Filip Springer – „Miasto Archipelag. Polska mniejszych miast” – recenzja i ocena
Już podtytuł sugeruje odpowiedź. Według Autora „trzydzieści jeden ośrodków tworzy archipelag możliwości, rozczarowań i szans”. Jednak z każdą kolejną stroną, w czytelniku wzrasta przekonanie, że obraz wyłaniający się z pracy zdecydowanie mocniej koncentruje się na rozczarowaniach i tęsknocie za utraconym statusem. Warto więc zadać pytanie: Czy ten stan rzeczy jest charakterystyczny tylko dla tych 31 miast? Z pobieżnej analizy danych dostępnych w Internecie okazuje się, że z podobnymi problemami borykają się obecne miasta wojewódzkie. Weźmy pod uwagę chociażby problem odpływu mieszkańców: Kielce – od 2005 r. liczba kielczan systematycznie spada, Łódź czy Katowice – ta sama tendencja. Ujemne saldo migracyjne w wielu polskich miastach jest zatem problemem znacznie głębszym niż stołeczny status danego ośrodka.
Gdyby Autor przejechał polską prowincję, zatrzymując się w miastach które nie miały statusu miasta wojewódzkiego, usłyszałby zapewne podobne historie. Dotyczy to choćby ośrodków mogących dawniej pochwalić się prężnie działającą fabryką, dającą zatrudnienie większości mieszkańców. Jakie historie można tam usłyszeć? O upadku zakładu, o bezrobociu, o marazmie czy tęsknocie za dawną tożsamością, którą wyparły galerie handlowe czy McDonald’s. O braku zrozumienia, że życie na prowincji może być dobre i satysfakcjonujące, ale wymaga nie lada odwagi i szczęścia. O tym, że tak naprawdę w tej grze liczą się wielkie ośrodki, a problem prowincji pojawia się tylko co kilka lat w momencie wyborów. Po ich zakończeniu każdy polityk „zatroskany” losem małych ojczyzn bez słowa zapomina wygłaszane z emfazą obietnice i wraca do swojego wygodnego gabinetu. W dużym ośrodku, rzecz jasna.
Książka Filipa Springera to finalna część szeroko zakrojonego projektu dokumentalnego opisującego życie mieszkańców 31 byłych miast wojewódzkich. Projektu czynnie współtworzonego przez studentów oraz mieszkańców miast, którzy swoimi opowieściami mieli uzupełnić refleksje Autora. Ten zabieg w pewien sposób miał zapobiec spłyceniu narracji. Wszak trudno go uniknąć w spojrzeniu na prowincję osoby wywodzącej się z dużego miasta, mieszkającej aktualnie w największym ośrodku kraju, która problemy prowincji widzi od święta. Dlatego też w całej książce najcenniejsze są wypowiedzi mieszkańców poszczególnych miast, one dobrze pokazują na czym dokładnie polega problem małych ośrodków. Symptomatycznym przykładem jest Radom. Warto przytoczyć wypowiedź Romualda Krzysztofa Bochyńskiego, kuratora w Międzynarodowym Centrum Sztuki Współczesnej „Elektrownia”:
Ludzie sobie tutaj nie radzą z rzeczywistością, bo ona jest wiele razy silniejsza od nich. Nie mają instrumentów do tego, by sobie ją objaśniać, więc o wiele łatwiej jest ich tutaj karmić mitami. Jednym z nich jest fabryka. Że jak powstaną fabryki to będzie wspaniale. No bo kiedyś były i Radom kwitł. Innym mitem było lotnisko. Ja do tych mitów zaliczam także wojewódzkość. Że niby jak powstanie województwo, to już będzie cudownie. A nie będzie. Radom to jest dzisiaj tonący człowiek. I to taki, obok którego płynie łódka i wszyscy z tej łódki mu krzyczą, żeby się sam wyciągnął za włosy na brzeg. A on tylko słabnie i słabnie (s. 289).
Słowa te wydają się pasować do większości mniej lub bardziej prowincjonalnych miast w Polsce, które po prostu ze względu na panujące warunki polityczno-gospodarcze nie mają szans na jakościową zmianę, która wpłynie znacząco na poprawę życia ich mieszkańców.
Książka ma wiele braków, również konstrukcyjnych. Zwłaszcza dziwi brak podsumowania, w którym Autor podzieliłby się swoimi refleksjami na temat przebytej podróży. Mimo to, należy pochwalić autora za dobór tematu. Bez wątpienia Polska to nie tylko Warszawa, Wrocław, Poznań i Kraków. Inne miasta również zasługują na uwagę. Nie zmienia to jednak faktu, że zupełnie nie przekonuje mnie końcowy efekt podróży Springera. Autor przedstawia nam obraz spłycony, chaotyczny i depresyjny. Czy polska prowincja jest rzeczywiście tylko czarno-biała? Szczerze w to wątpię.