Gabriela Zapolska – zapomniana pisarka, która chciała się wyróżnić
Tomasz Leszkowicz: Książkę otwiera stwierdzenie, że o Gabrieli Zapolskiej wie się dzisiaj niewiele – tyle co o „Moralności pani Dulskiej”. Dlaczego tak się stało?
Arael Zurli: Z powodu naturalnego starzenia się pewnych rodzajów literatury, że nie wspomnę o ogólnym upadku czytelnictwa, gdyż ten dotyczy wszystkich książek. Zapolska była pisarką swojej epoki i wraz z nią odeszła. Gdyby dane jej było żyć dłużej, nie wiadomo, czy po Wielkiej Wojnie przystosowałaby się do nowoczesnego świata, ale sądząc po niezmiennej młodopolskiej manierze większości jej utworów, przestarzałej już w czasach, gdy powstawały – raczej pełniłaby rolę szacownego anachronizmu. Tym bardziej więc anachroniczna jest dzisiaj. Próbę czasu przetrwały tylko jej utwory teatralne.
T.L.: Bohaterka „Szkła i brylantów” była osobą o trudnym charakterze. Jak pisze się biografię kogoś takiego?
A.Z.: Znacznie lepiej niż dzieje bezkonfliktowego anioła. Jest ciekawiej! Przecież każdy chętnie przeczyta choćby o tym, jak Zapolska podczas występu na scenie huknęła w głowę swoją rywalkę drewnianym trzonkiem siekiery-rekwizytu, a potem wygłosiła zdanie bynajmniej nie wynikające z roli: „Ale dostałaś, cholero!”. Zrobiła to zresztą nie bez powodu.
Inną sprawą jest odbiór takiej biografii. Wprost nie do uwierzenia, o co potrafią mieć pretensje czytelnicy, czego przykładem moja „Bagienna niezapominajka”, ukazująca prawdziwe oblicze cudownej poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Jako człowiek nie była ona już taka cudowna, ale osoby zauroczone panegirycznymi wspomnieniami jej siostry Magdaleny Samozwaniec nie są w stanie przyjąć tego do wiadomości i uważają moją książkę za kłamliwą, niekoniecznie ją zresztą przeczytawszy. To jeszcze jestem w stanie zrozumieć, gdyż niełatwo spaść z obłoków na ziemię, ale dlaczego po ukazaniu się „Malarza polskiej chwały” ktoś napisał, że nie lubię Wojciecha Kossaka? Nie każdemu muszą się podobać jego obrazy, natomiast trudno go nie polubić jako człowieka. Nawet jego wady były sympatyczne. Niestety, biograf musi być obiektywny, co oznacza także pisanie o wadach, dlatego bezkrytyczni wielbiciele natychmiast występują w obronie swego idola. Teraz będzie okazja do sprawdzenia, ilu wielbicieli ma Zapolska.
T.L.: Jaką rolę w życiu i twórczości Zapolskiej odegrał Lwów? Czy można wpisać ją w grono twórców-symboli tego wyjątkowego miasta?
A.Z.: Zapolska we Lwowie po prostu mieszkała – od 1904 r. do śmierci, a więc przez siedemnaście lat. Stosunkowo niedługo, jeśli odliczyć częste, wielomiesięczne wyjazdy kuracyjne. Wiązały ją z tym miastem również sprawy zawodowe, jak współpraca z teatrem czy z redakcją „Słowa Polskiego”, szczególnym umiłowaniem Lwowa jednakże się nie wyróżniała. Zresztą mit, jaki dzisiaj go otacza, ma genezę powojenną i wynika z faktu, że jest to miasto utracone.
Ale Zapolska unieśmiertelniła Lwów w inny sposób. Stworzyła postać Anieli Dulskiej – uniwersalną syntezę głupiej, obłudnej mieszczki, która wprawdzie pasowałaby do każdego miasta, ale jednak mieszkała we Lwowie, wyrażała się z lwowska („Ta już to jest tak”), wyprawiała męża na symboliczny spacer do Kaiserwaldu lub na Wysoki Zamek. Te lokalne akcenty zostały zmienione, gdy sztukę wystawiano w Krakowie i stąd pochodzi późniejsze przekonanie, że Dulscy byli krakowianami. W innych utworach Zapolskiej też są motywy lwowskie, jak choćby portrety arystokracji w „Wodzireju”, wszystkie realia „Kaśki Kariatydy”, nie licząc felietonów, z których można się sporo dowiedzieć o życiu miasta. Ich autorka spoczęła na Cmentarzu Łyczakowskim – więc los na zawsze związał ją ze Lwowem.
T.L.: Gabriela Zapolska tworzyła na przełomie XIX i XX wieku – w epoce, która była w Polsce pełna wybitnych artystów. Jak można ulokować ją na jej tle?
A.Z.: Zapolskiej przez całe życie straszliwie zależało, aby się z tego tła wyróżnić. Chciała pisać lepsze dramaty niż Wyspiański, być lepszą aktorką niż Modrzejewska, a za lepszą od Sienkiewicza uważała się bez żadnych wątpliwości. My rzecz jasna patrzymy na to zupełnie inaczej. Jako aktorka Zapolska dla nas w ogóle się nie liczy, jej powieści prawie nie czytamy – ale musimy uznać jej geniusz dramatopisarski. Tutaj stoi obok najwybitniejszych. Powinniśmy docenić także jej nowele, niezwykłą pracowitość oraz nietuzinkową osobowość.
Polecamy książkę Arael Zurli „Szkło i brylanty. Gabriela Zapolska w swojej epoce”:
T.L.: Czy Zapolską można uznać za pisarkę zaangażowaną społecznie? A może była bliższa ideałowi współczesnego pisarza-rzemieślnika, zarabiającego pisaniem na życie?
A.Z.: Zacznijmy od tego, że na życie nie da się zarobić pisaniem. Według badań „Gazety Wyborczej” (GW z 22. IV. 2016 r., artykuł pod wymownym tytułem „Biedny jak polski pisarz”) zarobki z literatury wynoszą od kilkuset do kilku tysięcy złotych rocznie. Pisarze dorabiają sobie innymi formami twórczości, np. spotkaniami autorskimi, a i tak przeważnie mają jakąś tradycyjną pracę. Dawniej wcale nie było im lepiej. Zapolska, co było rzadkością u kobiet z jej sfery, sama musiała zarobić na swoje utrzymanie, toteż pisała bardzo dużo, co niestety odbiło się na poziomie większości jej utworów, owego „szkła” z tytułu mojej książki. Jej zaangażowanie społeczne nie miało żadnego związku z zaangażowaniem w pracę: po prostu nie umiała przejść obojętnie obok krzywdy ludzkiej, ciągle też o tej krzywdzie pisała. Kobieta zepchnięta na margines życia, wyzyskiwany chłop czy robotnik, dziecko skłóconych rodziców, bezdomny nędzarz – każda nieszczęśliwa istota była jej bliska. Empatia pisarki obejmowała wszystkie kręgi społeczeństwa, sięgała nawet do wrogów – „Moskali”, czy do nielubianych Francuzów. Jeśli chodzi o to, co nazywamy pracą społeczną, na nią Zapolska nie miała czasu, zajęta czy to zarobkowaniem, czy to leczeniem niezliczonych chorób (walka z potwornym pasożytem!), a na ogół obiema tymi rzeczami jednocześnie. Jej umysł był raczej analityczny, obserwacja wyczulona na drobiazgi, toteż nie kreśliła szerokich planów naprawy świata, ograniczając się do bliskiego sobie otoczenia: redakcji, teatru, miasta. Musiała też liczyć się z zakresem zainteresowań czytelników – w końcu lekka powieść czy felieton w codziennej gazecie to nie kazanie księdza Skargi.
T.L.: Które dzieło Zapolskiej, oprócz ogranej już „Moralności pani Dulskiej”, warto byłoby przypomnieć dzisiejszemu czytelnikowi?
A.Z.: „Dulska” pełny blask osiąga dopiero na scenie, bo dla sceny była pisana, podobnie jak inne sztuki Zapolskiej. Obejrzeć, a nawet tylko przeczytać, warto wszystkie. Mistrzowskie są nowele, a co do powieści, czytelniczkom wciąż powinna się podobać „Kaśka Kariatyda” i „Sezonowa miłość” (wraz z ciągiem dalszym, czyli „Córką Tuśki”) ze względu na bogactwo szczegółów obyczajowych oraz wątek miłosny. Do czytania nadaje się także „Janka”, natomiast nie polecam pozostałych książek. Ich styl krytykowano już w czasach, gdy powstawały, a dzisiaj jest trudny do przyjęcia. Z tego samego względu dość męczące są felietony, będące w dużej części recenzjami teatralnymi, przez co stanowią interesujące źródło dla teatrologów.
Ponieważ w „Szkle i brylantach” są opisy wszystkich utworów Zapolskiej, czytelnik może z grubsza się zorientować, o czym jest każdy z nich i – ryzykując bieganinę po antykwariatach – ewentualnie sięgnąć po ten, który będzie odpowiadał jego upodobaniom.