Goń z pomnika... wszystkich naraz. Jak świat opanowała wojna na pomniki
Kiedy ktoś rzuca w moją stronę zbitką wyrazów „pomnik” i „historia”, nie mam przed oczyma jakiegoś dostojnego odsłaniania monumentów, a wręcz przeciwnie – przywołuję w wyobraźni, jak po wkroczeniu Amerykanów padają w Iraku pomniki Husajna. To pamiętam z relacji telewizyjnych, ale z dawniejszych kronik filmowych znam „upadek Dzierżyńskiego” w Warszawie.
Tutaj działa po prostu fizyka i akustyka – większy harmider robi padająca głowa dyktatora, a nie płachta, która opada z pomnika na uroczystym odsłonięciu. Prawda jest też taka, że świat na punkcie pomników szaleje.
W Stanach kłótnia o dziedzictwo konfederackie przybrała niebezpieczne rozmiary, a jednym z jej symboli było zrzucanie z cokołów dowódców południa. W Turcji nagle niektórym przestał się podobać pomnik greckiego filozofa. No a Polacy nie gęsi i też się uwielbiają kłócić. U nas największym problemem są oczywiście pomniki z okresu PRL.
Tutaj możemy podzielić front walk na dwa rodzaje. Pierwszy to nasz wewnętrzny kocioł, czyli pomniki upamiętniające bohaterów Polski Ludowej, to jest wszystkich Berlingów i Świerczewskich, ale też bardziej abstrakcyjne „czyny rewolucyjne” i „ruchy robotnicze”. Tutaj raczej nie ma problemów z ich usuwaniem, bo jak wójt, starosta czy wojewoda się uprą, to takiego pomnika się pozbędą, choćby kosztem protestów mieszkańców, którzy cieplej wspominają dawne czasy.
Trochę gorzej sprawa ma się z pomnikami bezpośrednio odnoszącymi się do Armii Czerwonej, które w Polsce chce się likwidować, bo wzbudzają groźny pomruk z Moskwy. Co prawda tok dziejów był tylko jeden, za to Polacy i Rosjanie mają na niego dwa różne spojrzenia.
W naszej historiografii 17 września to był akt agresji, a ZSRR był napastnikiem, który razem z III Rzeszą rozpętał II wojnę światową. Potem Związek Radziecki wrócił jako „Wielki Brat”, który wepchnął nas w sidła swojego totalitaryzmu na 45 lat. Postradzieckie pomniki to symbol rzeczy złych.
W historiografii rosyjskiej wojna raczej zaczęła się w 1941, kiedy to Hitler postanowił uderzyć dalej na wschód i rozpoczął Wielką Wojnę Ojczyźnianą. Rosjanie i inne narody ZSRR poniosły wtedy olbrzymie straty, ale ich kosztem udało się zwyciężyć faszyzm, przy okazji wyzwalając od niego połowę Europy. Postradzieckie pomniki to symbole pamięci o bohaterskiej walce i symbol odwagi.
No i zgrzyt jest oczywisty. Kiedy w Polsce próbuje się usuwać jakiś pomnik postawiony ku chwale Armii Czerwonej, w Rosji narasta oburzenie i pojawiają się niezbyt konkretne groźby „zdecydowanej reakcji”. Co powinniśmy robić w tej sytuacji?
Może najpierw wyłuszczę swój osobisty stosunek do „sowieckich pomników” – na konkretnym przykładzie. Przejeżdżam często koło ronda w dzielnicy Piaski w Czeladzi. Na jego środku znajduje się niewielka, prostokątna bryła z napisem „W dowód wdzięczności armii radzieckiej (...)”. Zdobi ją czerwona gwiazda.
Nie mam wątpliwości, że w takim stanie pomnik nie powinien na Piaskach stać. Czy bym go skuł, zdewastował, unicestwił? Też nie. Bo czy zrównaliśmy z ziemią obóz Auschwitz, czy może zrobiliśmy z niego smutne i bolesne, ale też ważne miejsce pamięci o strasznych czasach? To samo powinno się robić z pomnikami – niezłym rozwiązaniem jest dodawanie tablic wyjaśniających kontekst historyczny, w którym monumenty postawiono. Wtedy zamiast kupki gruzu mamy ważną lekcję, że dany pomnik nie był wyrazem społecznego entuzjazmu, ale np. czymś z góry narzuconym przez nowy porządek.
Ale przejeżdżając koło ronda mało kto pochyli się nad taką tablicą. Dlatego niezłą inicjatywą, pojawiającą się co jakiś czas, jest tworzenie wystaw czy skansenów z usuniętymi pomnikami. Tych pokomunistycznych starczyłoby na kilka niezłych muzeów.
Czasami nawet nie trzeba pomników usuwać, bo dzięki ludzkiej inicjatywie nabierają nowego znaczenia. W Dąbrowie Górniczej pomnik poświęcony Bohaterom Czerwonych Sztandarów już miał trafić na śmietnik historii, ale ocalał, bo mieszkańcy przechrzcili go na pomnik... Hendriksa i Cobaina. Pomnik Armii Radzieckiej w Sofii jest regularnie „dewastowany” przez przemalowywanie, które zmienia jego odbiór (zdarzył się nawet polski wątek).
Natomiast nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że cmentarze wojskowe po poległych żołnierzach radzieckich powinny pozostać w nienaruszonym stanie. Jasne, w wielu oddziałach dyscyplina, jeśli w ogóle była, to niewielka i kończyło się na mordach, rabunkach, gwałtach i ogólnym zbydlęceniu. Po wielu latach bardzo rzadko będzie można dowieść, który żołnierz był zwykłym potworem, a który chłopakiem rzuconym demonom wojny na pożarcie.
Zgadzam się z opinią wielu czytelników Histmaga, którzy w ankiecie stwierdzili, że Armia Czerwona była jednocześnie okupantem i wyzwolicielem. Dlaczego okupantem – przedstawiłem wyżej w tekście. Dlaczego wyzwolicielem? O to polecam zapytać któregoś z byłych więźniów Auschwitz (choć zdaję sobie sprawę, że infrastruktura obozowa służyła później i Sowietom...).
Kiedy parę lat temu przeczytałem o dewastacji zbiorowego grobu żołnierzy radzieckich w Sosnowcu, to aż się skrzywiłem. Bo niszczenie grobów, niezależnie czyich, budzi we mnie automatyczną odrazę – uważam to po prostu za oznakę całkowitego zezwierzęcenia. W zeszłym roku jednym z najbardziej przykrych momentów było dla mnie przypadkowe trafienie na cmentarz radziecki w Pszczynie.
Kiedy krążyłem między dziesiątkami grobów, nie zastanawiałem się, który z pochowanych był ideowym komunistą, a który tylko ofiarą wojny. Uderzało mnie to, że większość z pochowanych nie skończyła dwudziestki. Najmłodszy miał chyba z 17 lat.
No ale przejdźmy już do sedna sprawy. Dlaczego w zasadzie w Polsce nie moglibyśmy usuwać poradzieckich pomników wedle własnego widzimisię? Moskwa może nam grozić, ale to my jesteśmy gospodarzami w naszym kraju!
Szkopuł w tym, że Rosjanie są gospodarzami u siebie, a w ich kraju jest masa miejsc pamięci związanych z Polską i Polakami, poczynając oczywiście od miejsc zbrodni katyńskiej. Nie chcę zarzucać nikomu z góry złych intencji, ale jeśli wydamy sobie wojnę na pomniki, to trzeba będzie również uważać na te „po drugiej stronie”, bo polityka wobec nich może się szybko pozmieniać.
Znajdujemy się więc w sytuacji patowej. Czy z polskiej perspektywy można działać tak, by nie narazić się na jakiś szwank (choćby dyplomatyczny)? Chyba jedynie przez demontaż pomników cichaczem. A to, że taka zabawa w końcu wyjdzie na jaw, nie pozostawia chyba wątpliwości?
Na koniec pójdę trochę na łatwiznę, bo zacytuję po prostu myśl Stanisława Jerzego Leca:
Burząc pomniki, oszczędzajcie cokoły. Zawsze mogą się przydać.
I tego można się trzymać na pewno.
Artykuły publicystyczne w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”. Masz inne zdanie i chcesz się nim podzielić na łamach „Histmag.org”? Wyślij swój tekst na: [email protected]. Na każdy pomysł odpowiemy.
Redakcja: Maciej Zaremba