Europa zasłużyła!
Pokojowa Nagroda Nobla zawsze wzbudza emocje. Każdy werdykt pożerany jest przez stado publicystów jak najsmaczniejszy kąsek. Wszak to wyróżnienie najprostsze do kąśliwego skrytykowania, przyznawane za tak nieokreśloną i niedefiniowalną rzecz, jak starania na rzecz pokoju na świecie. Dodatkowo dużo łatwiej jest ocenić wybór norweskiego parlamentu niż przetrawić nagrody z dziedzin, w których chyba tylko autorzy nagrodzonych badań wiedzą, o co dokładnie chodzi. Pokojową Nagrodę Nobla skrytykować łatwo, bo znane są wypadki wręczania jej osobom, których działalność na rzecz pokoju jest wysoce wątpliwa, albo co najmniej kontrowersyjna. Z pewnością długa jest też lista tych, którzy na nią zasłużyli, lecz nie otrzymali. Wreszcie, Pokojowa Nagroda Nobla często interpretowana jest jako polityczna, a przez to łatwiejsza do podważenia i skrytykowania jako mocno nieobiektywna.
Krytyka nagrody jest więc stanem ze wszech miar naturalnym i oczywistym. Falę zdziwienia, zmieniającą się w tsunami niechęci i pogardliwych żartów, wzbudził również tegoroczny laureat. Została nim Unia Europejska. Nagrodzenie wspólnoty, o której już dawno nic dobrego nie słyszano, wydaje się być dowcipem przewyższającym kilkukrotnie przyznanie tej samej nagrody Barackowi Obamie za to, że... no właśnie, nie wiadomo na dobrą sprawę, za co.
Tyle tylko, że w przypadku Unii Europejskiej nagroda ta jest jak najbardziej zasłużona i uzasadniona. W ostatnim swoim felietonie o przyczyny nagrodzenia UE zapytał Przemysław Mrówka. Po przeczytaniu jego tekstu odniosłem jednak wrażenie, że odpowiedzi wcale nie chciał znaleźć, a jeśli nawet istniało w nim naukowe pragnienie dojścia do prawdy, to arystotelesowskiej zgodności z rzeczywistością szukał na manowcach. Być może dużo prościej byłoby mu wygrzebać przyczyny przyznania UE Nagrody Nobla, gdyby czas spędzony na przeglądaniu twitterowych wpisów celebrytów poświęcił na powrót do przeszłości, którą przecież – co osobiście mogę poświadczyć – doskonale zna.
Wydaje się, że błędem jest postrzeganie nagrody dla UE jedynie w kontekście wyróżnienia organizacji w obecnym jej kształcie. Mamy tu raczej do czynienia z podkreśleniem wagi całego procesu integracji, tak więc odwołanie do dziedzictwa Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali nie powinno tu nikogo dziwić. Jeśli sięgnąć pamięcią do końca lat 50. XX wieku, to niedostrzeganie wpływu jednoczenia Europy na radykalną zmianę myślenia mieszkańców kontynentu można wyjaśnić jedynie aktem złej woli. Kiedy spoglądam na historię Starego Kontynentu, to nie było w jej dziejach tak bezkrwawej epoki, jak ta, w której przyszło żyć rówieśnikom moim i Przemysława Mrówki, a także zapewne pokoleniu naszych rodziców. Europa, której istnienie od wieków napędzane było przez konflikt dziedziców dawnego cesarstwa Karola Wielkiego, zanegowała wojenne fundamenty swojego funkcjonowania. Odwieczny spór pomiędzy Niemcami a Francją, kształtujący politykę międzynarodową niemal od średniowiecza – został przez integrację europejską przekreślony. Dla mieszkańców Europy Zachodniej oraz dla większości obywateli byłego bloku sowieckiego wojna jest już tylko opowieścią z przeszłości, bajką o okrucieństwie oraz wspomnieniem przodków, którego Europejczycy już w pełni nie rozumieją, bo sami nigdy czegoś podobnego nie doświadczyli.
Czy proces integracji europejskiej, a co za tym idzie zmiany myślenia o stosunkach międzynarodowych, które między innymi przyczyniły się do trwającego już blisko 70 lat pokoju w większości Europy, nie jest godny nagrodzenia? Czy da się w historii Europy postromańskiej znaleźć podobnie „nudny” okres? Wpływ wspólnoty europejskiej był zresztą znacznie szerszy i daleko wykraczał poza jej bezpośrednich beneficjentów. Na początku lat 90. ambicje europejskie krajów byłego bloku sowieckiego skutecznie studziły myśli o wznieceniu konfliktu, nawet w obliczu historycznie uzasadnionych żali i pretensji. Tak było chociażby w przypadku węgiersko-rumuńskiego sporu o Siedmiogród, który nieomal nie doprowadził do wojny. Jedynie fakt, że obydwa kraje aspirowały do powstającej Unii, skutecznie powstrzymał je przed radykalnymi działaniami. Domniemywać można zresztą, że gdyby nie proces integracji, zupełnie inaczej przebiegałyby przemiany ustrojowe w państwach postkomunistycznych. Unia była pozytywnym stymulatorem, dzięki któremu państwom Europy Środkowo-Wschodniej udało się zbudować stabilne systemy demokratyczne, co nie powiodło się np. w 20-leciu międzywojennym.
W kontekście łagodzenia konfliktów poza Unią warto wspomnieć także trwający od ćwierćwiecza spór cypryjsko-turecki. Do jego pełnego rozwiązania jeszcze daleko, ale wpływ struktur unijnych na uspokajanie sytuacji na wyspie jest znaczący. Tylko dzięki aspiracjom unijnym Turcji i liczeniu się ze zdaniem wspólnoty przez rząd w Nikozji, udało się powstrzymać obydwa państwa przed zastosowaniem ostrzejszych środków. Unia Europejska, grając kartą integracyjną, potrafiła zresztą wymusić na państwie tureckim szereg zmian w dziedzinie poszanowania praw człowieka i poszerzania swobód demokratycznych. Oczywiście, do rozwikłania pozostają jeszcze kwestie takie jak przyznanie się do ludobójstwa Ormian, poszanowanie praw kościołów chrześcijańskich czy prawa kobiet, ale waga zmian, jakie nastąpiły w społeczeństwie tureckim pod wpływem „unijnego marzenia”, wydaje się być nieoceniona.
Owszem, Unia ma też na swoim koncie porażkę spektakularną. Europa nie potrafiła uratować Bałkanów przed krwawym konfliktem, jaki wstrząsnął byłą Jugosławią na początku lat 90. XX wieku. Mało tego, wojna ta pokazała słabość wspólnoty i odsłoniła jej braki, pokazując światu anegdotyczną nieudolność struktur europejskich. Tym niemniej warto zwrócić uwagę jak sytuacja wygląda dzisiaj. Jeśli spojrzymy na współczesne Bałkany, to czy fakt, że ogłoszenie przez Kosowo niepodległości nie zaowocowało konfliktem zbrojnym z Serbią nie jest związane z proeuropejskimi ambicjami tamtejszych przywódców, którzy bardziej cenią sobie dobrodziejstwa integracji od historyczno-ideowych zaszłości? Czy wreszcie aresztowania zbrodniarzy wojennych z okresu wojny na Bałkanach, co – jak podkreśla wielu znawców tematu – ma swoje podłoże w staraniach Serbii o przystąpienie do UE, nie jest dowodem na jej pozytywne działanie tej ostatniej na rzecz budowy pokoju również w tym regionie?
Oczywiście na Unię można narzekać. Z pewnością nie jest to projekt idealny i takim zapewne nigdy też nie będzie. Jest rzeczą naturalną, że w organizmie, w którym krzyżują się interesy różnych państw, narodów i społeczeństw, będzie dochodzić do kryzysów. Sęk w tym, żeby spróbować sobie odpowiedzieć na pytanie, czy brak integracji uchroniłby nas przed obecnymi problemami państw Unii? Czy w istocie podłożem wszelkich konfliktów jest ta paskudna idea integracji? Być może gdyby nie ona, wspominane przez Przemysława Mrówkę spory w Hiszpanii, kłótnie w Belgii czy wstrząsy we Włoszech (nie mówiąc już o innych europejskich punktach zapalnych) dawno rozwiązywane byłyby starą europejską metodą – poprzez wypalanie ogniem i wyżynanie mieczem.
Unia Europejska jest ideą, która radykalnie zmienia myślenie od wieków sterujące historią Europy. Z dawnych wrogów stara się stworzyć państwa przyjazne i współpracujące, co w wielu przypadkach zakończyło się już sukcesem. Oczywiście, może pojawić się zarzut, że cóż to za zmiana myślenia, skoro Europą nadal wstrząsają od czasu do czasu sentymenty czy wzajemne uprzedzenia. Wiele wody w Wiśle upłynie, zanim żale i pretensje narodów Starego Kontynentu znikną w pomroku dziejów. Być może jeszcze więcej będzie musiało jej upłynąć w Dunaju, zanim ucichną konflikty rasowe, religijne czy uprzedzenia etniczne. Sęk w tym, że w obliczu walorów integracji bardzo często są one zazwyczaj burzami w szklance wody, które – choć co jakiś czas rozgrzewają opinię publiczną – to do sytuacji realnego zagrożenia wojennego nigdy nie doprowadzą. Unia Europejska to – mimo wszystkich zawirowań – ciągle atrakcyjny projekt gospodarczy, z którego dobrodziejstw tak łatwo się nie rezygnuje. Możemy huczeć o ambicjach Katalończyków, secesji we Włoszech czy rozpadzie Belgii. Tyle tylko, że „katastrofy” te prorokuje się już od lat... bez większych efektów.
Pomimo dużych wad struktur UE, które mniej lub bardziej celnie wypunktował Przemysław Mrówka, wspólnota bywa inspiracją dla wielu krajów na świecie oraz głównym motorem przemian społecznych i cywilizacyjnych. Dlatego nagroda dla Unii Europejskiej mnie nie dziwi. W obliczu historii naszego kontynentu idea ta musi fascynować, choćby czasem kulała pod wpływem zwyczajnej ludzkiej głupoty, która chyba naturalnie nie jest do przekroczenia.
Przypominamy, że teksty publicystyczne publikowane w naszym serwisie zawierają osobiste opinie naszych redaktorów i współpracowników. Nie przedstawiają one oficjalnego stanowiska redakcji „Histmag.org”.
Redakcja: Tomasz Leszkowicz