„Expeditions: Viking” – recenzja i ocena gry komputerowej
Expeditions: Viking jest najnowszym dzieckiem niezależnego duńskiego dewelopera, Logic Artists i zarazem drugą odsłoną cyklu po Expeditions: Conquistador. I z producentem i z serią, przyznam się ze wstydem, spotkałem się po raz pierwszy, trudno mi więc odnieść się do poprzedniczki. A i napisanie czegoś więcej o studiu, które w dorobku ma w sumie trzy tytuły, nie jest proste. Przejdźmy więc od razu do meritum.
Wsi spokojna, wsi wikińska…
Po uruchomieniu gry wita nas ekran startowy z kołyszącą się na falach snekkją, szumiącymi drzewami i płonącym kościółkiem. Widok jest tak klimatyczny, że z powodzeniem zastępuje intro. To bowiem, które oglądamy po kliknięciu „Nowa gra” jest dość szczątkowe. Wcielamy się w syna lub córkę duńskiego wojownika i wodza uroczej wsi Skjern na wybrzeżu Jutlandii. Nasz ojciec poległ podczas wyprawy do Brytanii, my zaś zostajemy jego następcą.
Ojciec był jednak lepszym wikingiem, niż thegnem, nasza spuścizna jest więc w opłakanym stanie. Ulice toną w błocie, kupcy omijają nasze włości szerokim łukiem, palisada zaś stanowi przeszkodę o tyle, że można się o nią potknąć. Na domiar złego na nasze włości nastaje jeden z sąsiadów, my zaś mamy czas do następnego Althingu, by udowodnić, iż jego roszczenia są bezpodstawne. Sytuacja, jednym słowem, niewesoła, ale my, gracze, ratowaliśmy już całe imperia, czym więc jest dla nas jedna wioska?
Zaczynamy od stworzenia naszego protagonisty, wybierając płeć, imię, wygląd i cechy. Ciekawe jest uwzględnienie przez polskiego wydawcę naszej gramatyki, podajemy bowiem nasze imię również w dopełniaczu i wołaczu, gra zaś wplata wszystkie trzy formy w teksty dialogów. Dzięki temu wypada to bez porównania naturalniej, niż znane na przykład ze TES: Skyrim „postać imieniem Jan” i stanowi dla mnie na starcie spory plus. Opcji wyglądu jest dość mało, podobnie, jak portretów, sporo jest natomiast cech do rozwoju.
Gra może podpowiedzieć nam kilka archetypów, które z automatu przeszeregują punkty umiejętności tak, by otrzymać berserkera, skalda czy wojownika (opcji jest zresztą więcej), możemy to też jednak zrobić ręcznie, korzystając z pełnej swobody rozwoju postaci, jaką zapewnił nam deweloper. Uważne przyjrzenie się cechom szybko uświadomi nam, że gra toczyć się będzie na czterech płaszczyznach, do których zaraz przejdę. Po zakończeniu kreacji postaci oglądamy już wspomniane (raczej marne) intro i zaczynamy rozgrywkę.
Idziemy na viking
Pierwsza płaszczyzna rozgrywki to mapa świata. Poruszamy się po niej naszym okrętem, kursując między kilkoma przystaniami. Poziom niżej są mapy Jutlandii i Brytanii, po których nasza hirda przemieszcza się konno. Płaszczyzna ta jest bardzo ważna, na niej bowiem dbamy o to, by nasi wojownicy byli wyspani, najedzeni, mieli naprawioną (lub przez nas wykutą na nowo) broń, służy zaś ku temu mechanizm obozowisk. Po dotarciu do jakiegoś (i czasami oczyszczeniu go z nieproszonych lokatorów) przyporządkowujemy naszym ludziom zadania: kto ma trzymać wartę, kto polować, kto szykować lekarstwa… Gdy wszystko ustalimy, klikamy klawisz i obserwujemy, jak postacie wykonują zadane polecenia, wtedy też nawiązujemy z nimi rozmowy czy romanse. Kolejna płaszczyzna to eksploracja lokacji, kiedy rozmawiamy z NPCami i wplątujemy się w walki. Tutaj wszystko odbywa się w czasie rzeczywistym i w rzucie izometrycznym. Na koniec wreszcie walka, rozgrywana w trybie turowym, z podziałem terenu na heksy.
Gra nie jest klasycznym sandboxem, rozwiązaniami nawiązuje raczej do serii Baldur’s Gate. I podobnie, jak jej znakomity pierwowzór, daje graczom dużą dozę swobody zarówno przy eksploracji, jak i bitwie. Mechanizm walki jest maksymalnie uproszczony i dzięki temu intuicyjny, ale też elastyczny i pozwalający nam swobodnie bawić się taktyką. System jest naprawdę dobry, ma jednak pewien feler: często zdarzy nam się klinować, przestrzeni bowiem bywa bardzo mało i brakuje miejsca na wszystkich walczących. Szybko też nauczymy się, że dużo będzie zależało od tego, jak zadbamy o samopoczucie i zdrowie naszych ludzi.
Posłuchajcie sagi o dzielnym thegnie…
RPG bez fabuły to jak wino bez alkoholu czy kawa bez kofeiny. Dobra i dobrze opowiedziana historia to absolutna podstawa. Logic Artists zdecydowanie o tym wiedzą i postarali się, tworząc swoje dziecko. Opowieść o wikingu ratującym swój klan bardzo wciąga. Każda misja jest dobrze zahaczona w fabule i w świecie. W fabule brak może szokujących zwrotów akcji, ale płynie wartko i wciągająco, a co ważniejsze, mamy naprawdę dużo swobody w jej kreowaniu. Sprzymierzyć się z Piktami? Proszę bardzo! Z Nortumbrią? Żaden problem. Wykrwawić oba kraje i najechać Brytanię swoimi wojownikami, ustanawiając Danelaw sto lat przed Alfredem Wielkim? Już szykujemy langskipy. Możliwości jest sporo.
Również decyzji do podjęcia jest sporo. Trafimy na jakąś przy niemal co drugiej rozmowie, każda zaś zmieni nastawienie członków hirdy do naszego protagonisty, zmieni trochę świat i często każe nam się później zmierzyć z jej konsekwencjami: zarówno pozytywnymi jak i negatywnymi. Przedstawiony świat malowany jest odcieniami szarości i całkiem przekonująco na nas reaguje, będziemy więc musieli często lawirować, wybierać mniejsze zło lub decydować się na okrucieństwo. To generalnie dość, by dać kolejny wielki plus. Łyżkę dziegciu stanowi tutaj zakończenie, które wydaje się doklejone nieco bez pomysłu. Choć trochę rozczarowuje, nie przekreśla jednak wielu poprzednich godzin dobrej zabawy.
Miód lał się strumieniami!
Przez kilka pierwszych godzin byłem grą absolutnie urzeczony. Mechanizm obozowisk daje interesujący smaczek, a szwendanie się po Brytanii to świetna przygoda. Jednym słowem, twórcy włożyli naprawdę wiele pracy w swoje dzieło. Tekstu jest sporo, nie czuje się jednak znużenia, między innymi dzięki naprawdę lekkiemu i dobremu pióru autorów. Docenić tutaj należy zarówno to, że wszystkie teksty są naprawdę dobrze napisane, jak i liczne perełki subtelnego humoru. Gdy na ścianie jednego z miasteczek, które pozostały po Imperium Rzymskim, znalazłem grafitti „Romanes eunt domus” pokochałem autorów czystym uczuciem. Zarówno nasi towarzysze jak i napotykane postaci mają swoje indywidualne cechy i mocno zarysowane, wyraziste charaktery, dzięki którym interakcje są zróżnicowane i ciekawe. Mamy też bardzo dobrą i klimatyczną muzykę autorstwa Knuta Avenstroupa Haugena, którego dzieła słyszeliśmy już, na przykład w Lords of the Fallen.
Mocnym pozytywem jest także sam pomysł na grę. Pozbawionych magii erpegów osadzonych w historii nie ma zbyt wiele, ten zaś jest na wysokim poziomie zarówno pod względem samej konstrukcji, jak i warstwy merytorycznej. Nie jestem mediewistą, ani tym bardziej specjalistą pod północnej Europy z okresu wczesnego średniowiecza, zgodnie jednak z moją wiedzą wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Nazwy własne, konflikty, relacje między państwami Brytanii - wszystko oddane jest ze starannością i pietyzmem. Dodatkowo klimatu dodają takie smaczki, jak co pewien czas wspominane potężne Imperium Frankońskie, źródło potężnego bólu głowy wśród normańskich wodzów. Jedynymi elementami ahistorycznymi są zbyt współczesny język postaci, któremu trochę archaizacji wyszło by na dobre, oraz zbyt wysoki odsetek kobiet. Poziom równouprawnienia pasuje bowiem miejscami bardziej do wieku XXI niż VIII.
Gdybym mógł recenzję zakończyć w tym miejscu, dałbym grze rzetelnie zasłużone 9/10 i zakończył peanem na część Expeditions: Viking i samego studia Logic Artists. Niestety, nie ma tak dobrze…
Zbutwiała łajba
Gdy minęło pierwsze zauroczenie grą, na jaw zaczęły wychodzić coraz liczniejsze i coraz poważniejsze wady. Pierwszą i podstawową jest fatalna optymalizacja. Na moim nienajgorszym sprzęcie (Intel i7 2,66 GHz, 8Gb RAM, GeForce GTX 1050) lokacje wczytywały się na tyle długo, bym sięgał po książkę, zdarzały się też przycięcia. Nic nie usprawiedliwia takiego obciążenia systemu, grafika bowiem jest raczej średniej jakości, adekwatnej do nastawionej na tekst gry RPG. Grę wyposażono wprawdzie w pełne 3D, jednak nie mamy możliwości zmiany kąta kamery, jedynie jej przybliżanie i oddalanie. Funkcje, nawiasem mówiąc nieprzydatne, nie ma bowiem za bardzo czemu się przyglądać, by przybliżać kamerę, maksymalne oddalenie zaś wciąż jest zbyt bliskie i nie daje klarownego obrazu ogólnej sytuacji. Brakuje też nieco bardziej rozbudowanych animacji postaci. Ich zasób ogranicza się do jakiś dziesięciu-dwudziestu sekwencji, przez co będziemy patrzyli na wykonujące ciągle te same ruchy figurki. Wspominanemu już Baldur’s Gate wystarczyło o wiele mniej, by stworzyć pozycję niezapomnianą, jednak od gry wydanej niemal dwie dekady później można już oczekiwać czegoś więcej, jeśli jej twórcy faktycznie decydują się na 3D.
Zdarzają się też liczne bugi i błędy. Tekst polski miesza się z angielskim, niektóre opisy nie są prawidłowo wyświetlane lub zamiast zmiennych wyświetlają się komendy systemowe w rodzaju Player:Name. Zdarzały się błędy, które uniemożliwiały ukończenie gry, te jednak już zostały naprawione i można kupować tytuł już bez takich obaw. Muzyka jest, jak wspomniałem, świetnie skomponowana - tylko że jest jej bardzo mało. Motywy muzyczne bez przerwy się więc powtarzają, często zaś szwankuje ich zapętlenie, przez co nierzadko akompaniuje nam jedynie cisza. Twórcom kiepsko też wyszedł balans ekwipunku oraz poziomów trudności, jest to jednak mankament rzadko zauważalny.
Ratuj się, kto może!
W obliczu powyższych wad zmuszony jestem obniżyć ocenę do 7/10. Mimo to jednak gorąco zachęcam do zakupu, zwłaszcza przy okazji jakiś obniżek na Steamie. Pozycja gwarantuje wiele godzin naprawdę dobrej rozrywki, miodnej i wciągającej. Widać, że większość problemów gry bierze się z niedofinansowania studia, które robiło co mogło z dostępnym budżetem. W moim odczuciu do wydania gry w obecnej formie zmusiła Logic Artists groźba bankructwa, nie zaś dążenie do uszczuplania portfela klientów à la manière de Electronic Arts. Osobiście skłonny jestem na dużą część wymienionych wad przymknąć oko, mam też nadzieję, że Logic Artists zrobi kolejne Expeditions ustrzegając się takich wpadek. A teraz przepraszam, mam tutaj osadę do ograbienia.