„Geje i lesbijki. Życie i kultura” (red. Robert Aldrich) – recenzja i ocena filmu
Jednak w księgarni książka ta na pewno nie przykułaby uwagi historyka – czarna, nieco bulwersująca okładka z różową damską bielizną i białym, dużych rozmiarów tytułem „Geje i lesbijki” kojarzy się raczej z jakimś socjologiczno-antropologicznym ujęciem „nawiedzonych naukowców”, ewentualnie przypomina album niszowych artystów poświęcony kulturze LGBT. Niewielki podtytuł „Życie i kultura” również niczego tak naprawdę nie tłumaczy. I dopiero przeglądając spis treści dochodzimy do wniosku, że mamy do czynienia z chyba pierwszą na polskim rynku tak wyczerpującą historią homoseksualizmu, od czasów starożytnej Grecji i Rzymu po współczesność. No tak, kontrowersyjny temat, kontrowersyjne ujęcie i wydanie.
Kontrowersje... ale nic na siłę
We wstępie autorzy wyjaśniają czytelnikowi zamysł stworzenia tego typu publikacji. Eseje starają się uchwycić rozmaite zachowania, tożsamości i kultury homoseksualne w ich złożoności. Zadają kłam tezom, jakoby seksualizm stanowił „wynaturzenie” ludzkiej historii czy też odstępstwo od „uniwersalnych norm seksualnych”, a jednocześnie przypominają o przemocy, której ofiarami padały na przestrzeni wieków osoby wchodzące w związki z przedstawicielami tej samej płci. Myliłby się jednak ten, kto określiłby książkę jako „pisaną przez gejów dla gejów”. Żaden z autorów nie próbuje nikogo do niczego przekonywać, nie ma w esejach miejsca na krzykliwe wynoszenie jednej kultury nad drugą czy na fundamentalistyczne teorie, wieńczące potencjalne pytania odpowiedziami „bo tak”. „Geje i lesbijki” posiadają naprawdę solidny warsztat historyczny, autorzy analizują setki procesów sądowych „o sodomię”, próbują interpretować dzieła literackie i źródła ikonograficzne, a także dopatrywać się dwuznaczności w treściach pozornie hetero – nic jednak na siłę. Książka po prostu dokumentuje ludzki homoerotyzm we wszystkich jego formach i wcieleniach, w formie nie tyle interesującej, co intrygującej.
Treść książki jest ułożona chronologicznie, co bardzo ułatwia porządkowanie przedstawianych informacji – tych jest naprawdę sporo. Dodatkowo każdy rozdział wręcz nafaszerowany jest ilustracjami wszelkiej maści – zdjęcia, ryciny, obrazy, odpowiednio podpisane i skomentowane parafrazami głównego tekstu sprawiają, że cała „kultura gejowska” na przestrzeni wieków przestaje być dla nas abstrakcją. Więcej, łapiemy się na tym, że zaczynamy ją… rozumieć. Wręcz staje się dla nas jakiegoś rodzaju prawidłowością dziejową, mniej lub bardziej akceptowaną. Bo faktom historycznym przedstawionym w książce trudno zaprzeczać – nawet najbardziej zatwardziali przeciwnicy homoerotyzmu, kiedy już sięgną po niniejszą publikację zauważą, że jeśli jeszcze można obalić wiele sztandarowych teorii wojujących homoseksualistów, to obecności homoseksualizmu w historii zanegować nie sposób.
Jednak obawiam się, że takich przypadków będzie niewiele. Bo chociaż „Geje i lesbijki” nie mają grupy docelowej, to, chcąc nie chcąc, taka grupa się tworzy. Poprzez wspomnianą kontrowersyjność ujęcia, wiele osób o mniej otwartych światopoglądach, może książę po prostu zignorować, ostentacyjnie lub, po prostu, z braku zainteresowania. A szkoda, bo może ona naprawdę wiele wnieść do postrzegania kultury społecznej w sposób raczej innowacyjny, nie mówiąc już o kulturach nieeuropejskich. „Geje i lesbijki” nie ograniczają się w żadnym razie do cywilizacji Zachodu. Z czternastu esejów aż trzy („Odkrywanie homoseksualizmu: porównanie kultur oraz historii seksualności”, „Homoseksualizm na Bliskim Wschodzie i w północnej Afryce” oraz „Homoseksualizm w Azji”) wykraczają poza nią. Już samo to ujęcie może uświadomić niektórym, że homoerotyzm nie stanowi „choroby Zachodu” (bo „chorobą naszych czasów” nikt, kto orientuje się w historii chociażby na poziomie maturalnym nazwać go nie może), a poza tym stanowi interesujący przyczynek do pogłębiania zainteresowań antropologicznych.
Homo-siła napędowa dziejów?
Jednakże zasada: „co za dużo, to niezdrowo”, sprawdza się i w przypadku tej pozycji. Muszę szczerze przyznać, że przebrnięcie przez czternaście, tak rozległych tematycznie, jak tylko się da, esejów, choć stanowi interesująco-inspirującą lekturę, to lektura owa jest również… męcząca. Może i jest to raczej przyjemne zmęczenie, jednak stanowczo odradzam czytanie książki „hurtem” – sama mam kilka ulubionych rozprawek, do których, jak sądzę, wrócę nie raz. A reszta? No cóż, raczej będzie musiała poczekać na bardziej sprzyjającego im czytelnika. Poza tym, już po połowie esejów zaczynamy dochodzić do paradoksalnego wniosku, że w przedstawionym ujęciu cała historia toczy się wokół homoseksualistów lub tylko krypto-, i że to homoseksualizm jest właśnie wielką siłą napędową dziejów. A wyciąganie przez autorów skrajnych wniosków typu: rozprawa z sodomią szybko urosła do rangi głównego usprawiedliwienia ekspansji kolonialnej (odnośnie kolonizacji Ameryki) raczej wywołuje ironiczny półuśmiech niż przekonuje. Na szczęście, tego typu rażących „prawd historycznych” jest niewiele i nie przyćmiewają one wartości książki. Grunt, to odpowiednia selekcja faktograficzna, prawda?
Jak już mówiłam, „Geje i lesbijki”, póki co, zagarnęły monopol na tego typu publikację homoerotyczną. Tym bardziej cieszy poziom wydawnictwa – nie tylko merytoryczny, ale i estetyczny. Za estetyzm się płaci, wiadomo, ale kredowy papier, twarda oprawa z obwolutą i wspomniane ilustracje naprawdę uprzyjemniają lekturę, a wydanie przybiera formę wręcz albumową. Problem powstaje wówczas, kiedy zadamy sobie pytanie, kto sięgnie po taką książkę i zdecyduje się wydać na nią 60 zł – przyjemność raczej nie z gatunku ogólnodostępnych, a „Geje i lesbijki” pewnie trafiają do grona książek „prezentowych” – wiadomo, komu tego typu publikację sprezentujemy. I w sumie szkoda, bo książka wydaje się być fascynującą nie tylko dla grona osób tytułowych. Ale z drugiej strony: od czego są biblioteki?
Dla kogo ta książka?
Poza tym – stanowczo odradzam sięganie po „Geje i lesbijki” osobom o nieco „pruderyjnych” charakterach. Nie dlatego, że nie zrozumieją przekazywanych treści. Raczej, ponieważ autorzy esejów nie bawią się w eufemizmy czy w „owijanie w bawełnę”. Język i nazewnictwo jest dość brutalne, co niektórym może zdać się po prostu bulwersujące – kiedy czytamy o tym, jak Fryderyk Wielki wprowadził wolność tak sumienia, jak i fiuta, albo fragment XVIII-wiecznej broszury: Mój fiut i jądra należą do mnie i (…) nikt nie ma prawa mnie krytykować, gdy wsadzam je w piczę lub w dupę, możemy się lekko zniesmaczyć czy wręcz oburzyć. Ewentualnie po prostu uda nam się przejść nad tym do porządku dziennego, w myśl zasady „nic, co ludzkie, nie jest mi obce”. A chyba jednak warto się przełamać i nie zrażać opisami rodzajów sodomii czy dziesiątkami rycin prezentujących stosunek analny.
Zaskoczyło mnie to, że „Geje i lesbijki” nie stanowią biografii homoseksualistów sensu stricto – takie sztandarowe postaci jak Oskar Wilde Marcel Proust czy Henryk III pojawiają się niejako mimochodem. Autorzy skupiają się raczej na procesach historycznych czy relacjach społecznych, nie zaś na wyłapywaniu homoseksualnych wątków z biografii, tylko po to, by szokować. Nie o to przecież się rozchodzi.
Tak więc „Geje i lesbijki” stanowią interesujący element w historiografii społeczno-kulturalnej, będącej w naszym kraju wciąż jeszcze w powijakach. I chyba dobrze, że tego typu publikacje powstają, dostarczając nam wiedzę niedostępną w tradycyjnych książkach historycznych. Bo do tej pory raczej niewielu z nas zdawało sobie sprawę z tego, że słowo „homoseksualista” (…) oznaczało pierwotnie „osobę o mentalności charakterystycznej dla płci przeciwnej”. Seksualność w czasach wczesnonowożytnych (a także w pozostałych epokach) rządziła się innymi prawami i posługiwała się innym językiem niż obecnie – nie powinniśmy o tym zapominać.
Zredagował: Kamil Janicki