Gdyński „Bankowiec”: małe muzeum, wielka historia
- Kiedyś usłyszałam na podwórku: „A co Pani tu robi?”. „A tak sobie grzebie w gruzach!” - odpowiedziałam. I dalej wertowałam w tym, co wyrzuciła jedna z sąsiadek, która akurat miała u siebie remont. Szukałam pamiątek z naszego budynku. Znalazłam, a jakże. Zamiast na wysypisko, trafiły do naszego muzeum – cieszy się jego kustoszka, Maria Piradoff-Link, gdynianka.
Trzeba dodać, że muzeum jest niewielkie (nazywa się je nawet Mini Muzeum), bo w założeniach dotyczy tylko jednego budynku.
Co może być ciekawe w tak mikroskopijnym ujęciu historii? Pomijając już banał, że diabeł tkwi w szczegółach, muzeum jest wyjątkowe z kilku z powodów.
Robert Hirsch, gdyński Konserwator Zabytków, jest pod wrażeniem, że to sami mieszkańcy, nie czekając na władze, zdecydowali się na tak profesjonalne upamiętnienie miejsca, w którym przyszło im żyć.
Następny argument „na tak”: Dzięki zgromadzonym w różny sposób (o tym poniżej) eksponatom udało się też oddać atmosferę międzywojennej Gdyni. A kolejnym powodem, dla którego warto tutaj dać kciuk w górę, jest fakt, iż wyjątkowe jest również miejsce, którego muzeum dotyczy.
Gdynia rośnie jak na drożdżach
Ale po kolei. Cofnijmy się najpierw do lat trzydziestych zeszłego wieku. Jesteśmy w Gdyni, która jeszcze kilkanaście lat wcześniej była mało znaną wioską rybacką. Wszystko zmieniła decyzja polskiego Sejmu z 1922 roku o budowie w tym miejscu wielkiego kompleksu portowego i nowego miasta. Dla państwa, które niedawno odzyskało niepodległość, przedsięwzięcie było niełatwe, wymagało wielkich środków finansowych. Polacy dopięli jednak swego. W 1934 roku port gdyński był już największym, pod względem przeładunku, portem nad Bałtykiem i najnowocześniejszym w Europie - czytamy na oficjalnej stronie Portu Gdynia.
Gdynia to jednak wówczas nie tylko porty, statki, stocznie i rosnące słupki przeładunków. To także budowa samego miasta, którego liczba mieszkańców systematycznie rosła: w 1933 roku sięgnęła 48 tysięcy (siedem lat wcześniej mieszkało tu „zaledwie” 12 tysięcy osób).
Według danych spisu powszechnego z maja 1936 r. na terenie Gdyni istniało 7137 budynków, w tym 6865 budynków mieszkalnych - czytamy w książce dr. hab. Marii Sołtysik Gdynia. Miasto dwudziestolecia międzywojennego. Urbanistyka i architektura, którą cytują użytkownicy forum.historia.org.
Część tych budynków miała charakter prowizoryczny i z pewnością nie była chwalebnym przykładem myśli architektonicznej. Zupełnie inaczej przedstawiała się sprawa w formującym się centrum Gdyni. Już pod koniec lat dwudziestych zaczęły tam wyrastać reprezentacyjne budowle, utrzymane w konwencji modernizmu. Dość wspomnieć o zachowanych do dziś budynkach Urzędu Morskiego (ulica Chrzanowskiego), Państwowego Instytutu Meteorologicznego (Waszyngtona), kamienicy Stanisława Pręczkowskiego (Skwer Kościuszki), dawnym biurowcu PLO (10 Lutego), czy kamienicy z Domem Towarowym „Bon Marche” (Świętojańska).
Było elegancko i nowocześnie
A skoro o modernizmie mowa, to trzeba wspomnieć o prawdziwej perle tego stylu. I tak dochodzimy do naszego muzeum. Z tym, że w latach 30-tych jeszcze go tu oczywiście nie było. Powstawała dopiero jego przyszła siedziba.
Na rogu dzisiejszych ulic 3 Maja i 10 Lutego powstawał „Bankowiec”, czyli wspomniana chwilę wcześniej ikona gdyńskiego modernizmu. To największy kubaturowo budynek mieszkalny międzywojennej Gdyni. Gdzieniegdzie pięć, gdzie indziej siedem pięter, osiem klatek, sto mieszkań, trzy pralnie, trzy suszarnie, trzy magle, windy. Bryła w kształcie litery „C”, zwieńczona półokrągłą wieżyczką, stylizowaną na mostek kapitański.
Modernistyczny blok mieszkalno-usługowy został ukształtowany po mistrzowsku nie tylko w skali architektonicznej ale i urbanistycznej - napisano w 1983 roku w uzasadnieniu wpisania „Bankowca” do rejestru zabytków.
Budowany w trzech etapach w latach 1936-38 na zamówienie Funduszu Emerytalnego Pracowników i Sług Banku Gospodarstwa Krajowego (stąd nazwa „Bankowiec”) to jeden z najbardziej nowoczesnych apartamentowców tamtych lat w Polsce.
- Pod budynkiem zbudowano jedyny w centrum przedwojennej Gdyni garaż podziemny. Mógł pomieścić 18 samochodów, boksy zamykane były żaluzjami. Część budynku miała w piwnicy schron przeciwlotniczy, wyposażony w duże zbiorniki wody, toalety i oczywiście zapasy żywności. Jak pokazała historia, schrony przydały się w czasie drugiej wojny światowej – mówi Piradoff-Link.
Mieszkania były oddawane pod klucz i to w standardzie, który rzadko można spotkać nawet i w XXI-wiecznej Polsce. - Łazienka w pełni wyposażona: kafelki (charakterystyczne gorseciki) na podłodze, wanna, bidet, umywalka, pochwyt nad wanną dla osób starszych. Wszystko to w czasach, kiedy w Polsce własna toaleta w mieszkaniu wcale nie była czymś oczywistym – komentuje moja rozmówczyni. - W przedpokoju były szafy dębowe. Kuchnia: piec, szafki, stół, wąska długa szafka, z której wychodziła deska do prasowania. Niektóre mieszkania zamiast szafek miały małe lodówki – kontynuuje.
Mam zawód: „Przy mężu”
Najbardziej elegancka była jednak pierwsza klatka budynku: marmurowe schody, marmurowe parapety, przestronne, dochodzące nawet do 200 metrów kwadratowych mieszkania. Gości i mieszkańców witał tutaj odpowiednio ubrany boy, a także... czerwony dywan, który dziś może kojarzyć się z gwiazdami filmowymi.
Trzeba też wspomnieć, że poszczególne fragmenty budynku różniły się standardem. Te klatki, które zostały wybudowane najszybciej, kryły w sobie mieszkania dla najważniejszych pracowników BGK. Klatki były szersze, znacznie lepiej wykończone. Mieszkania były przestronne, miały wiele pokoi, w których zamieszkiwała również służba.
Piradoff-Link pokazuje mi sfotografowaną przedwojenną księgę meldunkową. Lokator musiał podać tutaj szereg informacji (m.in. wyznanie). Wiele o dawnych mieszkańcach mówi wykaz wskazywanych zawodów. Przykładowo, fragment wpisu, dotyczący jednej z rodzin wygląda następująco: mąż - pracownik bankowy, żona - przy mężu, dzieci - uczeń, student, służba - pokojówka, pielęgniarka, wykwalifikowana higienistka.
Powstałe kilka lat temu w schronie „Bankowca” muzeum jest pełne takich ciekawostek. Ale jak to się wszystko zaczęło?
W 2006 roku mąż dostał tutaj mieszkanie w spadku po rodzicach (dziadek Walerian Zaleski mieszkał tu przed wojną, był jednym z dyrektorów BGK, banku, który miał siedzibę w Dworcu Morskim). Weszłam do tutejszej wspólnoty, spojrzałam wtedy na ten budynek innym okiem. Stwierdziłam, że warto byłoby napisać kronikę o dawnych lokatorach „Bankowca” – wspomina Piradoff-Link. - O wszystkich: tych mniej znanych i tych bardziej kojarzonych – dodaje.
Uratujmy dawne czasy od zapomnienia!
A tych ostatnich tutaj nie brakowało. Informacje gromadziła Monika Kaczmarek, autorka kroniki. Okazało się, że mieszkał tutaj m.in. Mamert Stankiewicz, kapitan żeglugi wielkiej Polskiej Marynarki Handlowej, dowódca statków „Lwów”, „Polonia” i „Piłsudski”, a także Aleksander Mohuczy, komandor porucznik, od 1936 do 1939 roku dowódca Dywizjonu Okrętów Podwodnych Marynarki Wojennej, Grabowski, ówczesny szef BGK, czy mama i siostra Eugeniusza Kwiatkowskiego.
„Bankowiec” zaprojektował Stanisław Ziołowski, Lwowiak, autor wielu innych budynków w Gdyni, zamordowany w 1940 roku w Charkowie przez NKWD. Piradoff-Link wspólnie z kilkoma innymi zapaleńcami próbowała znaleźć jak najwięcej informacji o architekcie. Rezultatem poszukiwań jest znajdująca się w muzeum tablica upamiętniająca dokonania Ziołowskiego. - „Bankowiec” to jego numer popisowy – przekonuje kustoszka.
Z czasem zaczęły się wycieczki po mieszkaniach sąsiadów. Piradoff-Link zdała sobie sprawę, że kryją one wiele pamiątek po dawnych czasach i warto spróbować ocalić je od zapomnienia. - Pukałam do sąsiadów, mówiłam im, że mają oryginalne wyposażenia „Bankowca”, że chce porobić zdjęcia. No i chodziłam z tak zwanym idiot-aparatem, przecież ja żadnym fotografem nie jestem. Ale zdjęcia robiłam, z reguły ludzie byli pozytywnie nastawieni – wspomina.
Baza rosła z miesiąca na miesiąc. Ujęcia gorsecików, starych umywalek, kranów, szaf, wszystko to trafiało przed obiektyw mojej rozmówczyni. Zafoliowane zdjęcia trafiły z kolei na ścianę pomieszczenia, w którym mieściła się siedziba wspólnoty.
Do czego to służyło?
Jak to jednak bywa, apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wkrótce padł więc pomysł, by w piwnicach budynku zorganizować niewielkie muzeum, w którym można by przedstawiać dawne pamiątki, stare zdjęcia i eksponaty. - Wie Pan, jaki był nasz pierwszy eksponat? Robiąc remont w mieszkaniu znaleźliśmy pod wanną zamurowane buteleczki po wódce. „Małpeczki” z 35 roku musieli zostawić robotnicy, którzy budowali „Bankowiec” - śmieje się Piradoff-Link.
Obecnie pamiątek jest tutaj znacznie więcej. Ludzie dowiedzieli się o muzeum (na otwarciu pokazał się m.in. prezydent Gdyni) i zaczęli przynosić swoje eksponaty. Niekiedy inne zabytkowe już rzeczy trzeba było, jak zostało już wspomniane, ratować ze śmietników. Sporo zdjęć i archiwalnych informacji dostarczył miejski Konserwator Zabytków. Świetnie prezentuje się dwuczęściowa kronika, w której oprócz fotografii można znaleźć także ciekawe dokumenty. Są architektoniczne plany „Bankowca”, wpisy z księgi lokatorów, przedwojenny wykaz czynszu, książeczka opłat z tytułu najmu, stare karty rowerowe.
Wie Pan, co to jest? - padają kolejne pytania pani kustosz. Wstyd się przyznać, ale z reguły nie mam pojęcia. Zostaje mi zaprezentowany m.in. przedwojenny odkurzacz, grzejnik, a także „przywoływacz” służby.
To ostatnie jest niewielkim, prostokątnym, przymocowanym do ściany ustrojstwem z pięcioma guzikami, ponumerowanymi od 1 do 5. - Każde z pomieszczeń miało swoją cyfrę. Jeżeli właściciel mieszkania przebywał w łazience i czegoś potrzebował, wciskał dzwonek i w kuchni dla służby zapalał się odpowiedni numer z pomieszczenia, z którego dzwoniono – tłumaczy Piradoff.
Muzeum nie jest duże, ale dla kogoś, kto chce poczuć atmosferę dawnych lat, z pewnością może być interesujące. Widząc moje szczere zainteresowanie, Piradoff-Link obiecuje umówić mnie z 92-letnią lokatorką „Bankowca”, która mieszkała tutaj już przed wojną. – Tworząc nasze muzeum, dużo się od niej dowiedzieliśmy – zachwala swoją sąsiadkę.
Dawna Gdynia? Aż mi się płakać chce...
Krystyna Urban ma 92 lata. W 1937 roku jako nastolatka wraz z rodziną wprowadziła się do „Bankowca”. Jej ojczym (pani Krystyna nazywa go „ojczulkiem”) pracował jako palacz w tym samym budynku.
Słyszę opowieści o „Czarodziejce”, starym, mieszczącym się w drewnianym budynku kinie w podwórzu dzisiejszego „Bankowca”. Było to pierwsze stałe kino w Gdyni (założone w 1926 roku), w którym wystawiano też sztuki teatralne. „Czarodziejkę” zamknięto w 1937 roku (ostatni wyświetlany tutaj film miał jakże adekwatny tytuł: „Adieu”) i pani Krystyna to stare kino pamięta.
Pamięta również, jak budowano Gdynię, jak co rusz powstawały nowe budynki. Pani Krystyna chodziła witać statek „Piłsudskiego” w porcie, przypomina sobie wyjątkową atmosferę, podniosłą i pełną patriotyzmu. Kiedy wspomina hucznie obchodzony „Dzień Gdyni”, głos się jej załamuje, a oczy robią się mokre. - Aż mi się słabo robi... Młodzież szalała, harcerze maszerowali i śpiewali. Ach, ta dawna atmosfera Gdyni...No już przepraszam, już się trochę uspokoiłam – starsza Pani próbuje ukryć zakłopotanie.
Przez szacunek milczę, bo co niby mówić w takich momentach? Pani Krystyna ociera łzy chusteczką i kontynuuje opowieść. Pojawiają się już groźniejsze akcenty, wielkimi krokami zbliża się wojna. - Pamiętam jak na dzień przed wejściem Niemców jeździły ciężarówki i zostawiały na rogu ulic jajka i masło. Bardzo nam się to jedzenie przydało. Na początku wojny rąbanie do drzwi. Wpadają Niemcy. „Mężczyźni są?” Zabrali mojego ojczulka, brata na szczęście nie, bo był za młody – mówi.
Ojczyma pani Krystyny szybko wypuszczono. Pomogła interwencja jego żony i fakt, że on sam urodził się w Dortmundzie.
Niemcy i Rosjanie wchodzą do „Bankowca”
Wkrótce jednak przyszły znacznie gorsze czasy. Niemcy podjęli decyzję, by Polaków wysiedlić z miasta. Część z tych osób trafiła do obozów koncentracyjnych i już nigdy stamtąd nie wróciła.
- Powiedziano nam, że jutro rano o godzinie 6 na naszej ulicy będzie stał autobus. Mamy się spakować, a później stanąć na chodniku i czekać na swoją kolej. Całą noc się pakowaliśmy. Co podnoszę walizkę, to za ciężka, jak tu zabrać wszystko co potrzebne? Ojczulek podjął decyzję, że rano nie wychodzimy. „Siedzimy cicho, nie odzywamy się, jakby nikogo nie było”. Rano znów pukanie, natarczywe. Po chwili słyszymy zza drzwi niemieckie głosy: „Dobra, zostaw, pewnie już zeszli na dół” - opowiada 92-letnia gdynianka.
Rodzina pani Krystyny przez trzy dni nie wychodziła z mieszkania, jako pożywienie miała tylko wspomniane wyżej jajka. Wreszcie ojczym mojej rozmówczyni postanowił działać. Poszedł do niemieckiego biura, powołał się na swoje miejsce urodzenia i fakt, że do Polski przyjechał dopiero w 1934 roku. Miał szczęście, ponieważ „Bankowiec” potrzebował wykwalifikowanego palacza, który umiał należycie ogrzewać mieszkania. W czasie wojny należały one oczywiście do Niemców. Po Polakach (oprócz rodziny pani Krystyny i jeszcze jednej rodziny) nie było już tutaj śladu.
92-latka wspomina życie w zajętej przez Niemców Gdyni. Przeszkadzało, że nie można było mówić po polsku. Denerwowała buta niektórych Niemców, ich przekonanie o własnej wyższości. Przed oczami stają jej pierwsze naloty i ukrywanie się w podziemnym schronie (dziś to siedziba muzeum). Czasem w wielkim ścisku, bo przy alarmach lotniczych do piwnic „Bankowca” zbiegali szukający schronienia przechodnie.
Koniec wojny to oczywiście kolejna gehenna. Do miasta weszli Rosjanie i przez jakiś czas było naprawdę niebezpiecznie. Szczególnie dla kobiet. Pani Krystyna pamięta, jak chowała się po piwnicach przed radzieckimi sołdatami. Pamięta jak raz cudem uniknęła gwałtu, bo w odpowiedniej chwili jurnych żołnierzy powstrzymał wyższy rangą oficer.
Polscy mężczyźni musieli chronić budynek przed pożarami. Według pani Krystyny, Rosjanie dwukrotnie usiłowali podpalić to miejsce.
Po wojnie część wysiedlonych wcześniej Polaków wróciła pod stary adres. Decyzją władz komunistycznych wiele mieszkań zostało podzielonych na mniejsze lokale. W 2002 roku odnowiono elewację budynku, a w 2006 powstało tutejsze muzeum. – Może będzie trochę patetycznie, ale trudno. Piłsudski powiedział ważne słowa: „Naród, który nie szanuje swej przeszłości nie zasługuje na szacunek teraźniejszości i nie ma prawa do przyszłości”. Ja się z tym zgadzam. Nasze muzeum to taka niewielka cegiełka w upamiętnianiu historii – puentuje kustoszka.
Jeśli ktoś chce zwiedzić muzeum, powinien umówić się na wizytę indywidualnie. Numer telefonu: 785 889 388.
Autor skorzystał z następujących publikacji: Maria Sołtysik, Gdynia, miasto dwudziestolecia międzywojennego: urbanistyka i architektura, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1993; „Renowacje i Zabytki”, nr 4(36) 2010; Facebookowa strona Mini Muzeum „Bankowiec” ; port.gdynia.pl ; gdyniadzisiaj.pl ; gdynia.info.pl ; naszagdynia.com ; moje-morze.pl.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz