Felieton: Po co studiować historię?
1100 złotych. Tyle początkujący archiwista może zarobić na rękę w warszawskim archiwum państwowym. Chyba nie trzeba dodawać, że to znacznie mniej, niż potrzeba, by przeżyć w stolicy. Kiedy pytam znajomego archiwistę, jak sobie poradzić z takimi zarobkami, ten wymienia długą listę możliwych metod dorabiania. Większość nie brzmi zachęcająco: – korepetytor, kucharz, kelner, dozorca, malarz... to wszystko zależy od kreatywności, ale być archiwistą i żyć w miarę przyzwoicie nie jest łatwo.
Nie lepiej mają nauczyciele. Pierwsze kłody pod nogi rzucają im same przepisy dotyczące uprawnień. Każdy świeżo upieczony nauczyciel historii musi znaleźć pracę w przeciągu dwóch lat. Inaczej traci uprawnienia. Tymczasem uczelnie wypuszczają co roku znacznie więcej magistrów historii, niż szkoły są w stanie przyjąć. A jeśli któraś szkoła nawet się zlituje, to przy 1000 złotych brutto nie wiadomo czy się śmiać, czy raczej płakać.
Tymczasem maturzyści się nie zrażają i rok w rok walą drzwiami i oknami do instytutów historii. Kierunek ten wykładany jest na 19 uniwersytetach, w czterech publicznych akademiach, pięciu publicznych szkołach wyższych i rozlicznych uczelniach prywatnych. Historię można studiować wszędzie — począwszy od Warszawy, a skończywszy na Siedlcach, Raciborzu, Włocławku i Nysie. Wprawdzie zainteresowanie nie jest tak duże, jak np. na prawie, ale i tak historia jest 31. najbardziej obleganym kierunkiem studiów (dane na 2007 rok). Jeszcze niedawno znajdowała się na liście 20 kierunków z największą liczbą studentów. W roku akademickim 2003/2004 aż 24 650 osób szkoliło się na przyszłych historyków. Dzisiaj ta liczba jest niewiele mniejsza.
I po co to wszystko?
Ludzie z różnych powodów decydują się studiować historię. Dużą grupę stanowili dotąd dezerterzy — na historię łatwo się dostać, a to zarazem (w powszechnym mniemaniu) lekki i przyjemny kierunek, w sam raz, by uciec przed wojskiem. Druga grupa to niedoszli prawnicy. Niektórzy chcą tylko przezimować, a po roku raz jeszcze spróbować dostać się na upragniony kierunek, inni zostają na historii. Podobnie jak gigantyczna grupa osób, które chyba nie do końca wiedziały, co ze sobą w życiu zrobić.
Możecie powiedzieć, że przesadzam. Możliwe. Z własnych obserwacji stwierdzam jednak, że celowo, z premedytacją, historię wybiera co dziesiąty, góra co piąty student. Niektórzy przypadkowi z czasem przekonują się do historii. Ba, wyrastają na świetnych historyków. Inni — przeciwnie, z kolejnymi semestrami tracą zapał. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem lokal Koła Naukowego Historyków Studentów UJ, od jednego z wieloletnich członków usłyszałem: – No tak, na początku wszyscy mają zapał. Najpóźniej na trzecim roku ci przejdzie.
Nie przeszło, ale sporo idealizmu z mojej głowy wyparowało. Wybierając kierunek studiów wahałem się między stosunkami międzynarodowymi, politologią, anglistyką i właśnie historią. Do wyboru tej ostatniej przekonał mnie doktor historii, mediewista, a zarazem dyrektor jednego z największych muzeów w Polsce. Podczas towarzyskiej pogawędki wykazywał mi, że to kierunek kształcący wszechstronnie, który doskonale zastępuje politologię czy stosunki międzynarodowe... bo te dziedziny są jakby naukami podległymi historii. Poza tym, jak mówił, nie znał żadnych dobrych i zarazem bezrobotnych historyków, a sam nigdy nie składał nigdzie CV. Przekonał mnie. Zaczynając czwarty rok studiów mogę już z pełnym przekonaniem stwierdzić, że historia politologii wcale nie zastępuje, że znam wielu bezrobotnych historyków, a CV sam już składałem w kilku różnych firmach. Pewnie myślicie, że żałuję, iż studiuję historię. I że przy okazji początku roku akademickiego będę zniechęcać pierwszaków i maturzystów. Skąd! Bardzo się cieszę, że studiuję właśnie historię.
Jakiś sens w tym jest...
Przede wszystkim chciałbym rozwiać pewien często powtarzany mit. Podobno historia kształci bardzo szeroko, przygotowując do różnych zawodów. Nie do końca tak jest. Poprzez samą swoją specyfikę, historia uczy analizować rzeczywistość, jednak niewiele ponadto. Na większości polskich uczelni na studiach historycznych w 90% wykłada się właśnie... historię. Przykładowo w programie Instytutu Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego nie przewidziano nawet podstaw politologii, socjologii czy filozofii. Egzaminy dotyczą w zasadzie tylko kolejnych epok historycznych. Podobnie prace roczne. Niewiele różni się sytuacja na UW, choć już np. na UŁ liźnięcie podstaw różnych nauk humanistycznych jest obowiązkiem. Na UAM zależy to od specjalności.
Do czego zmierzam? Studiowanie historii bez żadnego ustalonego celu kończy się tym, że po skończeniu studiów mamy w głowie wiele ciekawych informacji, ale nie nadajemy się za dobrze do wykonywania innych zawodów niż nauczyciel, archiwista, czy wykładowca. Te natomiast nie są płacowo specjalnie atrakcyjne ani nie ma w nich za wielu wakatów. Wyjątkiem jest tu praca archiwisty w prywatnych firmach, ale nie każdego miłośnika historii ciągnie do porządkowania papierów w bankach.
To nie znaczy jednak, że historii nie warto studiować. Znam wielu świetnych dziennikarzy, redaktorów, korektorów, recenzentów, pisarzy, samorządowców czy wprawnych polityków, którzy skończyli historię. Tyle tylko że sama historia nie pozwala osiągnąć sukcesu w żadnym z tych zawodów. Dziennikarz polityczny ze znajomości historii i historycznej analizy faktów wyciągnie same plusy, ale poza tym musi znać właściwy swojemu zawodowi warsztat. Pisarz musi mieć wprawne pióro, którego nie wyrobi sobie na samym pisaniu prac zaliczeniowych z historii. I tak dalej. Historię warto studiować, ale z rozmysłem. Zdobyta na tym kierunku wiedza może się przydać na setki sposobów, ale trzeba ją z czymś połączyć. Albo z innymi studiami, albo z doświadczeniem zawodowym lub tym, co składa się na jakże popularne w PRL słowo „samokształcenie”.
Dlatego jeśli właśnie zaczęliście studiować historię, to nie załamujcie się defetyzmem sianym przez starszych kolegów. Podobnie, jeśli uwielbiacie historię, nie musicie rezygnować z jej studiowania z powodu niechęci do uczenia w szkole. Po prostu pomyślcie, co chcecie robić w życiu i pamiętajcie, że same studia do tego raczej nie wystarczą. No ale przed wami pięć lat, prawda?
Zobacz też
- Poświęcony tej samej tematyce felieton Sebastiana Adamkiewicza — Historyk – zawodowy bezrobotny?
- Warto studiować historię? [ankieta]
- Chcemy uratować dobrych studentów! Antropologia historyczna na Uniwersytecie Jagiellońskim
- Historyk dziennikarzem, społecznikiem, ekspertem? Nowa specjalność na Uniwersytecie Jagiellońskim
- Promować historię... i historyków!
Przypominamy, że felietony publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i publicystów. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji "Histmag.org".
Polecamy książkę: „Historia. Poradnik maturalny”
Tekst zredagował: Roman Sidorski
Korekta: Małgorzata Misiurek