Erica Steinbach: Polska pierwsza zaczęła mobilizację?
Podczas środowego (08 września) zebrania członków partii CDU/CSU, stając w obronie poglądów głoszonych przez członków Związku Wypędzonych: Hartmuta Saengera i Arnolda Tölga, Erica Steinbach stwierdziła, że to Polacy, a nie Niemcy, jako pierwsi rozpoczęli mobilizację w 1939 r. Zasugerowała tym samym, że Polska ponosi częściową odpowiedzialność za wybuch światowego konfliktu. Wypowiedź Steinbach, nawiązująca do słów Saengera, który w 2009 r. na łamach „Pommersche Zeitung” stwierdził, że „II wojna światowa miała wielu ojców”, wywołała konsternację na sali, w której odbywało się posiedzenie frakcji. Po jego zakończeniu w jednym z wywiadów kontrowersyjna polityk powiedziała, że jej wypowiedź została źle zinterpretowana. Nie chodziło jej jakoby o to, że Polska jako pierwsza przystąpiła do mobilizacji, lecz słowa jej brzmiały jakoby: Nic na to też nie poradzę, że Polska mobilizowała się już w marcu 1939 roku. W artykule z internetowego wydania dziennika „Die Welt” czytamy m.in., że Steinbach miała częściowo rację. Częściowo, gdyż – jak twierdzą niemieccy dziennikarze – rzeczywiście, w marcu 1939 r. w Polsce
ogłoszono częściową mobilizację wojskową, jednakże była ona sprowokowana działaniami Hitlera, który ewidentnie dążył do wywołania wojny.
Wydaje się, że komentowana wypowiedź po raz kolejny może pogorszyć relacje na linii Warszawa-Berlin. Niezależnie od tego, niemieckie władze, w tym przedstawiciele zarządów głównych partii politycznych, kategorycznie odcięły się od poglądów Steinbach, którą obarczyły winą za „wypaczanie historii”, domagając się wyciągnięcia wobec niej poważnych konsekwencji. Minister spraw zagranicznych Niemiec, Guido Westerwelle, stwierdził, że na wygłaszaniu tego rodzaju nieprzemyślanych tez najbardziej ucierpi wizerunek kraju na arenie międzynarodowej. Poddana ostrej krytyce Steinbach zadecydowała, że rezygnuje z wyborów do zarządu partii CDU/CSU, które odbędą się w listopadzie b.r. Warto przy tym wspomnieć, że jej przełożony, a zarazem przewodniczący ugrupowania, Volker Kauder, wyraźnie zbagatelizował całą sprawę. Jego zdaniem Steinbach w żadnym wypadku nie umniejszyła niemieckiej winy za wybuch II wojny światowej, choć – jak przyznał – swą wypowiedzią mogła naruszyć granice dobrego smaku.
W latach poprzedzających wybuch II wojny światowej hitlerowskie Niemcy konsekwentnie realizowały swą rewizjonistyczną politykę. Po przyłączeniu Austrii i zajęciu Sudetów przyszła pora na wkroczenie do Czechosłowacji oraz aneksję Kłajpedy. 29 kwietnia 1939 r. III Rzesza wypowiedziała polsko-niemiecki pakt o nieagresji (ściślej: układ o niestosowaniu przemocy). Kanclerz III Rzeszy wysunął również względem Polski roszczenia terytorialne.
Polski plan mobilizacyjny na wypadek wojny (plan „W” od nazwiska płk Józefa Wiatra, jego późniejsza modyfikacja z maja 1939 r. była oznaczona jako „W2”) zaczęto opracowywać już w 1935 r. Wczesną wiosną 1939 r. – w obliczu m.in. częstych prowokacyjnych ataków niemieckich dywersantów na granicy – w Polsce zdawano sobie sprawę z nieuchronności agresji niemieckiej. Dlatego też Generalny Inspektorat Sił Zbrojnych wydał rozkaz, aby z dniem 26 marca 1939 r. przeprowadzić częściową, tajną (tzw. „kartkową”) mobilizację sił zbrojnych. Jednakże, co w tym przypadku najistotniejsze, powszechna mobilizacja Wojska Polskiego – o którą chodziło zapewne Steinbach – została ogłoszona dopiero 30 sierpnia, na mocy dekretu Prezydenta RP, Ignacego Mościckiego. Był to moment, w którym – po podpisaniu paktu Ribbentrop-Mołotow – wybuch wojny, w której Polsce przyszło pełnić rolę wyłącznie obronną, był już przesądzony. Co do prawdziwości powyższej tezy wątpliwości nie mają zarówno historycy polscy, jak i niemieccy.
Ze względu na niejednoznaczność wypowiedzi Steinbach, nie można z całą pewnością stwierdzić, czy miała ona na myśli powszechną mobilizację polskiej armii czy też częściową, choć przypuszczam, że raczej tę pierwszą. Abstrahując od tego wydaje się, że słynąca z kontrowersyjnych poglądów polityk winna szczególnie uważać na wypowiadane przez siebie słowa. Bardziej niż krótkotrwałego pogorszenia stosunków polsko-niemieckich obawiałbym się w tym wypadku możliwości podjęcia przez szefową Związku Wypędzonych decyzji o napisaniu książki o II wojnie światowej. Chciałoby się rzec: pisać każdy może – w myśl słów popularnej piosenki – trochę lepiej lub trochę gorzej.