cesarstwem. Japończycy odczuwali braki surowców, głównie ropy, a to bezpośrednio przekładało się m.in. na możliwości produkcji sprzętu wojennego.
Chcę też zaznaczyć, że od początku wynik bitwy na Morzu Filipińskim był przesądzony. Jedyną niewiadomą były rozmiary amerykańskiego zwycięstwa.
Jaki wpływ miała inwazja amerykańska na Wyspy Mariańskie i wygrana US Navy w bitwie na Morzu Filipińskim na ostateczny wynik starcia amerykańsko-japońskiego? Czy dochodziło jeszcze później do konfliktów amerykańsko-japońskich?
Tak, doszło jeszcze do dużej bitwy w zatoce Leyte w obronie archipelagu Filipin, natomiast tam lotniskowce pełniły rolę przynęty. Jako że Japonia nie miała samolotów (które utraciła w bitwie na Morzu Filipińskim), wykorzystano okręty artyleryjskie, które miały zniszczyć flotę inwazyjną. Przynęta zadziałała częściowo. Amerykanom zadano pewne straty, ale marynarka japońska poniosła druzgocącą klęskę. Między innymi zatonął wówczas jeden z dwóch największych pancerników japońskich, czyli „Musashi”, bliźniak superpancernika „Yamato”. Natomiast po bitwie na Morzu Filipińskim Japończycy do końca wojny nie byli już zdolni do korzystania z lotniskowców na większą skalę i to przyczyniło się do przebiegu bitwy w zatoce Leyte.
Czy Japonia mogła odeprzeć amerykańską ofensywę?
W połowie 1944 roku Amerykanie mieli nad Japończykami dużą przewagę ilościową i techniczną chociażby w operowaniu wielkimi grupami samolotów, a także wykorzystaniu radaru, który miał duże znaczenie podczas starć, szczególnie przy odpieraniu wrogich nalotów. Dodatkowo amerykańscy lotnicy byli coraz lepiej wyszkoleni, a Japończycy podczas walk obronnych w 1943 roku, głównie w rejonie Wysp Salomona utracili bardzo dużo doświadczonych pilotów, weteranów z początku wojny.
Zainteresował Was ten temat? Koniecznie sięgnijcie po książkę Grzegorza Jeziornego „Morze Filipińskie 1944”!
W listopadzie 1943 roku do obrony wyspy Bougainville oddelegowano pilotów z lotniskowców. W trakcie walk powietrznych nad tą wyspą cesarskie lotnictwo pokładowe poniosło ogromne straty, które ciężko było wyrównać. Podjęto desperackie próby wyszkolenia nowych pilotów, jednakże te zakończyły się niepowodzeniem. Wyszkolenie lotnika, szczególnie tego mającego operować z lotniskowca, jest procesem długotrwałym, a Japończycy tego czasu za dużo nie mieli. Do tego dochodziły problemy z deficytem paliwa. Konieczność oszczędzania benzyny spowodowało ograniczenie szkolenia. W związku z tym Amerykanie mieli przewagę dotyczącą wyszkolenia personelu.
Uważam, że Japończycy nie mieli szans wygrać bitwy na Morzu Filipińskim i odeprzeć Amerykanów. Nawet zatopienie kilku lotniskowców US Navy nie zmusiłoby floty amerykańskiej do odwrotu. Po przeanalizowaniu przebiegu bitwy i poniesionych strat, pod koniec wojny Japończycy zdecydowali się na ataki samobójcze, Kamikaze. Zdawali sobie sprawę z tego, że klasyczne ataki w wykonaniu ich lotnictwa są już nieefektywne i - mówiąc brutalnie - są marnotrawieniem sprzętu i lotników, którzy ginęli, nie zadając Amerykanom znaczących ciosów.
Zarówno armia japońska, jak i amerykańska borykała się z różnymi trudnościami. Są zatem pewne punkty wspólne. Wspomina Pan, że w Japonii marynarka rywalizowała z lotnictwem, a w armii USA spór toczył się między dwoma dowódcami: gen. Douglasem MacArthurem (dowódcą obszaru południowo-zachodniego Pacyfiku), a adm. Chesterem Nimitzem (dowódcą floty Pacyfiku).
Taka rywalizacja była na porządku dziennym. Ludzie o mocnych charakterach, a takie niewątpliwie mieli czołowi dowódcy amerykańskich sił zbrojnych – rywalizują. Żaden z dowódców - ani MacArthur, ani Nimitz - nie chciał zająć pozycji drugorzędnej. Generał MacArthur chciał przede wszystkim realizować swój cel polityczny, jakim było wyzwolenie Filipin. Warto dodać, że przed wojną otrzymał stopień filipińskiego feldmarszałka, a w momencie wybuchu wojny na Pacyfiku dowodził siłami broniącymi Filipin. Liczył na to, że uda mu się przekonać prezydenta Roosevelta i szefów połączonych sztabów, żeby podporządkować mu marynarkę. Ta jednak nie chciała się na to zgodzić. Stroną w rywalizacji między siłami zbrojnymi była także amerykańska piechota morska.
Podobna rywalizacja miała miejsce między armią i marynarką w Japonii. Każdy z rodzajów sił zbrojnych walczył o realizację swoich interesów, bez współpracy. Na przykład armia zdecydowała się na budowę swoich statków i okrętów, aby nie być zależna od marynarki. Często jedynym rozwiązaniem był kompromis, który – choć zadowalał obie strony – wcale nie był najlepszym wyjściem strategicznym dla Japonii. Dodatkowe zamieszanie powodował fakt, że armia korzystała z doświadczeń przekazanych im na początku XX wieku przez Francuzów, a marynarka bazowała na informacjach od Anglików. Tego typu sytuacje skutkowały rozdrobnieniem produkcji sprzętu wojennego, co pogarszało wydajność fabryk zbrojeniowych. A przemysł japoński nawet pracując optymalnie, nie mógł się równać z potęgą gospodarczą USA.
Duże znaczenie w tych wzajemnych relacjach odgrywał także honor. Często zdarzało się, że na przykład marynarka podejmowała działania wbrew sztuce wojennej, byleby nie być posądzona przez armię o bezczynność i „niehonorowe” postępowanie. To skomplikowana sprawa, którą trudno zrozumieć bez poznania mentalności japońskiej. Dlatego właśnie zdecydowałem się nauczyć języka japońskiego, żeby spróbować ją zrozumieć.
W Polsce tematyka związana z konfliktem amerykańsko-japońskim znana jest z książek pisanych przez Amerykanów, ale ci niekoniecznie mieli dostęp do japońskich źródeł lub nie chcieli z nich korzystać. Nie zawsze przedstawiali ten konflikt obiektywnie, często pomijając japoński punkt widzenia A historyczna rzetelność, w moim rozumieniu, wymaga przedstawienia wydarzeń z perspektywy obu stron.
Wspominał Pan, że też zgłębia Pan różne źródła, dokumenty dotyczące konfliktu na Pacyfiku. Można przypuszczać, że w niedługiej przyszłości powstaną kolejne publikacje?
Tak. Rozpocząłem już pisanie kolejnej książki do serii Historyczne Bitwy. Nie chcę jednak jeszcze zdradzać szczegółów. Mogę powiedzieć tylko tyle, że będzie to jedna z kampanii tocząca się na Pacyfiku z roku 1943. Jednakże moim marzeniem, choć pewnie dość odległym, jest napisanie dużej monografii dotyczącej bitwy na Morzu Filipińskim, ponieważ ta publikacja nie wyczerpuje tematu. Co chwilę odnajduję nowe informacje i mam poczucie, że na ten temat można jeszcze sporo napisać.
Życzę zatem rychłego napisania monografii i dziękuję serdecznie za rozmowę!
Materiał powstał dzięki współpracy reklamowej z Wydawnictwem Bellona.