Galeria Zdzisława Beksińskiego – recenzja i ocena wystawy
Dzieła człowieka rozpoznawalnego nie tylko w Polsce, lecz także na świecie wreszcie doczekały się swojego miejsca. Pierwszą stałą wystawę jego twórczości otwarto 8 października w Krakowie. W niecałe dwa tygodnie przyciągnęła ona tysiące zwiedzających. Ekspozycja prezentuje dwieście pięćdziesiąt prac z prywatnej kolekcji przyjaciół Beksińskiego – Anny i Piotra Dmochowskich. Nie można przejść obok niej obojętnie.
Galeria składa się z dwóch sal. W jednej znajdują się szkice i fotografie Beksińskiego. Jasna, otwarta przestrzeń i nieduży format większości dzieł daje poczucie swobody i komfortu. Jednocześnie prace wzbudzają niepokój, a niekiedy szok. Beksiński potrafi brutalną do bólu fizjologię człowieka, deformacje i wynaturzenia pokazać w sposób niemal estetyczny, przyciągający odbiorcę. Na końcu sali wyświetla się cyklicznie krótki materiał filmowy, przedstawiający życie i etapy twórczości malarza.
Drugie pomieszczenie zawiera zbiór obrazów stworzonych na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Ciemne, z wąskimi korytarzami, w których jedynymi jasnymi punktami są właśnie prace malarskie. Taki sposób zorganizowania wystawy sprawia, że zwiedzający zatapia się w tych dziełach, nie ma gdzie uciec, czuje się zniewolony i zahipnotyzowany. Prace Beksińskiego mają bardzo duże rozmiary, a kontrast, jaki tworzą z otoczeniem, powoduje, że można dostrzec każde pociągnięcie pędzla. W tle gra niepokojąca muzyka, która powoli dociera do uszu i wzmacnia efekt wywołany przez obrazy.
Twórczość Beksińskiego rzuca światło na mroczną, „nieudomowioną przez cywilizację” stronę umysłu. Możliwość oglądania jego prac na żywo daje wręcz duchowe doświadczenie tej właśnie strony. Jego rysunki wielokrotnie mnie przerażały, a często powtarzające się motywy zamknęły mnie w labiryncie niekończących się rozwiązań artystycznych. Obrazy są łagodniejsze, chyba nawet przyjemniejsze dla oka, ale niosą za sobą równie mocne przesłanie. Poza tym na wystawie pięknie wyeksponowano kolory, które wprowadziły mnie w głąb tych obrazów – opowiada o swoich odczuciach jedna ze zwiedzających, Martyna Dukielska.
Zdzisław Beksiński nie tytułował swoich dzieł. Nie ma więc żadnego punktu odniesienia, gdy podczas patrzenia na jego obrazy próbuje się zrozumieć to, co się widzi. To od odbiorcy zależy, jak bardzo przerazi go jego własna wyobraźnia i interpretacja.
Nie można jedynie przyjść na tę wystawę i ją obejrzeć. Ją się przeżywa. I nieważne, jak niepokojące czy nawet przerażające jest to przeżycie, na pewno warto tego spróbować. Bo jest jednocześnie piękne.
Redakcja: Agnieszka Woch